U drzwi wejściowych rozległo się coś w rodzaju ryku bawołu, Fred Collins miał bowiem taki sposób mówienia. Pochodził ze stanu Oregon i był przekonany, że najlepiej reprezentuje zalety i szeroki gest prymitywnego Zachodu rycząc wszędzie i przy każdej okazji ile tchu w piersi. Był wielki, ciężki, miażdżył w uścisku rękę, lubował się w szerokoskrzydłych kapeluszach, które przywodziły na myśl Texas, pił jak smok, organizował z zapałem partie pokera i zawsze wyciągał 01ivera na polowania na jelenie i dzikie ptactwo. Dwa razy na rok odkrywał jakiegoś genialnego boksera, który, jego zdaniem, miał z pewnością zapędzić w kozi róg Joego Louisa, a kiedyś zawiózł Olivera aż do Cleveland tylko w tym celu, by zobaczyć, jak jakiś pięściarz z Porto Rico w trzech rundach znokautował jego najświeższego geniusza. Lucy uważała, że Collins jest wspaniałomyślny i ma dobre serce, mimo że nigdy nie miała okazji się o tym przekonać. Poza tym była mu wdzięczna, że tak często wieczorami wyciągał z domu 01ivera i że zabierał go na parodniowe wyprawy do odległych obozowisk myśliwskich.
Collins miał ładną, chociaż nieco wyblakłą żonę, do której mówił: „Dziewuszko”, i odnosił się z niezdarną, zgoła niedźwiedzią galanterią. Ich córka Betty miała zaledwie piętnaście lat – malutka, cała miodowobursztynowej barwy, bardzo pewna siebie, zimna kokietka. Lucy myślała o niej po cichu, że z każdym dniem dojrzewa do zepsucia. Nawet 01iver, mimo że należał do mężczyzn, których najmniej można by o to posądzać, przyznawał, że kiedy Betty Collins wchodzi do pokoju, zaczyna się czuć nieswojo.
– Powiadam ci, Ollie – huczał Collins tak głośno, że każde słowo dolatywało wyraźnie do saloniku – ten chłopak to po prostu coś nadzwyczajnego. Widziałeś, jak się bronił, kiedy nalecieli na niego ci z ataku? To jest geniusz!
Co jesień Collins uzupełniał swoją kolekcję geniuszów, którzy mieli zapędzić w kąt Joego Louisa, odkryciami niezwykłych obrońców w piłce nożnej, którzy z kolei mieli zaćmić zupełnie sławę Reda Grange’a.
– Napiszę o tym chłopcu do mojego dawnego trenera w Oregonie – grzmiał dalej Collins. – Może nawet pojadę do niego z gotową propozycją. Moglibyśmy chłopaka tam wykorzystać.
Collins wyszedł z college’u przed z górą dwudziestu laty, a od przeszło dziesięciu nie był w Oregonie, mimo to jednak jego poczucie solidarności nie zachwiało się ani na chwilę. Miał je również w stosunku do Legii Amerykańskiej, której był oficerem, w stosunku do kilku tajnych stowarzyszeń oraz do Stanowego Komitetu Republikańskiego w New Jersey, który właśnie chwiał się w posadach pod potężnymi ciosami dynastii Rooseveltów.
– Jak myślisz, Ollie? – pytał Collins, wciąż jeszcze niewidzialny, ale za to dobrze słyszalny – przecież on mógłby naprawdę do czegoś dojść w Oregonie.
– Masz sto procent racji – usłyszała Lucy cichy głos 01ivera, gdy wstała, by wyjść naprzeciw gości.
Collins był jedynym człowiekiem, który mówił do 01ivera: „Ollie”. Za każdym razem Lucy wzdrygała się na to serdeczne zdrobnienie, ale sam 01iver, jak się zdawało, nie miał żadnych sprzeciwów.
Obaj mężczyźni weszli do pokoju zaganiając przed sobą Betty. Dziewczyna uśmiechnęła się do Lucy i powiedziała:
– Dzień dobry pani.
Jej głos, podobnie jak cała postać i zachowanie, miał w sobie coś takiego, że mężczyźni w jej obecności stawali się niespokojni.
Collins zatrzymał się na progu przybierając melodramatyczną pozę.
