– Kocham cię – mówiła mu – ale się ciebie boję. Nigdy nie jesteś cały ze mną. Nawet kiedy całujesz, zdaje mi się, że w tej samej chwili wydajesz jakiś sąd o mnie. Nieraz udało mi się schwytać twoje spojrzenie, kiedy na mnie patrzyłeś, czasami to było niesamowite spojrzenie, a wyraz, jaki wtedy miałeś, po prostu mroził mi krew w żyłach. Nigdy nie mogę się pozbyć uczucia, że już-już, lada moment ode mnie odejdziesz. Nie potrafię cię przytrzymać i gdzieś, w samym środku, wiem na pewno, że któregoś pięknego poranka obudziłabym się bez ciebie. Ty zawsze uciekasz, nie tylko ode mnie i nie tylko od kobiet. Obserwowałam także twój stosunek do mężczyzn, rozmawiałam z nimi o tobie. Ostatecznie wszyscy mają to samo wrażenie. Nie znam ani jednego mężczyzny, który mógłby uczciwie powiedzieć, że jesteś jego przyjacielem.
Dziewczyna nazywała się Edith, miała długie blond włosy, wyszła za mąż za kogoś z Detroit, miała dwoje dzieci i od tego czasu zdążyła się dwa razy rozwieść.
Uciekał. Kiedy Edith rzuciła mu w twarz to oskarżenie, zaprzeczył gorąco, ale dobrze wiedział, że to była prawda. Uciekł od miłości matczynej i od litości ojca. Uciekł od wojny, uciekał od namiętności kobiet i od przyjaźni mężczyzn. Uciekł od zawodu, do którego już niemal się przygotował, i od kraju, w którym się urodził. Jego żona była przekonana, że zamierza od niej uciec, i w pewnym sensie miała słuszność. Pracownia w innej dzielnicy miasta, samotne podróże, noce spędzane poza domem – to już było tak, jakby stopniowo odchodził. Ożenił się wkrótce po zerwaniu przez Edith ich narzeczeństwa. Ożenił się głównie dlatego, że Dora była bardzo młoda, wesoła, naiwna, natarczywa, i dlatego, że to małżeństwo nie zdawało się nakładać na niego zbyt wielkich ciężarów. Ale potem urodziło się dziecko, wesołość i naiwność gdzieś znikły, pozostała już tylko natarczywość i zdarzały się całe okresy, kiedy jedynie poczucie odpowiedzialności za syna skłaniało go do podtrzymywania pozorów – jakże nieraz przykrych! – prawdziwego małżeństwa.
„Kiedy ucieknę od mojego syna?” – zadał sobie w duchu pytanie.
Podniósł wzrok i spoglądając ponad butelką chłodzonego wina, którą kelnerka postawiła przed nim na stole, zobaczył Lucy wychodzącą z hotelu. Włosy miała porządnie uczesane, a szalik trzymała niedbale w ręku. Zauważył, że dwaj mężczyźni przy tamtym stoliku znowu przyglądają się jej z zainteresowaniem i z mimowolnym wyrazem zadowolenia na widok wysokiej, przystojnej, dobrze ubranej kobiety, świeżo umytej i uczesanej, która w migotliwej grze świateł i cieni pod zielonym dachem altany miała wszelkie pozory młodości i zmierzała w stronę stolika na końcu ogródka, gdzie oczekiwał ją młody mężczyzna. „Oto zbliża się moja matka – pomyślał Tony z ironią. – Uwieńczona pożądliwością, omotana girlandą nie wygasającej namiętności.”
Podniósł się, odsunął dla niej krzesło i nalał wina do obu kieliszków. Zaczęli popijać, nie wznosząc jednak żadnego toastu.
– No, teraz już dużo lepiej – rzekła Lucy pijąc łapczywie.
Czuła, jak wino spłukuje jej z gardła kurz, którego nałykała się w drodze. Spojrzała na Tony’ego i znowu zauważyła grymas rozbawienia, to samo ironiczne, odpychające skrzywienie warg, które rano, w jego mieszkaniu, wzburzyło ją do głębi. Teraz zmroziło ją to, nie mogła już mówić naturalnie. Ułożyła sobie, że w oczekiwaniu na jakiś znak współczucia lub przywiązania z jego strony, który by jej otworzył dostęp do niego, będzie się zachowywać swobodnie, zdawkowo i trochę w stylu matrony. Plan ten wydawał się w tej chwili naiwny i beznadziejny.
