Rozłożyła list i zaczęła czytać.
„Szanowna Pani Crown! Jestem tutaj w szpitalu, więc korzystam z okazji, żeby Pani napisać o stracie, która Ją dotknęła.”
Na liście widniał stempel Czerwonego Krzyża, pismo było koślawe i wypracowane, jak gdyby autor listu był półanalfabetą.
„Pewnie Pani dostała zawiadomienie o Panu Majorze z Ministerstwa Wojny, aleja byłem razem z Panem Majorem i wiem, że jak się coś takiego stanie, to człowiekowi lżej się robi na sercu, kiedy może się dowiedzieć ze szczegółami o tym, co się stało, od kogoś takiego, co sam był na miejscu. To miasteczko nazywa się Ozieres, może cenzor przepuści, bo to z nimi nigdy nie można wiedzieć, i ja będę to miasteczko długo pamiętać, bo także tam oberwałem, tyle że miałem szczęście, bo jestem niski, a Pan Major, pewnie Pani pamięta, był bardzo wysoki mężczyzna, i maszynka pruła na jednej wysokości, więc ja dostałem w ramię i w szyję (dwa pociski kaliber 30), a Pan Major, że to o wiele wyższy ode mnie, dostał w same płuca. Może to będzie dla Pani pociecha, Pani Crown, że Pan Major nawet nie wiedział, kto go skosił. Z nami był także jeden Francuz, zgrabna bestia niczym łasica, więc od razu skoczył do rowu i nawet go nie drasnęło. Odkąd jestem w szpitalu, to czytam nasze gazety z kraju i oni tam tak piszą, jakby po przerwaniu frontu to już była czysta parada, ale niech Pani wierzy mnie, bo ja sam byłem w tym wszystkim i to nie była żadna parada. Ja byłem w pododdziale zwiadowców przydzielonym do korpusu i mieliśmy trochę półotwartych wozów terenowych, ale przeważnie to jeepy, i kręciliśmy się po całym terenie, bo nikt wtedy nie wiedział, gdzie kto siedzi, i zostały takie wysepki Niemców, to jedni chcieli się jeszcze bić, a znowu inni tylko wypatrywali, komu się poddać. Człowiek nie mógł wiedzieć, na co się nabije, aż się wpakował i oni otworzyli ogień. Wtedy można było wiać i nawet ściągnąć przez radio pomoc, jeżeli się miało szczęście, a do naszej roboty właśnie trzeba było mieć szczęście. Ja się tam nie uskarżam, bo myślę, że nie było innego sposobu. Chyba Pani wie, że Pan Major miał przedtem przydział do Drugiego Wydziału sztabu korpusu i każdy zwyczajny oficer dziękowałby Panu Bogu za taką bezpieczną i wygodną służbę, ale Pan Major nie był podobny do tych oficerów ze sztabu, chociaż pewnie i oni mają coś do roboty na tyłach i pewnie starają się, jak mogą. Pan Major zawsze tylko wypatrywał, gdzie może być jakaś draka, i wszędzie chciał być osobiście, więc przywykliśmy do jego jeepa i był razem z nami w kilku rozmaitych akcjach, i z przyjemnością mogę zaświadczyć, że chociaż miał swoje lata, zawsze był odważny i nieustraszony, i to jest taka prawda, jak że dzień jest jasny, i był wesół i prawdziwy demokrata. Jeżeli coś można mu było zarzucić, to chyba tylko to, że czasami narażał się na śmierć bez takiej na sto procent potrzeby. Więc tego dnia kiedy go zabili, zatrzymaliśmy się o jakieś pięć mil od Ozieres, przy paru wiejskich chałupach, a że nie było tam nic do roboty, mieliśmy trochę odpocząć. Wtedy zgłosił się do nas jeden Francuz, gospodarz, i powiada, że on jest z tamtej strony Ozieres i że tam się ukrywa kupa Niemców, może ze dwudziestu, i że oni chcą się poddać. Więc Pan Major wziął ze sobą tego Francuza i jeszcze drugiego jeepa z czterema chłopakami i pogazowaliśmy. Może Pani będzie kiedyś we Francji, w miasteczku Ozieres, to Pani sama zobaczy, że jak się podjeżdża od północy, to jest skrzyżowanie dróg na dwieście jardów przed miasteczkiem, i jak dojechaliśmy do tego miejsca, to Pan Major zatrzymał obydwa jeepy i powiada, że lepiej iść dalej piechotą. Wyłamał sobie kij z żywopłotu, a w jeepie miał biały ręcznik, więc uwiązał ten ręcznik do kija i mówi po francusku do tego Francuza: «Pójdziecie razem ze mną», a chłopakom powiada, żeby na wszelki wypadek zawrócili jeepy i rozproszyli się trochę, żeby mogli nas kryć, jakby coś poszło nie tak. Miasteczko było zamknięte jak pudełko. We Francji mają okiennice w oknach, więc wszystko było pozamykane, nie widać było żywego ducha, taka cisza i spokój, jakby człowiek był już w powrotem w Iowa. Ten Francuz, Pan Major i ja zaczęliśmy iść drogą do
