Zatrzymał się przy stoliku. Lucy zauważyła, że był ogolony, miał na sobie świeżą koszulę i odprasowane ubranie, bardzo proste, dobrze skrojone i na pewno kosztowne, w którym wyglądał swobodnie i elegancko. Przypomniała sobie nieodmienną staranność i dobry gust w sposobie ubierania się 01ivera. Tony miał uprzejmy wyraz twarzy, ale w kąciku jego ust błąkał się ciągle cień tamtego, niedomówionego uśmieszku. Lucy przywitała go uśmiechem, w którym nie było żadnej pretensji do rodzinnej poufałości.
– No jak, czy tu będzie dobrze? – zapytał Tony siadając obok niej przy stoliku. – Mam na myśli to bistro.
– Ach, to nie ma znaczenia – odparła myśląc równocześnie, że Tony ma głos łagodniejszy i głębszy niż 01iver.
Skinął na kelnera i zamówił dwie kawy nie pytając, czy ona ma ochotę na jeszcze jedną.
– Dora mi powiedziała, że dzisiaj w nocy widziałaś mnie w barze. Dlaczego nie podeszłaś?
– Chciałam się trochę zastanowić – rzekła Lucy nie przyznając się, że nie była pewna, czy to był on.
– Moglibyśmy uczcić tę okazję butelką szampana. Takie spotkanie wypadłoby lepiej gdzieś po północy. – Mówił przyjemnym tonem, trudno byłoby bliżej zlokalizować jego wymowę, która odpowiadała raczej jakiejś uogólnionej wymowie amerykańskiej. Lucy nie mogła się zorientować, czy Tony kpi sobie z niej, czy też nie. – No cóż, musimy poprzestać na kawie – ciągnął
dalej. – Dora mi opowiedziała, co porabiasz we Francji. To niesłychanie imponujące.
– Nie tak bardzo – odparła wypatrując nerwowo ostrza drwiny i szykując się do odparowania go, gdyby istotnie było w nią wymierzone.
– Roztaczasz opiekę nad nowym pokoleniem na całym świecie. Mam wrażenie, że przyda im się trochę opieki, prawda? A co powiesz o Bobby’m?
– Prześliczny chłopaczek.
– Tak, rzeczywiście – stwierdził takim tonem, jak gdyby uznawał fakt obiektywny. – Ale zmieni się jeszcze, zanim będzie za późno. – Uśmiechnął się. – Kiedy wyszłaś od nas, zaczął się dopytywać, gdzie byłaś dotychczas.
– I co mu powiedziałeś?
– O, powiedziałem, że byłaś bardzo zajęta – odparł swobodnie. – Myślę, że to go zadowoliło. Znasz na pewno tę nową teorię na temat dzieci. Trzeba im mówić prawdę, ale tylko tyle prawdy, na ile w danej chwili mają ochotę. „Nie przeciążać prawdą czteroletnich bąków” – powiadają księgi mądrości.
Kelner przyniósł im kawę. Lucy przyglądała się, jak Tony miesza łyżeczką cukier w swojej filiżance. Miał długie palce z niestarannie obciętymi paznokciami. Pamiętała, że do ośmiu lat obgryzał je z zapałem, czasami aż do krwi. Psychiatrzy twierdzili, że to oznacza poczucie zagrożenia, lęk przed porzuceniem i samotnością, przed pozbawieniem miłości. „Czymże, u diabła, mógł się czuć zagrożony, kiedy miał osiem lat? – zastanawiała się w duchu. – Może ja zacznę dziś wieczorem obgryzać paznokcie?”
Podniosła filiżankę i spróbowała kawy.
– Wyjątkowo dobra – oceniła tonem dobrze wychowanego gościa, który chwali ulubioną restaurację swego gospodarza. – A tyle się słyszy złego o francuskiej kawie.
– Trzeba się znaleźć samemu w jakimś kraju, żeby się przekonać, że nikt nigdy nie powiedział o nim prawdy.
Tony zdjął okulary i zaczął masować powieki delikatnym, miękkim gestem, który wskazywał na długoletnie przyzwyczajenie. Bez okularów jego oczy, osadzone głęboko w cieniu gęstych rzęs, wydawały się zadumane i łagodne, a z twarzy znikł wyraz surowej powściągliwości.
– Musisz jeszcze wciąż nosić ciemne okulary? – spytała Lucy.
– Tak, prawie stale.
– Nic nie lepiej z oczami?
– Nie.
– A próbowałeś coś na to robić?
