– Tak, to wszystko – - powiedział Tony głosem nabrzmiałym goryczą tych siedmiu lat.
– A ja… – mówił 01iver nie zwracając uwagi na syna. – Dla mnie po prostu skończyło się życie. Kiedy później wracałem myślą do tamtych czasów i rozumiałem już, że to moja wina, mówiłem sobie: „To zmysły kazały ci tak postępować.” Możliwe, że tak było. Tylko że wkrótce potem niewiele zostało z moich zmysłów. Naturalnie, udawaliśmy przed sobą, bo w małżeństwie obowiązuje pewna kurtuazja w tych sprawach, ale już wtedy za dużo innych rzeczy nam przeszkadzało i w końcu prawie zupełnie daliśmy temu spokój.
– Ja nie chcę o tym słyszeć.
– Dlaczego? Masz już dwadzieścia lat. Podobno przepowiadają ci karierę jako ozdobie wydziału medycznego w college. Więc chyba nie urażam dziewiczych uszu? Znaj ojca twego i matkę twoją. Jeżeli nie możesz ich czcić, to przynajmniej znaj ich. To nie jest byle jaka sprawa, w tym jest naprawdę coś ciekawego. Wojna zrobiła ze mnie z powrotem mężczyznę. Miałem jedną kelnerkę w Columbus, w Północnej Karolinie. W czasie decydującego weekendu przetrzymałem pewnego sędziego i dwóch kapitanów ze sztabu. Był wtedy upał, wszystkie dziewczęta chodziły bez pończoch. Gdybym był katolikiem, to zupełnie poważnie pomyślałbym o święceniach kapłańskich. Ty jesteś teraz moim spowiednikiem, a mój ulubiony konfesjonał mieści się na dziewiątym piętrze hotelu Shelton.
– Idę już – powiedział Tony zmierzając do drzwi. – Uważaj na siebie i daj mi znać, pod jakim adresem mam pisać i…
– Na rozgrzeszenie trzy łyki bourbon – bełkotał 01iver. – Gdzie się podziała ta butelka? – Zaczął macać rękami po podłodze koło fotela, znalazł butelkę i nalał sobie whisky do jednej trzeciej wysokości szklanki. Odstawił butelkę z powrotem na podłogę i przymykając jedno oko jak strzelec wyborowy, strzelił korkiem przez pokój do kosza na śmieci. – Dwa punkty – powiedział zadowolony. – Wiesz ty o tym, że w młodości byłem doskonałym sportowcem? Cały dzień mogłem biegać, pierwszorzędnie grałem na pierwszej bazie, chociaż na tym stano wisku wszyscy najlepsi gracze to mańkuty. Wybijałem też długie piłki, ale mało było okazji, więc w końcu nie warto było się tego trzymać. Ciągnęło mnie, żeby zostać bohaterem w mundurze, jak mój cioteczny dziadek, który poległ pod Wilderness w wojnie domowej, ale pierwsza wojna światowa wyleczyła mnie z tych ciągotek. Całe sześć miesięcy pobytu we Francji spędziłem w Bordeaux i przez ten czas słyszałem tylko jeden jedyny strzał oddany po to, żeby kogoś zabić. To żandarm polowy strzelał do dwóch Senegalczyków, którzy rozwalili szybę w winiarni na Place Gambetta. Nie odchodź jeszcze – powiedział prosząco. – Może kiedyś twój syn zapyta cię o najważniejsze zdarzenia w dziejach naszej rodziny i wtedy dopiero pożałujesz, że nie chciałeś zostać
pięć minut dłużej, żeby nasiąknąć rodzinną tradycją. Na naszej tarczy herbowej wypisane są trzy wielkie słowa: Samobójstwo, Klęska i Cudzołóstwo. Gotów jestem wyzwać każdą amerykańską rodzinę, która ma w żyłach krew, a nie wodę, żeby pokazała, czy potrafi się lepiej spisać.
– Teraz bredzisz – powiedział Tony nie odstępując od drzwi. – Nie ma żadnego sensu w tym, co opowiadasz.
– Mój synu, za taką obrazę idzie się pod sąd wojenny – oświadczył z powagą Oliver ze swego fotela. – Miłosierdzie zaczyna się w hotelu Shelton.
Tony otworzył drzwi.
