Dalej opróżnialiśmy te tak liczne butelki wieczorami, a nad ranem, ona jak zwykle obrażona i jak zwykle na bezmiernym kacu, demonstracyjnie szła do siebie, żeby później poczłapać do pracy. Dopiero teraz dowiadywała się, czym jest regularna praca i jak to smakuje!
Wstawałem około jedenastej, w ciszy i spokoju delektowałem się pierwszą filiżanką kawy i paroma jajkami, baraszkowałem z psem, nawiązywałem bliższe kontakty z młodą żoną ślusarza, mieszkającą w tylnej części domu i rozbudowywałem przyjaźń ze striptizerką mieszkającą w przedniej części domu. O pierwszej byłem już na wyścigach, wracałem z wygraną do domu, zabierałem psa i razem szliśmy do przystanku autobusowego, żeby powitać Betty. Nie narzekałem. Życie było całkiem przyjemne.
Pewnego wieczoru zaraz po wypiciu pierwszego kieliszka, moja ukochana, moja jedyna, pracująca przyjaciółka wyjęczała:
– Hank, ja tego nie zdzierżę!
– Czego nie zdzierżysz, dziewuszko?
– Tego wszystkiego.
– Czego wszystkiego, którego wszystkiego, jakiego wszystkiego?
– Że ja zasuwam i haruję, a ty wygniatasz tyłek pod kołdrą. Wszyscy już myślą że jesteś moim utrzymankiem!
– No, gówniana sprawa! Ale przypominam sobie, że wtedy, kiedy JA pracowałem, ty też wdzięczyłaś się do piernat! I jakoś wtedy nie narzekałaś!
– Ach, ale to zupełnie co innego! Ty jesteś mężczyzną, a ja ciągle jeszcze kobietą!
– No tak, właśnie odkryłaś Amerykę i otarłaś się o Kolumba, nie! Ale czy to nie wy drzecie się o równouprawnienie?!
– Ty myślisz, że ja nie wiem, co tu się wyrabia… co ty wyrabiasz z tym wycieruchem z tyłu domu… co tu nieustannie spaceruje tobie pod nosem, z cyckami wywalonymi na wierzch!
– Z cyckami na wierzchu?
– Tak jest!… JEJ CYCE JAK DONICE NA STRAGANIE PO PRZECENIE!… jej duże, białe wymiona, podobne do tych, co chlaszczą między nogami krów!
– Hm… Czy wiesz, że masz rację? One są rzeczywiście całkiem wspaniale olbrzymie?
– Aha! Przyznajesz się więc?
– Co jest? W co ty grasz do diabła?!
– Mam tu jeszcze paru przyjaciół… i to oni właśnie dokładnie widzą, co tu się wyrabia!
– To nie są przyjaciele! To są tylko zacietrzewieni i objebani kapusie! Oszołomy!!!
– A ta dziwa, co to udaje, że jest tancerką? – To ona jest dziwą?
– No, przywala się do wszystkiego, co macha ogonem…
– Jakaś jesteś dziś za bardzo odjazdowa, używasz nawet przenośni?
– Jednego, czego nie chcę, to tego, żeby ludzie sądzili, że ja cię utrzymuję. Wszyscy sąsiedzi…
– Sram na nich! Od kiedy tak ważne jest to, co oni o nas myślą?
A tak naprawdę, to JA jestem tym, który płaci za komorne, a także tym samym JA, który buli za żarcie! Ja za to płacę, z moich pieniędzy wygranych na torze wyścigowym. Ty masz swoje pieniądze! Nigdy jeszcze nie miałaś ich aż tyle.
– Nie, Hank! Koniec! Ja tego nie zniosę!
Wstałem i podszedłem do niej.
– No, chodź już, dość dziewuszko… troszkę dzisiaj pojebało ci się w główce, co?
Próbowałem utulić ją w ramionach, ale odepchnęła mnie. Dość brutalnie.
– Dobra, dobra. Już cudnie, do kurwy nędzy – powiedziała sucho. Usiadłem. Wypiłem szklaneczkę. Napełniłem szybko ją ponownie.
– Koniec – powiedziała nie będę z tobą spała ani jednej nocy więcej!
– Dobra, już dobra. Zabieraj tę swoją cipę. Tak nadzwyczajna to ona już i tak nie jest!
– Chcesz tu zostać, czy to ja mam się wyprowadzić?
– Wyprowadzam się!
– A co zrobimy z psem?
– Zostanie u ciebie – odpowiedziałem.
– Będzie tęsknił!
– Cieszę się, że przynajmniej jedno z was będzie o mnie myślało.
Wsiałem. Wsiadłem do samochodu. Wynająłem pierwsze lepsze mieszkanie. Tego samego wieczoru zabrałem wszystkie swoje klamoty. I tak oto, za jednym zamachem straciłem trzy kobiety i jednego psa.
