W jego tonie nie było nic sędziowskiego, tylko zwykła ciekawość. Lucy postanowiła pominąć milczeniem to pytanie.
– Gdybyś kiedy potrzebował pieniędzy… – zaczęła.
Tony przerwał jej ruchem ręki.
– Ostrożnie – powiedział ostrzegawczo. – To cię może drogo kosztować.
– Mówię serio.
– Dobrze, będę pamiętał – odparł poważnie.
– Dora mówiła mi, że nie jesteś bardzo zadowolony ze swojej pracy…
– Rzeczywiście tak ci mówiła? – zapytał zdziwiony.
– Może nie ściśle tak – poprawiła się Lucy. – Ale wspomniała, że używasz innego nazwiska i że…
– Nie mam dosyć talentu, żeby warto było się tym zajmować – powiedział w zamyśleniu, raczej do siebie samego niż do niej. – A poza tym to jest harówka. Dosyć bezcelowa i przygnębiająca harówka.
– Więc dlaczego nie weźmiesz się do jakiegoś innego zajęcia?
– Mówisz zupełnie tak jak moja żona – stwierdził z uśmiechem. – W tym musi być chyba jakiś ogólnokobiecy optymizm. Nie podoba ci się twoja robota? Nic prostszego: zamknij budę i od jutra startuj w innym zawodzie.
– Co z twoją medycyną? Słyszałam, że ci szło bardzo dobrze, a potem rzuciłeś.
– Dwa lata babrałem się z truposzami. Miałem lekką rękę do nieboszczyków, profesorowie bardzo mnie chwalili.
– Wiem – rzekła Lucy. – Znam kogoś z uniwersytetu Columbia, opowiadał mi. Więc dlaczego przerwałeś?
– No cóż… Kiedy spadek został już załatwiony, uważałem, że to idiotyczne mieć w banku kupę forsy i harować czternaście godzin na dobę. Pomysł podróży wydał mi się nagle bardzo pociągający. Zresztą – dorzucił po chwili – doszedłem do wniosku, że niewiele mi na tym zależy, żeby kogoś uleczyć.
– Tony… – powiedziała zdławionym, matowym głosem.
– Tak?
– Tony, czy ty naprawdę jesteś taki, czy tylko pozujesz?
Oparł się plecami o poręcz krzesła i patrzył na dwie młode dziewczyny w czarnych sukienkach, przechodzące na ukos przez jezdnię.
– Nie wiem – odparł. – Właśnie czekam, żeby mi ktoś to powiedział.
– Tony, czy chcesz, żebym poszła i zostawiła cię tu samego?
Nie odpowiedział od razu. Powolnym ruchem zdjął okulary i bardzo ostrożnie położył je na stoliku. Spojrzał na nią spokojnie, nie broniąc do siebie dostępu żadną barierą, spojrzał znajomymi, głęboko osadzonymi oczami, w których był smutek i zastanowienie.
– Nie – rzekł w końcu i wyciągnąwszy rękę przez stolik dotknął delikatnie jej dłoni. – Byłoby mi okropnie przykro.
– Zrobisz coś dla mnie?
– Co takiego? – zapytał wracając do czujnej rezerwy.
– Pojedziesz ze mną dziś do Normandii? Chcę zobaczyć to miasteczko, gdzie ojciec poległ, i cmentarz, na którym go pochowali. Dostałam list od jednego sierżanta, który wtedy był razem z nim, i wiem, jak się to miasteczko nazywa. Ozieres…
– Ozieres – powtórzył nakładając z powrotem okulary i odgradzając się od niej znowu barierą, jak gdyby już żałował chwili słabości. – Przejeżdżałem kiedyś tamtędy. Ale nie było żadnej tablicy. – Roześmiał się cierpko. – Żeby też dać się zabić w takiej dziurze!
– Nie wiedziałeś o tym?
Tony potrząsnął przecząco głową.
– Nie. Zatelegrafowałaś tylko, że poległ. Nic poza tym.
– Może słyszałeś, jak to się stało?
– Nie, nic nie słyszałem.
– Dostał wiadomość, że w miasteczku są jacyś Niemcy, którzy się chcą poddać – mówiła zwięźle Lucy. – Więc wysiadł tuż przed osadą i zaczął iść z białą flagą, a w pięć minut później już nie żył.
– Był już trochę za stary do tych rzeczy – zauważył Tony.
– Szukał umyślnie śmierci.
– Poczytaj trochę gazety. Świat pełen jest ludzi, którzy szukają śmierci.