Czuła się skrępowana, więc jadła prędko, nie odzywając się i nie zwracając uwagi na to, co je. Wskutek zdenerwowania wypiła sama prawie całą butelkę wina, nie zauważyła bowiem, że Tony ciągle jej dolewał z życzliwą i pełną humoru złośliwością starego wygi, który sprowadza nieletnich na złe drogi.
Wino było zimne, wytrawne, nie mogła zaspokoić pragnienia; toteż wdzięczna była Tony’emu, gdy zamówił drugą butelkę. Była przekonana, że lekki napój nie mógł mieć na nią innego wpływu poza tym, że wszystko naokoło wydawało się teraz przyjemnie plastyczne i wyraźne.
Kiedy opróżnili już do połowy drugą butelkę, miała wrażenie, że unosi się lekko w powietrzu i z pewnej odległości obserwuje chłodno scenę przedstawiającą matkę i syna, związanych ze sobą podobieństwem ciał. Dawno umilkły strzały, oni zaś wybierają się – bo tak wypada – odwiedzić swego zmarłego i po drodze zatrzymali się w normandzkim ogródku. Cieszą się nawzajem swym towarzystwem w sposób powściągliwy, cywilizowany, zachowując się względem siebie z uprzejmą powagą. Kiedy jednak zamrugała oczami, odsunęła butelkę z winem i przyjrzała się trochę dokładniej, zauważyła, że w tym obrazku jest coś niedobrego. Uśmiech przyklejony do twarzy mężczyzny mógł z oddalenia uchodzić za wyraz pobłażliwości i synowskich uczuć, ale z bliska wyrażał tylko szyderstwo, rozwierał pomiędzy nimi przepaść, zadawał kłam miłości, był tylko udręczonym grymasem z ciemnej otchłani.
– Tego nie można znieść – powiedziała odstawiając kieliszek i patrząc mu prosto w oczy.
– Co się stało? – zapytał zdziwiony.
– Powiedz mi, co ty o mnie myślisz?
– No, wiesz – obruszył się – przecież nawet nie miałem czasu wyrobić sobie zdania.
– Miałeś czas – zaprzeczyła, dziwnie gładko wymawiając słowa, mimo że język ociężał jej trochę od wina. – Widzę to po twojej twarzy. Masz o mnie sąd, bardzo wyczerpujący, bardzo interesujący i zależy mi na tym, żeby go usłyszeć.
– No cóż… – Tony oparł się plecami o poręcz krzesła. Postanowił wprowadzić ją w wesoły nastrój. – Muszę się przyznać, że od samego rana bez przerwy cię podziwiam.
– Podziwiasz? – spytała ostro. – Z jakiej racji?
– Z tej racji, że jesteś wciąż taka młoda, piękna i pełna życia – odparł uśmiechając się. – To bardzo mądrze z twojej strony.
– Mądrze… – powtórzyła wyczuwając, że chciał ją dotknąć tym słowem, i zdając sobie sprawę, że mu się to udało.
– Ciekaw jestem, jak potrafiłaś to zrobić – dodał swobodnym tonem.
– Twoja żona pytała mnie o to samo.
– Muszę ją w takim razie zapytać, co jej odpowiedziałaś.
– Wcale nie odpowiedziałam – rzekła Lucy. – Ty jej to wytłumaczysz. Jestem przekonana, że masz na ten temat swoją własną teorię.
– Może i mam.
Patrzyli na siebie przez stół jak dwaj wrogowie, gotowi ranić się wzajemnie.
– Więc zdradź mi ją – zażądała. – Taka trafna diagnoza może mieć dla mnie duże znaczenie przez najbliższych dwadzieścia lat.
– Tak… – zaczął Tony. Mówił sobie, że przecież sama tego chciała, przyjechała tutaj, odgrzebała wszystko na nowo, upierała się, żeby zobaczyć grób, niech więc się dowie. – Obawiam się, że moje zdanie opiera się na trochę staroświeckich przesłankach. Myślałem sobie, że grzech się opłaca. Że młodość najdłużej służy tym, co nie mają serca. A zatem – grzesz i kwitnij! Nic cię nic może dotknąć. Naokoło rodziny się rozlatują, upadają całe imperia, ale na twojej głowie jeden włosek nie posiwiał.
– Nic mnie nie może dotknąć… – Lucy chwiała głową w zdumieniu. – Więc tak myślałeś przez te wszystkie lata?
– Oczywiście… w sensie przenośnym – sprostował bezlitośnie.
Na chwilę zaległo między nimi milczenie. Oboje wsłuchiwali się w echo jego szyderczych słów.
Читать дальше