„Za każdym razem kiedy się widzimy, ale to za każdziutkim razem, sadzi diabłami – pomyślał Tony. – Wszystko mi jedno, dokąd się wybiera. Jeżeli jeszcze raz powie to słowo, wynoszę się stąd.”
– Nie jestem temu wcale przeciwny, rozumiesz mnie? – mówił O1iver z szerokim, jowialnym gestem. – Nic podobnego. Każdemu chłopcu to dobrze robi. W pewnych granicach, oczywiście. Wia-
domo, chłopak musi się wyszumieć. – Roześmiał się i wychylił do dna szklaneczkę, w chwili gdy barman stawiał przed nim następną. – W swoim czasie należałem do tych, co szumieli najgłośniej. Możesz sobie wyobrazić. Młody porucznik we Francji po zawieszeniu broni. – Potrząsnął głową i zaśmiał się znacząco. Ale w następnej chwili spoważniał, jak gdyby poprzez opary whisky, poprzez obecną chwilę i świeże wspomnienie koszar, gdzieś na dnie mózgu błysło mu dalekie światełko. – Ale muszę powiedzieć coś na moją korzyść. Większość mężczyzn, kiedy zacznie szumieć w młodości, to potem, daję słowo, nie może się odzwyczaić; na łożu śmierci jeszcze próbują uszczypnąć pielęgniarkę. A ja nie. Owszem, szumiałem. Nie zapieram się tego i nie mówię, że mi wstyd z tego powodu. Ale przestałem szumieć. – Prztyknął głośno palcami. – Ot, tak! Raz na zawsze.
Popatrzył na szklaneczkę, którą trzymał obu rękami. Spojrzenie miał zamglone, poważne, nie było w nim śladu błazeństwa, policzki mu obwisły, stracił marsowy wygląd.
Pianista zaczął grać nową piosenkę. „Niejedna nowa twarzyczka ucieszy moje oko…” – przyśpiewywał cichutko. – „Niejedna nowa…”
– Czy… czy miałeś jakie wiadomości od matki? – zapytał Oliver obracając szlaneczkę w zgrubiałych palcach.
– Nie – odparł Tony.
– Wiesz, prowadzi teraz bardzo poważną pracę.
– Tak? – zdziwił się Tony uprzejmie, pragnąc w duchu, aby ojciec przestał o tym mówić.
– W laboratorium przy szpitalu w Fort Dix – ciągnął Oliver. – Rozmaite badania krwi, jakieś prace nad febrą tropikalną i tym podobne rzeczy. Kiedy przystąpiliśmy do wojny, matka zdecydowała, że to byłby po prostu wstyd, gdyby jej kwalifikacje miały się marnować, a ja byłem tego samego zdania. Masę zapomniała i musiała pracować jak sto diabłów, żeby sobie wszystko na nowo przypomnieć, ale nie żałowała sił. Teraz ma pod sobą sześciu asystentów. Byłbyś z niej dumny, gdybyś mógł to widzieć.
– Z pewnością – zgodził się Tony.
– Wiesz co? Moglibyśmy do niej zadzwonić i za dwie, trzy godziny byłaby już na miejscu.
– Nie – uciął Tony krótko.
– W taki dzień jak dzisiaj – mówił Oliver nie patrząc na syna – jestem pewien, że to by jej sprawiło przyjemność.
– Dlaczego nie idziemy na te befsztyki?
– Oliver rzucił na syna okiem i pociągnął łyk ze szklaneczki.
– Jeszcze nie skończyłem – powiedział. – Nie ma się co śpieszyć. – Spojrzał jeszcze raz na Tony’ego – Twardy z ciebie chłopak – powiedział cicho. – Wyglądasz jak pętak w kołnierzyku numer czternaście, który nie potrzebuje się golić częściej niż raz na tydzień, ale może się okazać, że to właśnie ty w naszej rodzinie jesteś twardym człowiekiem. – Zaśmiał się cicho. – No cóż, w każdej rodzinie powinien być chociaż jeden taki. Ale, ale… Mówiłem ci, że spotkałem Jeffa ostatnim razem, jak byłem w Nowym Jorku?
– Nie, nie mówiłeś.
– Jest porucznikiem w Marynarce. Dopiero co wrócił z Guadalcanal czy z Philippeville, a może z jakiegoś innego miejsca w tym rodzaju i wygląda na wilka morskiego. Natknąłem się na niego w jakimś barze, pomyślałem sobie: „Co u diabła!”, siedliśmy razem przy stoliku i wypiliśmy po jednym. Dopytywał się, jak jest teraz z twoim wzrokiem.
– Naprawdę?
„O Boże – myślał Tony z rozpaczą – ten wieczór będzie najgorszy. Najgorszy ze wszystkich.”