– Nie, nie odchodź! – zawołał 01iver usiłując się wydobyć z fotela. Chwiał się na nogach, ale ostrożnie trzymał w ręku szklaneczkę…- Mam coś dla ciebie. Zamknij drzwi. Jeszcze tylko pięć minut. – Twarz mu drgała z bolesnego napięcia. – Przepraszam cię. Miałem ciężki dzień. Zamknij drzwi. Już nie będę pił więcej. Widzisz… – Niepewnym ruchem odstawił szklankę na kredens. – Największa ofiara. Chodź tu, Tony – prosił pieszczotliwym głosem, chwiejąc niepewnie głową. – Zamknij drzwi. Nie zostawiaj mnie jeszcze samego. Jutro już mnie nie będzie w kraju, dam ci spokój na Bóg wie jak długo. Możesz chyba zostać jeszcze pięć minut. Proszę cię, Tony, nie chcę być teraz sam.
Tony zamknął niechętnie drzwi. Wrócił i usiadł sztywno na łóżku.
– No widzisz – rozczulił się 01iver. – No widzisz, jaki z ciebie chłopak. Prawdę powiedziawszy, piłem dzisiaj na twoją intencję. Nie śmiej się. Znasz mnie przecież, nie jestem pijakiem. Tylko że tyle się nazbierało, tyle ci chciałem powiedzieć. Od tak dawna nie mogliśmy ze sobą pogadać. Te przeklęte obiady… – Potrząsnął głową. – Przede wszystkim chcę się przed tobą usprawiedliwić.
– O Jezu! – jęknął Tony obejmując głowę rękami. – Nie teraz, ojcze, nie teraz!
01iver stał nad nim kiwając się lekko w tył i naprzód.
– Złożyliśmy ciebie w ofierze – mówił. – Tak, przyznaję. Wtedy wydawało się, że był w tym jakiś sens. Skąd mogliśmy przewidzieć, że to się odmieni? Chcesz zemsty? Spójrz na mnie, masz dostateczną zemstę.
– Niczego nie chcę – oświadczył Tony. – Nie chodzi mi o zemstę.
– Naprawdę? – zapytał Oliver z napięciem.
– Naprawdę.
– Dziękuję ci, synu! – - 01iver wyciągnął gwałtownie obie ręce, pochwycił dłoń Tony’ego i zaczął ją ściskać jak szalony. – Dziękuję ci, dziękuję!
– To wszystko co miałeś mi do powiedzenia? – zapytał Tony podnosząc głowę i spoglądając na ojca, który stał pochylony, z mętnymi oczami, i chwiał się na nogach.
– Nie, nie. – 01iver puścił Tony’ego i zaczął prędko mówić, jak gdyby się bał, że jeśli przestanie na chwilę, Tony zostawi go samego w pokoju. – - Powiedziałem ci przecież, że mam coś dla ciebie. – Podszedł do otwartego worka na rzeczy, zwalił się przy nim na oba kolana, aż stęknęła podłoga, i zaczął grzebać w jego wnętrzu. – Już od dawna chciałem ci to dać. Bałem się, że może się nie nadarzyć odpowiednia okazja i… O jest! – Wyciągnął małą paczuszkę owiniętą w bibułkę i ściągniętą gumową opaską. Klęcząc zdzierał niezdarnie bibułkę. Odrzucał podarte strzępy na podłogę, aż w końcu ukazał się staroświecki złoty zegarek. – To zegarek mojego ojca – powiedział unosząc go w górę. – Masywne złoto. Zawsze go miałem przy sobie, żeby mi przynosił szczęście, chociaż właściwie wolę zegarek na rękę. Dał mi to na dwa tygodnie przed śmiercią. Masywne złoto – powtórzył przyglądając się zegarkowi pod światło i obracając go powoli w trzęsących się rękach. – Stary Waltham. Ma już przeszło czterdzieści lat, ale doskonale chodzi. – Wstał z klęczek i podszedł znów do Tony’ego nie przestając podziwiać zegarka. – Nie musisz go przecież nosić, jest strasznie niemodny, ale mógłby sobie leżeć na biurku, taki zegarek…
Podał go synowi, ale Tony nie chciał go wziąć.
– Dlaczego nie masz go dalej nosić? – zapytał z uczuciem przesądnego lęku. – Jeżeli ci przynosił szczęście.
– Szczęście… – 01iver uśmiechał się gorzko, boleśnie. – Miej go ty, zamiast mnie. Może tobie przyniesie więcej szczęścia. Proszę cię, weź.
Tony wyciągnął powoli rękę. Oliver położył na niej zegarek, niezwykle ciężki i gruby. Złota oprawa była bogato grawerowana, na nieco pożółkłej tarczy widniały cienkie, staroświeckie cyfry rzymskie. Tony spojrzał uważniej, było po jedenastej. „O, do diabła! – zaklął w duchu. – Nie spotkam się z Elizabeth. Nie będzie na mnie czekała.
– Dziękuję – powiedział głośno. – W odpowiednim czasie oddam go mojemu synowi.
Читать дальше