Joanne Harris - Czekolada

Здесь есть возможность читать онлайн «Joanne Harris - Czekolada» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Czekolada: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czekolada»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Do małej mieściny na francuskiej prowincji, gdzie czas się zatrzymał, przyjeżdża tajemnicza młoda i piękna kobieta z córeczką. Mieszkańcy Lansquenet ze zdumieniem obserwują, jak Vianne z Anouk odnawiają starą piekarnię na rynku, by urządzić tam sklep z czekoladą. W dniu otwarcia właścicielka ofiarowuje zaglądającym do niej ciekawskim takie słodycze, jakie każdy z nich lubi najbardziej, jak gdyby znała ich najskrytsze myśli i pragnienia. Czyżby ta dziwna kobieta była czarownicą?
Dla wielu mieszkańców miasteczka przyjazd Vianne jest prawdziwym darem losu, ale są i tacy, którzy zrobią wszystko, by opuściła Lansquenet. Zbliża się Wielkanoc i Vianne zamierza urządzić dla dzieci "festiwal czekolady", lecz jej wrogowie za wszelką ceną chcą jej w tym przeszkodzić…

Czekolada — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czekolada», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Wiesz, o tym, który tu był dziś rano.

– Roux. Przytaknęła.

– Jego łódź się zapaliła… – zaczęła niepewnie. – Myślisz, że to mógł być wypadek?

– On tak nie myśli. Mówił, że czuł zapach benzyny.

– Co by zrobił, gdyby się dowiedział – zapytała z wysiłkiem – kto podpalił?

Wzruszyłam ramionami.

– Naprawdę nie wiem. Ale dlaczego, Josephine… Masz jakieś podejrzenie? Zaprzeczyła szybko.

– Nie. Gdyby jednak ktoś wiedział… i nie powiedział…

– zająknęła się żałośnie. – Czy on… to znaczy… co by…

Patrzyłam na nią. Nie chciała spojrzeć mi w oczy, tylko obracała bezwiednie tę morelę w dłoni. Podchwyciłam przelotny dymek z jej myśli.

– Ty wiesz kto, prawda?

– Nie.

– Słuchaj, Josephine, jeżeli coś wiesz…

– Nie, nie wiem – mruknęła stanowczo. – Chciałabym wiedzieć.

– Dobrze. Nikt ciebie w to nie wciąga. – Postarałam się przybrać ton przymilny.

– Nie, nie wiem – powtórzyła piskliwie. – Naprawdę. Zresztą on wyjeżdża, tak mówił, i nie jest stąd, i nigdy przedtem tu nie był i… – Język jej głośno mlasnął o zęby.

– Widziałam go dziś nad rzeką – oznajmiła Anoukz buzią pełną brioche. – Widziałam jego dom. Odwróciłam się do niej, trochę ciekawa.

– Rozmawiał z tobą?

Przytaknęła zamaszyście.

– No pewnie. Mówił, że następnym razem zrobi sobie łódź porządną, drewnianą, która nie zatonie. To znaczy, jeżeli te bumkarty także jej nie podpalą. – Anouk doskonale naśladuje akcent Roux, Aż hasają i warczą w jej ustach duchy jego słów.

Odwróciłam głowę, żeby ukryć uśmiech.

– W jego domu jest chłodno – ciągnęła. – Pali ognisko na środku dywanu. Mówił, że mogę przychodzić, kiedy tylko będę chciała. Och… -W poczuciu winy uniosła rękę do ust. – Mówił, że jeżeli tobie nie powiem. – Westchnęła teatralnie. – A ja ci powiedziałam, maman. No nie?

Uściskałam ją ze śmiechem.

– Powiedziałaś.

Josephine była zaniepokojona.

– Myślę, że nie powinnaś wchodzić do tego domu -zwróciła się do Anouk. – Przecież naprawdę nie znasz tego człowieka. On mógłby być brutalny.

– Ja uważam, że nic jej się nie stanie. – Mrugnęłam do Anouk. – Dopóki ona rzeczywiście wszystko mi mówi. Anouk odpowiedziała mrugnięciem.

Dzisiaj odbył się pogrzeb jednej ze staruszek z Les Ma-rauds mieszkającej dalej nad rzeką – długa sprawa wskutek lęku czy szacunku. Nieboszczka miała dziewięćdziesiąt cztery lata, była krewną zmarłej żony Narcisse'a, powiedziała mi Clothilde z kwiaciarni. Narcisse w starej marynarce z samodziału, włożył czarny krawat i tylko tym zaznaczył smutną okoliczność. Reynaud w czerni i bieli, ze srebrnym krzyżem w jednej ręce i z drugą wyciągniętą powitalnie, stał przy drzwiach kościoła, żeby witać żałobników. Tych było niewielu. Może ze dwanaście nieznanych mi starych kobiet, jedna w fotelu na kółkach i z jasnowłosą pielęgniarką, niektóre krągłe i ptasie jak Armande, inne prawie przezroczyste chucherka zamarynowane w swojej późnej starości – wszystkie na czarno, w czarnych pończochach i czarnych czepkach czy chustkach, jedne w czarnych rękawiczkach, inne z gołymi rękami bladymi, i powykręcanymi, przy czym przyciskały je do płaskich piersi jak u Madonn Griinewalda. Widziałam na ogół same ich głowy, kiedy zbite w gromadę szły od minibusu. Spośród pochylonych głów od czasu do czasu migała szara twarz i z tej bezpiecznej enklawy podejrzliwie spoglądały czarne oczy na mnie, podczas gdy pielęgniarka kompetentna, rezolutna, wesoło pchająca fotel na kółkach nadawała ich przemarszowi tempo. Nie wydawało się, żeby one były smutne. Ta w fotelu miała mały czarny mszał i przed drzwiami kościoła zaśpiewała wysokim miauczącym głosem. Inne, zanim znikały w kościelnym mroku, cicho mijały Reynauda, przeważnie kiwając głowami, niektóre dawały mu kartkę z czarną obwódką do odczytania podczas mszy. Jedyny miejscowy karawan przyjechał późno. W karawanie spoczywała spowita w czarną krepę trumna, na której leżał wieniec z kwiatów. Bicie pojedynczego dzwonu brzmiało płasko. Potem w pustym sklepie usłyszałam muzykę organów, apatyczne dźwięki, jak gdyby kamyki wpadały do studni.

