– No więc – mówiła Dora popijając whisky – dosyć już naopowiadałam o sobie i o Tony’m. Pomówmy teraz o pani. Co pani tutaj robi? Wycieczka turystyczna?
– Częściowo tylko. Pracuję w pewnej nowojorskiej organizacji, związanej mniej lub więcej oficjalnie z Organizacją Narodów Zjednoczonych. Zajmujemy się dziećmi. To znaczy, robimy zamieszanie na całym świecie i naprzykrzamy się różnym mężom stanu, jeżeli nie zajmują właściwego stanowiska wobec zagadnienia pracy nieletnich, kredytów dla szkolnictwa albo zapewnienia małym obywatelom powszechnego szczepienia i iluś tam litrów mleka rocznie. Występujemy też bardzo stanowczo w sprawie przyznania nieślubnym dzieciom pełnej równości wobec prawa. No i tym podobne historie. – Mówiła lekkim tonem, lecz mimo to nie potrafiła zamaskować dumy ze swojej pracy oraz wielkiej powagi, z jaką ją traktowała. – W Ameryce ludzie dają masę pieniędzy na naszą organizację, a my decydujemy, jak je użyć. Już od pięciu tygodni grasuję po Europie, robię ważną minę na różnych konferencjach, notuję, klepię po czarnych główkach dzieci w Jugosławii, Grecji i na Sycylii. Wczoraj też miałam konferencję. Trzeba było wszystko tłumaczyć na trzy języki, toteż skończyło się dopiero po pierwszej w nocy. Nie miałam czasu na obiad, więc wróciłam do hotelu głodna jak pies. Dlatego właśnie poszłam do baru, i tam zobaczyłam Tony’ego…
– Widzę z tego, że pani jest bardzo ważną osobistością – rzekła Dora z młodzieńczym podziwem. – Może pani miewa konferencje prasowe i różne wywiady?
– Od czasu do czasu – uśmiechnęła się Lucy. – Moja specjalność to regulacja urodzin.
– Nigdy nic nie robiłam – stwierdziła Dora, w zamyśleniu obracając w palcach szklaneczkę. – Nawet nie skończyłam college’u. Przyjechałam tu na wakacje, poznałam Tony’ego i taki był koniec mojej nauki. To musi być cudowne – czuć się pożyteczną.
– Tak – powiedziała Lucy zwięźle i poważnie.
– Może kiedy Tony mnie w końcu porzuci – rozważała Dora rzeczowo – zrobię, co trzeba, żeby się stać użyteczną.
Ktoś pchnął z drugiej strony drzwi od jadalni, otworzyły się z wolna i spoza nich wyjrzała główka małego chłopczyka.
– Mamo – powiedział chłopczyk – Yvonne mówi, że ma dziś po południu wychodne i że jeżeli ty się zgadzasz, to ona mnie zabierze do swojej szwagierki. Ta szwagierka ma trzy ptaszki w klatce.
– Chodź tutaj, Bobby, i przywitaj się.
– Kiedy muszę powiedzieć Yvonne – nalegał chłopiec. – Muszę jej zaraz powiedzieć.
Wszedł jednak do pokoju i onieśmielony, nie patrzył wcale na Lucy. Trzymał się prosto jak struna, wyglądał zdrowo, miał myślące, szare oczy i podłużną głowę z wysokim czołem. Włosy miał krótko obcięte, ubrany był w kuse spodenki i trykotową koszulkę, a gołe ręce i nogi, podrapane i pozalepiane plastrami, jak to zwykle u dzieci, wydawały się proste i zadziwiająco krzepkie.
Lucy wpatrywała się w niego całkiem oszołomiona, zapomniała się uśmiechnąć do dziecka i zastanawiała się tylko nad tym, jak Tony wyglądał w tym wieku. „Dlaczego nie powiedziała mi, że mają syna?” – myślała dotknięta do żywego i znowu nieufna. Wyczuwała, że Dora dla jakichś przyczyn sięgających w przyszłość zataiła przed nią sprawę tak zasadniczej wagi.
– To jest twoja babcia – mówiła Dora przygładzając delikatnie włosy chłopczyka. – Przywitaj się z babcią.
Bez słowa, w dalszym ciągu nie patrząc na nią, chłopiec podszedł do Lucy i wyciągnął rączkę. Uścisnęli sobie dłonie z powagą. Wtem, nie mogąc zapanować nad sobą, Lucy objęła go i zaczęła całować, mimo że mogła go przez to odstraszyć i zrazić do siebie. Bobby stał grzecznie i czekał, aż go uwolni z uścisku.