– Na miły Bóg! – ryknął rozpościerając ramiona jak zapaśnik, który zamierza chwycić przeciwnika. – Cóż to za zjawisko! Naprawdę, jest za co dziękować Bogu. Wiesz, Ollie gdybym miał zwyczaj chodzić do kościoła, to poszedłbym dzisiaj i śpiewałbym chwałę Panu Najwyższemu za to, że uczynił twoją żonę tak piękną. – Sunął ku niej zataczając się lekko. – Nie mogę się oprzeć, madame. Po prostu nie mogę się oprzeć – wołał biorąc ją w ramiona. – Z każdym dniem jest pani piękniejsza. Synu – zwrócił się do Tony’ego, który stał jeszcze w drzwiach i przyglądał mu się uważnie – za twoim pozwoleniem pocałuję mamusię, bo to dzisiaj święto, a poza tym twoja mamusia jest najpiękniejszą kobietą z tej strony Missisipi.
Nie czekając na odpowiedź Tony’ego przycisnął do siebie Lucy, jak zapaśnik na ringu przyciska przeciwnika, i złożył głośny pocałunek najpierw na jednym jej policzku, a potem na drugim. Dusił ją niemal ciężarem swego cielska, a Lucy śmiała się z pewnym przymusem i pozwalała się całować, bo jeśli ktoś już wpuścił Collinsa za próg swego domu, to musiał się pogodzić z jego hałaśliwością i z zamaszystą galanterią domowego chowu. Ponad ramieniem Collinsa jej spojrzenie szukało syna. Tony już na nią nie patrzył, odwrócił się i obserwował 01ivera z wyrazem takiego zainteresowania, jak gdyby ojciec był ciekawym obiektem badań naukowych.
Lucy nie mogła dojrzeć 01ivera, bo Collins znowu przycisnął ją serdecznie do potężnej jak beczka piersi i wykrzykiwał bez sensu, ale w najlepszych intencjach:
– Wenus! Prawdziwa Wenus!
Potem bardzo wymownie mrugnął i pochylając się ku niej lubieżnie, powiedział scenicznym szeptem:
– Dziecino, mój wóz czeka przed domem, nie wyłączyłem motoru. Powiedz: „tak”, i już wyjeżdżamy. Pierwsza noc na nowiku. Uważaj, Ollie, uważaj na mnie, bracie! Czuję, że ona budzi we mnie tygrysa.
Wybuchnął ogłuszającym śmiechem i wreszcie puścił Lucy.
– Dosyć już tego, Fred – powiedziała zdając sobie sprawę, że słowa jej nie mogą mieć żadnego znaczenia wobec jego ryku i cmoktania wargami.
Spojrzała jeszcze raz w stronę Tony’ego, ale on wpatrywał się w ojca z chłodnym, wyczekującym wyrazem twarzy. 01iver zdawał się tego nie widzieć. W ciągu minionego roku spotykał się z Collinsem tak często, że cały ten hałas i zamieszanie, towarzyszące nieodłącznie jego osobie, wydawały mu się już czymś normalnym, tak jak ludziom mieszkającym w pobliżu wodospadu przestaje on w końcu zakłócać ciszę.
Collins puścił Lucy, opadł z rozmachem na tapczan i posadziwszy córkę obok siebie, zaczął pieścić jej dłoń swoją ogromną łapą.
– Ach, jak tu rozkosznie miękko – powiedział z błogością. – Te ławki na stadionie niemożliwie odgniatają siedzenie. – Przyjrzał się Tony’emu z promiennym uśmiechem, pełnym życzliwej dobroduszności. – Wiesz, Lucy, masz fajnego chłopaka. Trochę jeszcze żyłowaty, co, synu? Ale to taki wiek. Jak miałem twoje lata, możesz mi wierzyć albo nie, ważyłem wszystkiego sto trzydzieści pięć funtów, nawet kiedy przemokłem na wylot. – Zarechotał potężnym basem, jak gdyby mu się udał pierwszorzędny dowcip. – Cieszymy się okropnie, że nareszcie poznaliśmy młodego następcę tronu, prawda, moje złotko? – zwrócił się do córki zaglądając jej w oczy z czułością.
Betty przyglądała się uważnie Tony’emu, wprawiając przy tym w ruch długie rzęsy.
– Tak, tatusiu – odpowiedziała skromnie.
– Tak, tatusiu – przedrzeźniał ją Collins drżącym dyszkantem. – Och, jakież tomy można wyczytać z tych dwóch zwykłych słówek! Tak, tatusiu. – Pochylił się i pocałował Betty w policzek, rozanielony obrazem córki, jaki malowała mu wyobraźnia. – Strzeż się tej dziewczyny, mój synu – rzucił pod adresem Tony’ego. – Ma oko na ciebie. Rozpoznaję wszystkie oznaki. Możesz się uważać za szczęściarza, ale radzę się strzec. Wszyscy chłopcy z ostatniego roku w tutejszym college’u oddaliby z ochotą swoją przyszłoroczną pensję za to jedno malutkie: „Tak, tatusiu.”
Читать дальше