miasteczka, Pan Major szedł w środku i nie było żadnego znaku, żeby coś takiego miało się stać, i ten Francuz gadał do Pana Majora po francusku, a Pan Major mu odpowiadał, mówił, że już był raz we Francji dawno temu, jeszcze przed wojną, że wtedy nauczył się ich mowy, i raptem, ledwie doszliśmy do tego skrzyżowania, bez żadnego ostrzeżenia otworzyli na nas ogień. Już przedtem napisałem, że trafiło mnie w ramię i szyję, ale i tak przekulałem się jakoś do rowu przy drodze, a ten Francuz do drugiego rowu. Może Pani myśli, że ten Francuz to nie był tak na sto procent w porządku, więc muszę Pani powiedzieć, że to była dla niego wielka niespodzianka, tak samo jak i dla mnie, i słyszałem, jak krzyczał i przeklinał po francusku w tamtym rowie po drugiej stronie drogi, i tak było przez cały czas, pókiśmy tam leżeli. Pan Major został na środku drogi, a jak minęła chwilka, to wyjrzałem na niego z rowu, ale poznałem, że jemu już nic nie potrzeba. Niemcy tylko jeden raz plunęli z maszynki i potem już nie było o nich słychu. Jak Pani ktoś będzie opowiadać, że oni się trzymają Konwencji Genewskiej, to proszę do mnie przysłać takiego gościa, już ja mu pokażę moje dwie dziurki – jedną w ramieniu, a drugą w szyi. Chociaż to nigdy nie wiadomo, może oni naprawdę chcieli się poddać, ale jakiś oficer mógł się pokazać w miasteczku i dobrze ich ochrzanić. W każdym razie nasze chłopaki, co zostały przy jeepach, postrzelały trochę nad naszymi głowami w stronę miasteczka, żeby Niemcy wiedzieli, że będzie kasza, jak spróbują się stawiać, a jeden z naszych pogazował jeepem z powrotem do wioski do porucznika. Porucznik przyjechał w rekordowym czasie i zaraz nas zabrał, ot tak z odsłoniętej drogi, nic się nie przejmował, że Niemcy mogli każdej chwili znowu otworzyć ogień. Słyszałem, jak porucznik powiedział, kiedy się przyjrzał Panu Majorowi: On nawet nie wiedział, co się z nim stało, i ja tak samo już napisałem na początku listu, a to jest zawsze coś. Nałożyli mi opatrunek polowy i odwieźli zaraz na tyły, i w ogóle trudno, żeby się kto lepiej ze mną obchodził. Jakby Pani chciała wypadkiem napisać do porucznika, to on się nazywa porucznik Charles C. Draper i trzymali się bardzo z pani mężem, prawie jak ojciec z synem, tyle że tutaj w szpitalu chodzą takie gadki, że porucznik dostał się w zasadzkę gdzieś w Luksemburgu, ale to nie wiadomo na pewno.
Z poważaniem Jack Mc Cardle (Sierż.) P.S. Powiedzieli mi, że mam zostać zwolniony z powodu choroby i że dostanę częściową rentę inwalidzką.
Jack Mc Cardle (Sierż.)”
Lucy złożyła starannie zapisane kartki, wsunęła je do koperty i schowała kopertę z powrotem do torebki. Wtedy właśnie spostrzegła Tony’ego, który nadchodził cienistą stroną ulicy. „Chociaż tyle, że wyrósł na przystojnego mężczyznę – pomyślała przypatrując mu się z daleka. – Chociaż tyle…” Tony miał chód rozważny, jak gdyby zastanawiał się nad każdym następnym krokiem. W jego sposobie poruszania się nie było nic z przelewającej się przez brzegi witalności i nieświadomego wdzięku sportowca, robił wrażenie człowieka związanego z miejskimi murami, który jednak już dawno powziął świadomą decyzję odizolowania się, postanowił nie dać się wpędzić w gorączkowy nurt życia otaczających go tłumów. Miał ciemne okulary, co sprawiało wrażenie pozy, ponieważ było jeszcze świeżo i słońce nie świeciło zbyt mocno. Okulary te były zapewne jeszcze jedną, świadomie ustawioną barierą, która go odgradzała od świata, podtrzymywały samotną wieżę jego starannie strzeżonej, nieubłaganej surowości.
Читать дальше