Josephine wyjęła z piekarnika bezy i przyszła do mnie.

– To okropne – powiedziała^ wzdrygając się.

Pamiętam wielkomiejskie krematorium i organy -"Toccata" Bacha – i tamtą tanią połyskliwą trumnę, zapach politury i kwiatów. Tamten duchowny źle wymówił nazwisko – Jean Roacher. I po dziesięciu minutach już było po wszystkim.

Śmierć powinna być uroczystością – mówiła moja matka. – Jak urodziny. Ja chcę wzlecieć jak rakieta, kiedy mój czas przyjdzie, i spaść w chmurę gwiazd i słyszeć, jak wszyscy wzlatują. Aach!

Jej popioły rozrzuciłam w porcie nocą czwartego lipca. Były sztuczne ognie i wata cukrowa. Powietrze ostro pachniało kordytem i hot dogami, smażoną cebulą i śmieciami zalegającymi w wodzie. To była ta Ameryka, o jakiej ona zawsze marzyła. Ameryka ogromnej zabawy, neonów, muzyki, tłumów ludzi pchających się, rozśpiewanych, ta cała sentymentalna, miła tandeta, jaką ona kochała. Czekałam na najwspanialszą część pokazu i kiedy niebo już było jedną wielką rozedrganą eksplozją świateł i kolorów, wtedy rzuciłam popioły w podmuch. Uleciały miękko, mieniąc się niebiesko-biało-czerwono… Powiedziałabym coś w tamtej chwili, ale wydawało się, że nic nie zostało do powiedzenia.

– Okropne – powtórzyła Josephine. – Nie cierpię pogrzebów. Nigdy na pogrzeby nie chodzę.

Milczałam, patrzyłam na cichy rynek i słuchałam tych organów. Przynajmniej to nie była "Toccata". Karawaniarze wnieśli trumnę do kościoła. Wyglądała na bardzo lekką, szli po bruku z kocich łbów żwawo i raczej niepogrzebowo.

– Wolałabym nie być tak blisko kościoła – powiedziała Josephine niespokojnie. – Nie mogę zebrać myśli, kiedy pogrzeb odbywa się tuż za drzwiami.

– W Chinach ludzie na pogrzebach są w bieli – powiedziałam jej. – I przynoszą prezenty, jaskrawoczerwone paczki, na szczęście. Puszczają fajerwerki. Rozmawiają, śmieją się i tańczą i płaczą. A w końcu wszyscy przeskakują nad dogasającym żarem stosu pogrzebowego jeden po drugim, żeby pobłogosławić ten dym.

Patrzyła na mnie z ciekawością.

– Tam też mieszkałaś? *

Potrząsnęłam głową.

– Nie. Ale znałyśmy mnóstwo Chińczyków w Nowym Jorku. Dla nich śmierć jest świętowaniem życia osoby zmarłej.

Powątpiewała.

– Nie rozumiem, jak można świętować umieranie – powiedziała w końcu.

– Nie umieranie – wyjaśniłam. – Życie. Całe życie, nawet sam koniec. – Zdjęłam czajnik z czekoladą z gorącej płytki i napełniłam dwie szklanki.

Potem weszłyśmy do kuchni po dwa jeszcze ciepłe eklery. Syropiaste w czekoladowych powłokach i podałyśmy je sobie z gęstym creme chantilly i posiekanymi orzechami laskowymi.

– Tak trochę nie w porządku jeść to w czasie pogrzebu – zauważyła Josephine, ale zjadła.

Było prawie południe, kiedy pogrzeb się skończył i te babiny wyszły na rynek oszołomione, mrugające w słonecznym blasku. Czekoladki i ekierki zostały przez ten czas zrobione. Znowu zobaczyłam Reynauda w drzwiach, a potem staruszki odjechały swoim minibusem z jaskrawożółtym napisem "Les Mimosas" na boku – i rynek znów był taki jak zwykle. Narcisse przyszedł zaraz po wyekspediowaniu żałobniczek, bardzo się pocąc w ciasnym kołnierzyku. Złożyłam mu kondolencje. Obojętnie wzruszył ramionami.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Czekolada»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czekolada» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Joanne Harris - Blackberry Wine
Joanne Harris
Joanne Harris - W Tańcu
Joanne Harris
Joanne Harris - Runas
Joanne Harris
Joanne Harris - Zapatos de caramelo
Joanne Harris
Joanne Harris - Chocolat
Joanne Harris
Joanne Harris - Jeżynowe Wino
Joanne Harris
Joanne Harris - Runemarks
Joanne Harris
Joanne Harris - Holy Fools
Joanne Harris
Joanne Harris - Sleep, Pale Sister
Joanne Harris
Joanne Sefton - Joanne Sefton Book 2
Joanne Sefton
Отзывы о книге «Czekolada»

Обсуждение, отзывы о книге «Czekolada» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x