– Przez jakiś czas – odparł Tony wkładając znów okulary, jak gdyby chciał się od niej odgrodzić płaską, nieprzeniknioną ścianą. – Znudzili mi się doktorzy i całe to ich udawanie.
Wsłuchując się w jego powolny, głęboki i pozbawiony jakiegokolwiek akcentu głos, w którym przebijała nuta znużenia i sceptycyzmu, Lucy wspominała, jak, będąc chłopcem, zachłystywał się po prostu słowami z przejęcia i pośpiechu. „Widzieliśmy jelenia – słyszała jego przenikliwy chłopięcy głos. – Zszedł do jeziora, żeby się napić wody…”
– Słuchaj, Tony – rzekła nagle pod wpływem serdecznego odruchu. – Co tobie jest? O co tu właściwie chodzi?
Spojrzał na nią zdziwiony. Zawahał się, obracał przez chwilę filiżankę na spodku.
– Aha – powiedział w końcu. – Widzę, że Dora nie marnowała czasu.
– Wcale nie tylko Dora. Każdy to widzi, wystarczy pięć minut, żeby…
– Nic mi nie jest – przerwał jej szorstko. Potrząsnął gniewnie głową, ale zaraz uśmiechnął się i przybrał z powrotem ton zdawkowej, towarzyskiej uprzejmości. – A propos, jak ci się Dora podoba?
– Jest bardzo ładna.
– Prawda? – uśmiechnął się miło.
– I bardzo nieszczęśliwa.
– To już tak zwykle bywa – powiedział bezbarwnie.
– I boi się.
– A kto się dzisiaj nie boi? – Teraz w głosie Tony’ego brzmiała arogancja i zniecierpliwienie. Zdawało się, że lada chwila zerwie się od stolika i ucieknie.
– Boi się, że ją porzucisz – brnęła Lucy z uporem, wiedziona nadzieją, że może drażniąc go, zadając pytania i raniąc jego uczucia zdoła nawiązać z nim jakąś łączność.
– Dla niej to byłoby prawdopodobnie najlepsze – zauważył z uśmiechem. – Nie ma w tym nic takiego strasznego. Wszyscy naokoło, wszyscy nasi znajomi nie robią nic innego, tylko porzucają naszych znajomych.
– Dlaczego mieszkasz w Europie? – zapytała pośpiesznie, uciekając od niemiłego tematu.
Spojrzał na nią wyraźnie ubawiony.
– Jesteś stuprocentową Amerykanką – powiedział. – Amerykanie uważają osiedlenie się w Europie za coś niemoralnego.
– Nie o to chodzi – rzekła Lucy przywołując w pamięci obraz odrapanego, nieprzytulnego mieszkania bez cienia indywidualnego wyrazu, najwidoczniej urządzonego z myślą o przelotnym pobycie ludzi pozbawionych korzeni. – Ale tutaj nie jesteś u siebie… Ani twoja żona, ani dziecko.
Tony skinął głową.
– Tak, masz słuszność – zgodził się. – I to jest właśnie wspaniałe. To uwalnia człowieka od poczucia odpowiedzialności.
– Ileż to czasu minęło, odkąd wyjechałeś od nas?
Zdawało się, że Tony zastanawia się nad tym pytaniem. Odchylił w tył głowę, przymknął oczy, słońce błyszczało w ciemnych szkłach okularów.
– Osiemnaście lat – powiedział w końcu.
Lucy poczerwieniała.
– Miałam co innego na myśli. Chodzi mi o to, kiedy wyjechałeś z kraju.
– Aa… Jakieś pięć czy sześć lat temu – odparł niedbale, pochylając się znowu nad stolikiem i ostrożnie odsuwając od siebie filiżankę, jak gracz przesuwa pionek na szachownicy.
– Masz zamiar kiedyś wrócić? Wzruszył ramionami.
– Możliwe. Co tu można wiedzieć?
– Czy to zależy od spraw pieniężnych? Tony uśmiechnął się nieprzyjemnie.
– Aha – powiedział. – Jak widzę, zdążyłaś się połapać, że nie jesteśmy najbogatszymi Amerykanami w Europie.
– Co się stało z tymi pieniędzmi, które dostałeś po załatwieniu sprawy spadkowej i po sprzedaniu drukarni?
Jeszcze raz wzruszył ramionami.
– To, co zawsze. Fałszywi przyjaciele, szumne życie, no i niewłaściwe inwestycje. Lekko przyszło, lekko poszło. Nie zależało mi specjalnie na tych pieniądzach. Źle się z nimi czułem. – Przyjrzał się jej uważnie. – No, a ty? – zapytał. – Dobrze się z nimi czujesz?
Читать дальше