Lucy nie wypuszczała go z objęć nie dlatego, żeby pragnęła przedłużyć pocałunki, lecz z obawy, że gdyby go puściła, to chłopczyk mógłby spostrzec jej łzy. Obejmując szczupłe ramionka, dotykając palcami delikatnej, jędrnej twarzyczki dziecka, poczuła, że to, co straciła, te zmarnowane lata, które dotychczas wydawały się tylko abstrakcyjną, teoretyczną stratą, że to wszystko staje się nagle rzeczywiste, bolesne, ucieleśnione w sposób wstrząsająco smutny.
Pochyliła głowę i ucałowała puszyste włosy chłopca, pachnące suchym, świeżym, zapomnianym zapachem dzieciństwa. Czuła, że Dora ją obserwuje. Odetchnęła głęboko, powstrzymała łzy napływające do oczu, puściła chłopca i z wysiłkiem uśmiechnęła się do niego.
– Robert to śliczne imię – powiedziała. – A ile masz lat? Chłopiec wrócił do matki i stanął przy niej. Nie odzywał się.
– Bobby, powiedz babci, ile masz lat – zachęcała go Dora.
– Moja babcia jest gruba – oświadczył chłopczyk.
– To tamta babcia. Ta, która była u nas zeszłego roku.
– Mam cztery lata – odpowiedział Bobby. – Moje urodziny są w zimie.
Wtem zgrzytnął klucz w drzwiach wejściowych i w hallu dały się słyszeć kroki. Do pokoju wszedł Tony. Na widok Lucy zatrzymał się i nie poznając jej w pierwszej chwili – uprzejmy i zdziwiony – spojrzał pytająco na Dorę. Miał na sobie to samo ubranie, w którym go widziała w nocy. Wyglądało tak, jakby się w nim przespał. Był zmęczony, nie ogolony i mrugał powiekami, gdyż po ciemnej windzie raził go jaskrawy blask słońca w saloniku. W ręku trzymał ciemne okulary.
– Tatuś! – zawołał chłopczyk. – Mama mówi, że mogę pójść z Yvonne po południu do jej szwagierki. Tam są trzy ptaszki w klatce.
– Halo, Tony – powiedziała Lucy podnosząc się z tapczana.
Tony parę razy szybko potrząsnął głową jak ktoś, kto chce się otrząsnąć z przywidzenia.
– Aa, tak – powiedział cicho. Nie uśmiechnął się do niej.
– Gawędziłyśmy sobie bardzo przyjemnie z twoją matką – wtrąciła Dora.
Spojrzenie Tony’ego zsunęło się z ich twarzy na stojące przed nimi szklaneczki z whisky.
– Tak, widzę. – Uśmiechnął się teraz, ale ten uśmiech był chłodny i nieobecny. – To świetny pomysł.
Wyciągnął rękę do Lucy i uścisnął jej dłoń oficjalnie. Potem odwrócił się do chłopca. Przez chwilę stał w milczeniu wpatrując się w dziecko z wyrazem napięcia, zaciekawienia i miłości, jak gdyby doszukiwał się w jego subtelnej, miłej, uradowanej twarzyczce jakiejś ukrytej, niedostrzegalnej tajemnicy.
„Tego mi także zapomniała powiedzieć – myślała z goryczą Lucy. – Że on tak kocha swoje dziecko.”
– Robert – powiedział Tony poważnie – chciałbyś być posłańcem?
– To zależy – odparł ostrożnie chłopczyk wyczuwając, że chcą się go pozbyć.
– Chciałbyś pójść do Yvonne i powiedzieć, że tatuś ma ochotę na jajka z boczkiem i na duży kubek kawy?
– Ale będę mógł tutaj wrócić? – upewniał się Bobby.
Tony spojrzał na żonę, a potem na Lucy.
– Oczywiście – odpowiedział. – Stanowczo chcemy, żebyś do nas wrócił.
– To ja tak powiem Yvonne. Że stanowczo chcecie, żebym tu wrócił.
– Doskonale – zgodził się Tony.
Chłopczyk wybiegł z pokoju. Tony patrzył za nim w milczeniu, dopóki nie znikł za drzwiami, po czym odwrócił się do Lucy i Dory.
– No, więc od czego zaczniemy? – zapytał.
– Wiecie co – rzekła Dora – chyba lepiej, żeby mnie tu nic było. Ubiorę się, wezmę z sobą małego i…
– Nie – sprzeciwiła się Lucy głośniej, niżby chciała. Myśl, że zostanie sam na sam z Tony’m w tym odrapanym, byle jak umeblowanym pokoju, że będą czekać, aż Dora z małym opuszczą mieszkanie, wydawała się jej nie do zniesienia. Potrzebowała trochę czasu i pragnęła się znaleźć na gruncie neutralnym. – Zdaje mi się, że będzie lepiej, jeżeli chcesz się ze mną zobaczyć, żebyśmy się spotkali trochę później.
Читать дальше