Przez dłuższą chwilę 01iver nie odrywał oczu od nierównego, delikatnego zarostu na twarzy syna, ale nic nie powiedział na ten temat. „Oczywiście! – pomyślał. – Przecież ma już prawie szesnaście lat.”
– Pan Hollis mówił mi – odezwał się w końcu – że chce cię zaprosić do siebie na jutrzejszy świąteczny obiad.
Tony skinął głową nie okazując szczególnego zapału.
– Jeżeli będę miał czas, to pójdę – powiedział.
– Dosyć przyjemny gość ten pan Hollis – podchwycił 01iver, rad, że znalazł temat rozmowy. Czując się winnym, wolał nie pytać Tony’ego, jakie plany mógł on poza tym mieć na jutrzejsze święto. – Obserwuje cię dosyć uważnie. Twierdzi, że masz talent. Te karykatury do szkolnej gazetki…
– Rysuję je przeważnie na jego lekcjach – wyjaśnił Tony, zgrabnie wybierając łyżeczką lody czekoladowe. – Inaczej zaraz bym usnął.
– Czego on was uczy? – zapytał Oliver unikając bardziej dociekliwych pytań co do opinii Tony’ego o panu Hollisie.
– Historii europejskiej. Jest stuknięty na punkcie Napoleona. Ma tylko pięć stóp i cztery cale wzrostu, więc ubóstwia Napoleona.
„Czy i ja byłem taki złośliwy – zastanawiał się 01iver – taki nieżyczliwie podpatrujący, kiedy miałem piętnaście lat?”
– Chciałbym bardzo zobaczyć coś z twoich rysunków – powiedział. – Oczywiście, jeżeli masz je pod ręką.
– Nic nie warte. – Tony wyjadał starannie lody ze szklanej czarki. – Gdyby przyszedł do szkoły jakiś gość naprawdę z talentem, to na moje rysunki nikt by nawet nie spojrzał.
„Jedno, co ten chłopak na pewno potrafi – pomyślał Oliver z uczuciem żalu – to zdusić każdą rozmowę.” Rozejrzał się po sali, aby móc nie patrzeć na kiełkującą brodę syna, która, nie wiadomo dlaczego, zaczynała mu działać na nerwy. Przy innych stolikach siedziało kilku chłopców w towarzystwie swoich rodziców, a na wprost tego stolika, przy którym jedli Oliver i Tony, siedziała jakaś przystojna blondynka, nie wyglądająca na więcej niż trzydzieści pięć lat. Miała na obu rękach złote bransolety, które dzwoniły głośno przy każdym ruchu. Naprzeciw niej siedział wysoki, grubokościsty chłopak, najwidoczniej jej syn, miał bowiem taki sam prosty nos i taki sam bezpośredni, szczęśliwy wyraz istoty zdrowej i starannie pielęgnowanej. Syn miał bardzo krótko ostrzyżone, jasne włosy i kształtną głowę osadzoną na mocnej, grubej szyi, która wyrastała z szerokich ramion atlety. 01iver zauważył, że chłopak jest uprzedzająco grzeczny dla matki, co chwila się do niej uśmiecha i słucha z zaciekawieniem, podsuwa jej masło, to znów nalewa wodę i bezwiednie przytrzymuje jej dłoń na obrusie, podczas gdy rozmawiają ze sobą przyjaźnie i po cichu. „Oto reklama amerykańskiego młodzieńca” – pomyślał 01iver.
Wyobraził sobie z przykrą wyrazistością, jakie wręcz przeciwne wrażenie muszą sprawiać na ludziach oni dwaj. Tony ze swoimi długimi, niemodnie obciętymi włosami, z wąskimi ramionami, w okularach, z cienką szyją, ze szczenięcym puchem na brodzie i policzkach. On sam zaś – sztywny i najwyraźniej skrępowany. Cała sala widzi na pewno, że daremnie usiłuje nawiązać rozmowę z mrukowatym, niechętnym synem. Podczas gdy przyglądał się matce i synowi siedzącym pod przeciwległą ścianą, przystojna blondynka zauważyła go i obdarzyła ciepłym uśmiechem, pełnym rodzicielskiej solidarności. Miała lśniące, białe i równe zęby, a kiedy się uśmiechała, wyglądała na znacznie mniej niż trzydzieści pięć lat. 01iver odpowiedział uśmiechem i lekkim pochyleniem głowy. Jeszcze raz skinął głową, gdy chłopak, zauważywszy milczące pozdrowienie matki, spostrzegł 01ivera, wstał i z poważną miną złożył mu dyskretny, pełen szacunku ukłon.
– Kto to taki? – zapytał 01iver z zaciekawieniem.
Tony rzucił okiem na tamten stolik.