– Tak. Uważam, że zrobił się bardzo sympatyczny. Trochę zespokojniał. Postanowiliśmy, że co było, a nie jest… Podaliśmy sobie ręce. Ostatecznie, to było tak dawno, a teraz wszyscy przeżywamy wspólnie tę samą wojnę.
– Wszyscy, z wyjątkiem mnie – wtrącił Tony. – Chodźmy już, ojcze. Warto by chyba coś zjeść.
– Naturalnie, naturalnie. – Oliver wyciągnął portfel i położył na ladzie banknot pięciodolarowy. – Co było, a nie jest… – powtórzył w zamyśleniu. Wygładził starannie banknot. – Bardzo dawno temu. – Roześmiał się. – Kto dziś pamięta o takich rzeczach? Dziesięć państw upadło od tego czasu. No, dobrze, dobrze. – Położył dłoń na ramieniu Tony’ego uspokajającym gestem. – Muszę przecież zaczekać na resztę.
Ale zanim zdążyli wyjść, do baru weszło dwóch podporuczników, każdy ze swoją dziewczynką, i okazało się, że obaj byli przy sztabie w Wirginii, do którego 01iver był przydzielony, i że, zdaniem 01ivera, to były fajne chłopaki, najfajniejsze – do diabła! – jakich można sobie wyobrazić, i że musieli ze sobą wypić, a potem jeszcze na drugą nogę, bo to były – do diabła! – najfajniejsze chłopaki, jakich można sobie wyobrazić, a poza tym wszyscy wybierają się przecież w tajemnicy w nieznane strony. Potem ktoś wspomniał o Swanny’m, że się przeniósł do broni
pancernej i że podobno był na liście zaginionych w czasie walk na Sycylii, więc musieli wypić jeszcze za Swanny’ego, bo podobno był na liście zaginionych na Sycylii. A wtedy jedna z dziewcząt zaczęła się przyglądać Tony’emu bez ceremonii i wyzywająco dotknęła go palcem, i powiedziała: „Patrzcie, jaki ładny cywil”, a Oliver, jak to on, zaraz wyjechał z oczami Tony’ego i ze szmerami w sercu, a Tony, który w radosnej atmosferze braterstwa broni musiał wypić jeszcze jedną szklaneczkę whisky i zaczął odczuwać jej działanie, powiedział, że każe wymalować tabliczkę i zawiesi sobie na piersiach, a na tej tabliczce będzie wypisane: „Nie pogardzajcie biedakiem z kategorii F. W patriotycznym porywie zgłosił on rodzonego ojca na wszystkie możliwe inwazje.” Wszyscy się śmiali, ale Ołiver śmiał się nie bardzo szczerze, a po chwili powiedział:
– No, ale ja przyrzekłem mojemu chłopcu befsztyk.
Położył jeszcze jeden banknot pięciodolarowy i wyszli nareszcie z baru.
W restauracji z befsztykami był tłok, więc musieli zaczekać przy barze i 01iver znowu zamówił whisky. Spojrzenie miał mętne i tępe, ale nic nie mówił, tylko raz, patrząc na ludzi jedzących przy stolikach, mruknął pod nosem:
– Przeklęci paskarze!
Jeszcze nie siedli do obiadu, kiedy weszła na salę dziewczyna, z którą Tony umawiał się kilka razy, w towarzystwie jakiegoś sierżanta z lotnictwa w okularach. Dziewczyna nazywała się Elizabeth Bartlett, była bardzo ładna i nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat. Jej rodzice mieszkali w Saint Louis, ona zaś miała posadę w Nowym Jorku, nie wymagającą zbyt wiele trudu ani czasu, poza tym zaś korzystała, jak mogła, z wojny. Ile razy Tony wybrał się z nią na jakąś zabawę, rozstawali się wyczerpani dopiero rano, gdy słońce wschodziło nad dachami, bo dla Elizabeth przeżywać wojnę to znaczyło przede wszystkim tańczyć przez całą noc pięć razy w tygodniu. Sierżant nie był już młody, a jego smutna mina przywodziła na myśl człowieka, któremu się dobrze powodziło przed pójściem do wojska i który cierpi dotkliwie, ilekroć zdarzy mu się spojrzeć na naszywki zdobiące jego rękaw.
Tony musiał przedstawić ojcu Elizabeth, która, podając mu rękę, powiedziała niskim, gardłowym głosem:
– Bardzo mi miło, panie majorze.
Z kolei Elizabeth przedstawiła swojego sierżanta, który powiedział po prostu: „Serwus”, chcąc przez to podkreślić, że jest poza służbą. 01iver uparł się, żeby wszystkim zafundować kolejkę. Powiedział do Elizabeth ojcowskim tonem:
Читать дальше