– Nie zrobił na tobie takiego wrażenia, kiedy go widywałeś w czasie wojny?
– Niewiele go widywałem – odparł omijając ją wzrokiem i najwyraźniej nie chcąc się wdawać w te sprawy. – A kiedy byliśmy z sobą, nie odczuwałem nic poza skrępowaniem, że nie jestem w mundurze.
– Tony, to nieprawda! – zaprotestowała.
– Nieprawda? Może i nie. Może to on był zakłopotany, że ja jeszcze żyję.
– Nie mów tak.
– Dlaczego? – odparł szorstko. – Bardzo dawno postanowiłem, że nie będę kłamał na temat uczuć, jakie nas łączyły, ojca i mnie.
– On ciebie kochał.
– Z białą flagą… – podjął Tony tak, jakby jej wcale nie słyszał. – No cóż, chyba ojcowie mogą jeszcze gorzej umierać. Powiedz mi jedną rzecz…
– Słucham cię.
– Czy naprawdę spotkałaś mnie przypadkiem w tym barze dzisiejszej nocy, czy też przyjechałaś do Paryża z tą myślą, że będziesz mnie szukać?
Patrzył na nią z kpiącym wyrazem twarzy, gotów nie dać wiary jej słowom.
– Nawet nie wiedziałam, że jesteś w Europie – odpowiedziała Lucy. – Kiedy wyszedłeś z baru i zapytałam tego człowieka, czy zna twój adres, zdaje mi się, że pragnęłam, żeby go nie znał i żebym nie mogła się dowiedzieć, gdzie mieszkasz.
Tony kiwnął głową.
– Tak, rozumiem.
– Wiedziałam, że kiedyś musimy się gdzieś spotkać.
– Tak by się zdawało. Kiedy się ma syna, to zdawałoby się, że kiedyś trzeba się z nim spotkać.
– Gdybym planowała spotkanie z tobą, byłabym to inaczej urządziła, nie tak – rzekła Lucy wspominając swoje fantazje, śmiertelne łoże i pocałunki.
– No, ale trzeba się zadowolić tym, co jest. Więc teraz masz ochotę odwiedzić ten grób? To dosyć naturalne. Nie mówię, że powinniśmy tam jechać, ale uważam to za dosyć naturalne. Powiedz mi – zwrócił się do niej tonem towarzyskiej rozmowy – czy zauważyłaś, jaki on się zrobił pod koniec wulgarny?
– Nie.
– O umarłych mów tylko dobrze! – Tony uśmiechnął się zgryźliwie. – Oczywiście. Zrobił się hałaśliwy i jakiś pusty, nafaszerowany dowcipami z kasyna oficerskiego, frazesami z patriotycznych wstępniaków. Kombinował też z dziewczynkami. Za każdym razem pytał mnie, czy mam dosyć pieniędzy, żeby się trochę zabawić. I wtedy przymrużał jedno oko. A ja za każdym razem odpowiadałem, że setka zawsze się przyda.
– Był bardzo wspaniałomyślny – wtrąciła Lucy.
– Może to właśnie było jego wadą. – Tony spojrzał na niebo. Było czyste, niebieskie, a w południowej stronie jakby zbielałe od żaru. – Dobry dzień na samochodową przejażdżkę – stwierdził. – Co prawda, umówiłem się z kimś na lunch, ale myślę, że wystarczy opowiedzieć o poległym ojcu, odzyskanej matce i tym podobnych historyjkach. Wytłumaczę, że muszę się wybrać na pewne pole bitwy, pod białą flagą.
– Nie!- rzekła Lucy nagle ochrypłym głosem i wstała od stolika. – Nie chcę, żebyś ze mną jechał, jeżeli tak się do tego odnosisz.
Powiedz mi – zapytał nie ruszając się z miejsca i wciąż patrząc w rozżarzone niebo – dlaczego chcesz tam jechać?
Oparła się dłonią o stolik, czuła się wyczerpana. Spoglądała z góry na odchyloną do tyłu twarz syna, zastygłą w nieprzeniknionym wyrazie, na ostry, przydymiony cień padający od okularów na wystające kości policzkowe, gładko obciągnięte skórą.
– Bo my go zniszczyliśmy, ty i ja – rzekła głucho. – Bo nie wolno nam o nim zapomnieć.
Wtedy spostrzegła, że Tony płacze. Patrzyła nie wierząc własnym oczom, ściskała kurczowo rękawiczki, a jemu łzy wymykały się spod okularów i spływały powoli po twarzy. Pochylił się gwałtownie i zasłonił rękami twarz.
Читать дальше