Zanim się skapowałem, o co właściwie chodzi, ta młoda dziewczyna z Teksasu, siedziała mi już okrakiem na brzuchu. Nie chcę opowiadać z detalami, jak doszło do tego spotkania.
Teraz była u mnie. Miała dwadzieścia trzy lata, a ja trzydzieści sześć. Jej długie włosy ocierały się o mój nos, a jędrne i młode ciało ładnie pachniało.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że miała furę pieniędzy. Ona nie piła. Ja zawsze.
Na początku śmieliśmy się i chodziliśmy na wyścigi konne. Była niezwykle atrakcyjna i zawsze, kiedy wracałem do rzędów z ławkami, jakiś fagas lepił się do niej, wytrzeszczając gały. I tak było parę razy dziennie. Jakoś dziwnie udawało im się mnie przechytrzyć. Coraz częściej wpadałem w furię!
A Joyce siedziała na ławce, i chyba jej się to podobało. Miałem dwa warianty wyboru – poszukać nowego miejsca i tam ją przesadzić albo burknąć na takiego: „hej, ty koleś, ta pani jest ze mną. Więc zrób coś ze sobą!”
A jednak nie potrafiłem koncentrować się jednocześnie i na tych hienach, i na wyścigach. Troszkę tego było naraz za dużo. Profesjonalista nigdy nie pojawia się na wyścigach z kobietą. To też już wiedziałem. Ale zawsze myślałem, że mnie to nie dotyczy, ja jestem kimś zupełnie wyjątkowym i szczególnym. A teraz okazywało się, że to nie była prawda. Że nie jestem wcale szczególny. Traciłem przecież pieniądze jak i inni. Pewnego dnia Joyce zażądała, żeby się z nią ożenić.
O, kurwa! Dlaczego nie – pomyślałem – wszystko, co miałem stracić, to już dawno straciłem. Pojechaliśmy do Las Vegas, i tam, za tanie pieniądze, dokonaliśmy wszystkich niezbędnych ceremonii i szybko wróciliśmy do domu.
Sprzedałem samochód za dziesięć dolarów i zanim zorientowałem się, co jest w tym nowym małżeństwie grane, siedzieliśmy już w autobusie mknącym do Teksasu – a jak wysiedliśmy z niego, to okazało się, że mam tylko 75 centów w tylnej kieszeni. To była bardzo mała mieścina, nie więcej niż dwa tysiące mieszkańców. W jakiejś gazecie przeczytałam, że eksperci od spraw wojskowych zaliczali ją do tych obiektów na mapie Stanów Zjednoczonych, co to nie musiały się obawiać nuklearnego ataku przeciwnika z powietrza.
I to natychmiast zrozumiałem, jak rozejrzałem się dokoła.
Ruszyliśmy w jakąś stronę, i okazało się, że to w kierunku poczty.
Kurwa, zajebane pocztowe służby publiczne!
Joyce miała tutaj taki mały domek. Leżeliśmy więc w nim, leniuchowaliśmy, jedliśmy i spaliśmy ze sobą. Karmiła mnie zupełnie nieźle, pozwoliła, żebym przybrał na wadze i cieszyła się, że nieustannie traciłem siły… bo ona była ostra w łóżku. Joyce, moja żona, moja nimfomanka.
Często wychodziłem na małe spacery po tej mieścinie, sam, bo uciekałem przed nią, ze śladami zębów na mojej klatce piersiowej, na szyi, na ramionach – no i tam też! Te ślady „tam” były bardzo bolesne, trochę się więc niepokoiłem. Żarła mnie żywego po kawałku!
Więc tak coraz widoczniej już dla wszystkich kulałem, kuśtykając po tej dziurze, a mieszkańcy gapili się na mnie. Wiedzieli o niej wszystko! O jej niezmiernych chuciach, ojej ojcu i dziadku, którzy mieli więcej pieniędzy, ziemi, jezior i terenów łowieckich niż oni wszyscy razem. Współczuli, ale i nienawidzili jednocześnie.
Przysłano jednego ranka jakiegoś karła do mnie, który wyciągnął mnie z łóżka, zaciągnął do samochodu, żeby pokazać mi, co należało, a co jeszcze nie należało do ojca i dziadka Joyce.
I tak siedzieliśmy całymi popołudniami. Chyba chciał mi napędzić stracha. A ja nudziłem się potwornie. Siedziałem z tyłu, a ten karzeł dawał mi nieustannie do zrozumienia, że uważa mnie za niezwykle cwanego łobuza, który właśnie ożenił się z milionami. Nie wiedział, że wszystko było dziełem przypadku, i że ja posiadałem tylko 75 centów, i że byłem tylko ekslistonoszem.
Читать дальше