Joanne Harris - Czekolada

Здесь есть возможность читать онлайн «Joanne Harris - Czekolada» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Czekolada: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czekolada»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Do małej mieściny na francuskiej prowincji, gdzie czas się zatrzymał, przyjeżdża tajemnicza młoda i piękna kobieta z córeczką. Mieszkańcy Lansquenet ze zdumieniem obserwują, jak Vianne z Anouk odnawiają starą piekarnię na rynku, by urządzić tam sklep z czekoladą. W dniu otwarcia właścicielka ofiarowuje zaglądającym do niej ciekawskim takie słodycze, jakie każdy z nich lubi najbardziej, jak gdyby znała ich najskrytsze myśli i pragnienia. Czyżby ta dziwna kobieta była czarownicą?
Dla wielu mieszkańców miasteczka przyjazd Vianne jest prawdziwym darem losu, ale są i tacy, którzy zrobią wszystko, by opuściła Lansquenet. Zbliża się Wielkanoc i Vianne zamierza urządzić dla dzieci "festiwal czekolady", lecz jej wrogowie za wszelką ceną chcą jej w tym przeszkodzić…

Czekolada — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czekolada», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Może wpadniecie do mnie jutro? – zapytałam niefrasobliwie. – Nie mam piwa, ale myślę, że moja kawa by wam smakowała.

Spojrzał na mnie bystro, jak gdyby podejrzewał, że z niego kpię.

– Przyjdźcie – poprosiłam. – Napijecie się kawy, zjecie po kawałku ciasta na rachunek firmy. Wszyscy.

Chuda dziewczyna popatrzyła kolejno na swoje towarzystwo i wzruszyła ramionami. Roux też wzruszył ramionami.

– Może przyjdziemy – powiedział nieobowiązująco.

– Mamy zapchany rozkład zajęć – arogancko zaćwier-kała dziewczyna. Uśmiechnęłam się.

– Znajdźcie okienko.

Roux znowu zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.

– Może przyjdziemy.

Jeszcze patrzyłam, jak schodzą w dół do Les Marauds, kiedy przybiegła do mnie stamtąd pod górę Anouk w rozwianym czerwonym płaszczyku nieprzemakalnym, trzepoczącym jak skrzydła egzotycznego ptaka.

– Maman, maman! Zobacz! Łodzie!

Podziwiałyśmy przez chwilę płaskie barki, wysokie domki z blachy falistej, kominy z rur do piecyków, freski, wielobarwne flagi, napisy, malowidła dla odżegnania nieszczęśliwych wypadków, małe łódki, wędki, wywieszone przed nocą garnki na langusty, osłaniające ten i ów pokład podarte parasole, zaczątki ognisk w stalowych bębnach nad rzeką. Snuły się zapachy drewna, dymu, benzyny i smażonych ryb i dolatywały poprzez wodę dźwięki muzyki, kiedy saksofon zaczął swój niesamowicie ludzki melodyjny lament. Wypatrzyłam postać rudego mężczyzny, który stanął na pokładzie najzwyczajniejszej z tych wszystkich, czarnej łodzi mieszkalnej. Podniósł rękę w moją stronę. Pomachałam mu w odpowiedzi. Było prawie ciemno, kiedy wracałam z Anouk do domu. W Les Marauds do saksofonu przyłączyła się perkusja, bębnienie roznosiło się po wodzie. Mijająca Cafe de la Republique, nie zajrzałam tam.

Ledwie doszłyśmy na szczyt wzgórza, poczułam czyjąś obecność. Odwróciłam się i zobaczyłam, że to Josephin«s Muscat, teraz bez płaszcza, tylko w szaliku na głowie na. pół zasłaniającym jej twarz. Blada zjawa nocna w mroku.

– Biegnij do domu, Anouk, i czekaj na mnie. Anouk spojrzała zaciekawiona, odwróciła się i posłusz:-nie pobiegła w roztrzepotanym płaszczyku.

– Słyszałam, co pani zrobiła – zaczęła Josephine cich-o. – Wyszła pani, bo Paul-Marie nie chciał wpuścić tych ludzi z rzeki.

Przytaknęłam.

– Oczywiście.

– Był wściekły – mówiła dalej surowo, nieomal z pod giwera. – Powinna była pani słyszeć, co mówi. Roześmiałam się.

– Na szczęście ja nie muszę słuchać tego, co Paul-VIa-rie ma do powiedzenia.

– Już mi zakazał rozmawiać z panią. Uważa, że pani wywiera zły wpływ. – Umilkła i lękliwie mi się przyjrzała. – On Mnie chce, żebym miała przyjaciół – dodała po chwili.

– Wydaje mi się, że słyszę raczej za dużo o tym, czego Paul-Marie nie chce – oświadczyłam jej łagodnie. – Na-prawdę on mnie aż tak nie interesuje. Natomiast pani – dotknęłam przelotnie jej ręki – pani jest dość interesując: a.

Zarumieniła się i odwróciła wzrok, jak gdyby myślała, że ktoś stanął przy jej ramieniu.

– Pani nie rozumie – mruknęła.

– Chyba rozumiem. – Zobaczyłam, że czubkami palców dotknęła szalika zasłaniającego jej twarz. – Dlaczego pani to nosi? – zapytałam nagle. – Może pani powiedzieć?

Spojrzała na mnie z nadzieją i ze strachem. Potrząsnęła głową. Lekko pociągnęłam szalik.

– Jest pani ładna – stwierdziłam. – Mogłaby pani być piękna.

Świeży siniak znaczył się na jej podbródku niebieskawo w dogasającym świetle. Otworzyła usta odruchowo, żeby skłamać. Byłam szybsza.