– To Saunders ze swoją matką – powiedział. – Jest kapitanem hokejowej drużyny. Ale to świnia.
– Po co mówisz takie rzeczy? – 01iver czuł, że musi zaprotestować, mimo że nie był pewien, kogo bierze w obronę, tamtego chłopaka czy jego matkę.
– Sam widziałem – oświadczył Tony. – To świnia. Wszyscy dobrze wiedzą. Ale on jest najbogatszy w szkole.
– Tak, najbogatszy? – Oliver spojrzał jeszcze raz na tamtych dwoje i uważniej zatrzymał wzrok na złotych bransoletach. – Co robi jego ojciec?
– Ugania za girlasami.
– Tony!
– Wszyscy o tym wiedzą – powtórzył Tony wyskrobując dokładnie resztkę lodów. – Jego ojciec nie jest wcale taki bogaty. To nie stąd. Saunders sam robi pieniądze.
– Naprawdę? – 01iver przyglądał się rosłemu, ładnemu chłopcu z jeszcze większym uznaniem. – A w jaki sposób?
– Pożycza pieniądze na procent – wyjaśnił Tony. – A poza tym ma ostatni rozdział Ulissesa i wypożycza go po dolarze za noc. Jest przewodniczącym szóstej klasy.
01iver milczał przez chwilę. Ożyło w nim niejasne wspomnienie tych czasów, gdy Tony miał sześć lat i kiedy on sam czytał mu głośno Alicję w krainie czarów oraz Takie sobie bajeczki. Co wieczór jeden rozdział. Tony był już gotów do spania – wykąpany, po kolacji, w płaszczyku kąpielowym i rannych pantoflach, cały pachnący mydłem. Siedział na poręczy fotela z nogami spuszczonymi na kolana ojca, bo w ten sposób mógł oglądać obrazki w świetle padającym od lampy.
– Dlaczego ostatni rozdział? – zapytał 01iver, przekonany, że to było ze strony Tony’ego jakieś dziecinne nieporozumienie albo chęć wywołania efektu.
– No, bo wiesz – tłumaczył cierpliwie Tony – pani Bloom leży w łóżku, tenor i żołnierz w Gibraltarze. Tak, tak, wszystkie te historie.
– Czytałeś to?
– Oczywiście. Opłaci się za jednego dolara.
– Co za paskudna szkoła! – wyrwało się 01iverowi, który po raz pierwszy w ciągu tego wspólnego lunchu zapomniał o skrępowaniu utrudniającym prowadzenie rozmowy. – Zastanawiam się, czy nie powinienem powiedzieć o tym panu Hollisowi?
– Co za różnica? – wzruszył ramionami Tony. – Do tej pory cała szkoła zdążyła już przeczytać.
01iver patrzył zgnębiony na syna, który siedział tak blisko niego, o dwie stopy zaledwie. Był kosmaty na twarzy usianej pryszczami świadczącymi o wieku dojrzewania, oczy jego spoglądały chłodno, bez lęku, taksująco. Był daleki i tajemniczy, nie można go było ukarać.
– No, dobrze – oświadczył Oliver głośniej, niż było trzeba. – Ale jedną rzecz zrobimy na pewno, zanim stąd wyjadę. Zgolimy ci tę wredną brodę.
Kiedy opuszczali salę jadalną, pani Saunders znowu obdarzyła ich promiennym uśmiechem, podzwaniając złotymi bransoletami. Jej olbrzymi syn z gładkimi policzkami i byczym karkiem powstał ze swego miejsca i uśmiechając się z powagą młodego senatora złożył wytworny, dyskretny ukłon.
Wstąpili do drogerii, gdzie Oliver kupił maszynkę do golenia w złotej oprawce, najdroższą, jaka była w sklepie, i tubkę kremu. Tony stał z nieporęczną deską do rysowania pod pachą i przyglądał się temu obojętnie, nie zadając żadnych pytań. Od czasu do czasu rzucał okiem na okładki ilustrowanych czasopism, rozłożonych przy aparacie z wodą sodową. W końcu wyszli i skierowali się w stronę budynku szkolnego, w którym Tony miał swój pokój. Szli obok siebie, jak inni ojcowie z synami, depcząc umierającą trawę, której chłód i wilgoć 01iver czuł przez cienkie podeszwy swoich miejskich półbutów. Niektórzy ojcowie przechodząc uchylali kapelusza, 01iver odpowiadał tym samym, ale zauważył, że pozdrowienia, jakie Tony wymieniał z innymi chłopcami, idącymi w towarzystwie rodziców lub też samotnie, były nieodmiennie bardzo pobieżne i pozbawione entuzjazmu. „O Boże! – westchnął w duchu wstępując za synem po schodach i patrząc na jego wąskie plecy. – Co ja mam z tym zrobić?”
Читать дальше