– Nieprawda – powiedziałam. Żachnęła się, oburzona.

– Skąd pani wie? Jeszcze ani słowa nie…

– Nie musiała pani mówić.

Milczałyśmy. Na rzece flet rozrzucał jasne dźwięki między bębnieniem. Kiedy się odezwała, w jej głosie aż chry-piał wstręt, jaki czuła do siebie.

– Głupie, no nie? – Jej oczy były jak maleńkie półksiężyce. – Nigdy go nie potępiam. Właściwie nigdy. Czasami nawet zapominam, co naprawdę się stało. – Nabrała głęboko tchu jak nurek przed wejściem pod wodę. -Wpadam na drzwi, spadam ze schodów, prze… przewracam się na grabie! – Wydawało się, że jest bliska śmiechu. Usłyszałam w jej słowach histerię. – Gapa, tak on mówi o mnie. Gapa!

– O co poszło tym razem? – zapytałam delikatnie. – Czy o tych wodniaków? Przytaknęła.

– Przecież nie mieli złych zamiarów. Chciałam im podać. – Głos jej podniósł się na sekundę do pisku. – Nie rozumiem, z jakiej racji muszę wciąż robić to, czego chce ta lafirynda Clairmont! Och, powinniśmy trzymać się razem – zaczęła przedrzeźniać Caroline okrutnie. – Ze względu na naszą społeczność. Na nasze dzieci, madame Muscat. -Zachłysnęła się i znów mówiła normalnym głosem. – A nawet mi nie powie dzień dobry na ulicy… i guzik ją obchodzę! – Jeszcze raz głęboko odetchnęła, z wysiłkiem opanowując ten wybuch. – Zawsze Caro to, Caro tamto. Widzę, jak on na nią patrzy w kościele. Dlaczego nie możesz być taka jak Caro Clairmont? – Teraz stała się swoim mężem, głos miała gruby z wściekłości zaprawianej piwem. Nawet przybrała jego zmanierowanie, wysunęła podbródek, nadęta i zaczepna. – Ty przy niej wyglądasz jak maciora. Ona ma styl. Ma udanego syna, który świetnie się uczy w szkole. A ty co masz, hę?

– Josephine.

Odwróciła do mnie głowę, twarz udręczoną.

– Przepraszam, na chwilę prawie zapomniałam, gdzie…

– Wiem – ogarnął mnie wściekły gniew, aż kłujący w kciukach.

– Pani pewnie myśli, że jestem głupia, bo zamiast odejść, tkwię przy nim od tylu lat – powiedziała i oczy miała ciemne, pełne zniechęcenia.

– Wcale tak nie myślę. Puściła to mimo uszu.

– No więc jestem głupia – oświadczyła. – Głupia i słaba. Nie kocham go, nie pamiętam, kiedy go kochałam… ale na samą myśl, żeby naprawdę od niego odejść… -Urwała zmieszana. – Naprawdę od niego odejść… – powtórzyła cicho w zadumie. – Nie, nic z tego. – Znów spojrzała na mnie zdeterminowana. – Dlatego już nie mogę z panią rozmawiać. – W jej słowach zabrzmiała spokojna desperacja. -Tylko nie chcę, żeby pani myślała… pani należy się wyjaśnienie. Ale tak musi być.

– Nie – zaprzeczyłam – nie musi.

– Ależ musi. – Ona rozpaczliwie broni się przed możliwością pociechy. – Czy pani nie rozumie? Jestem nic niewarta. Kradnę. Skłamałam pani. Ja kradnę rzeczy. Wciąż kradnę.

Łagodnie przytaknęłam.

– Tak, wiem. -To jasne postawienie sprawy zakołysało się spokojnie pomiędzy nami jak bombka na choince. -

Wszystko może pójść lepiej – powiedziałam w końcu. -Paul-Marie nie rządzi światem.

– Równie dobrze mógłby – odparowała Josephine uparcie.

Uśmiechnęłam się. Gdybyż ten jej upór można było wywrócić podszewką na wierzch! Wszystko tym uporem by osiągnęła? W dodatku potrafiłabym tego dokonać. Wyczuwałam jej myśli tak blisko, tak zapraszające mnie w głąb. Łatwo byłoby nią zawładnąć… Odepchnęłam tę pokusę niecierpliwie. Nie mam prawa zmuszać jej do powzięcia jakiejkolwiek decyzji.

– Przedtem nie miała pani do kogo przyjść – powiedziałam – teraz pani ma.

– Mam? – W jej ustach to zabrzmiało prawie jak uznanie klęski.

Milczałam. Niech sama sobie na to odpowie.

Patrzyła na mnie przez chwilę oczami świetlistymi od świateł rzecznych z Les Marauds. Znów mnie to uderzyło: tak mało brakuje, żeby była piękna.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Czekolada»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czekolada» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Joanne Harris - Blackberry Wine
Joanne Harris
Joanne Harris - W Tańcu
Joanne Harris
Joanne Harris - Runas
Joanne Harris
Joanne Harris - Zapatos de caramelo
Joanne Harris
Joanne Harris - Chocolat
Joanne Harris
Joanne Harris - Jeżynowe Wino
Joanne Harris
Joanne Harris - Runemarks
Joanne Harris
Joanne Harris - Holy Fools
Joanne Harris
Joanne Harris - Sleep, Pale Sister
Joanne Harris
Joanne Sefton - Joanne Sefton Book 2
Joanne Sefton
Отзывы о книге «Czekolada»

Обсуждение, отзывы о книге «Czekolada» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x