– Tak, halo – powtórzył z namysłem.
Jeszcze raz skinął głową, jakby go zadowoliła ta odpowiedź, i znikł za ścianą domu.
Lucy stała bez ruchu. Po chwili usłyszała warkot motoru i samochód odjechał. Nie poruszyła się. Stała wpatrzona w jezioro, a u jej stóp leżały na trawniku szczątki adaptera.
Takie było to lato.
– No cóż, panie Crown – mówił dyrektor – jak zwykle, kiedy chodzi o chłopców w tym wieku, znajdzie się to i owo do powiedzenia, wszystkiego po trochu.
Dyrektor podniósł w górę butelkę sherry spoglądając pytająco na Olivera, ten jednak potrząsnął przecząco głową. W jego szkole dyrektor na pewno przed lunchem nie częstował sherry ojców swoich uczniów. Oliver widział w tym oznakę pewnego rozluźnienia zasad wychowawczych w porównaniu do jego własnych chłopięcych czasów, poza tym jednak zrozumiał, że gdyby przyjął drugą szklaneczkę sherry, dyrektor zapisałby to sobie w pamięci jako drobny minus na koncie rodziny Crownów.
Dyrektor uroczyście odstawił butelkę. Nazywał się Hollis, był zadziwiająco młody i poruszał się w miłym pokoju, urządzonym jak biblioteka, z taką ostrożnością, jak gdyby pragnął uspokoić rodziców chłopców powierzonych jego opiece, że ich młodym, rozkwitającym duszom nie grozi żadna krzywda z powodu jakiegoś nagłego, nie obliczonego odruchu z jego strony.
– Chcę przez to powiedzieć – ciągnął Hollis z młodzieńczym uśmiechem, wprawnie usuwając żądło poprzednich słów – że syn pański ma swoje problemy, tak jak my obaj w jego wieku mieliśmy na pewno swoje.
– Kiedy byłem w jego wieku – rzekł Oliver umyślnie lekkim tonem, aby przez to uniknąć dalszych pouczeń – jedynym problemem było dla mnie to, że mogłem się podnieść na rękach tylko czterdzieści trzy razy. A postanowiłem za wszelką cenę, że na swoje szesnaste urodziny dojdę do pięćdziesięciu.
Hollis uśmiechnął się z grzeczności, z taką miną, jak gdyby znał już wiele pokoleń ojców.
– Naturalnie – powiedział – nie wolno nie doceniać strony fizycznej. Pański syn nie może brać udziału we wszystkich grach razem z innymi chłopcami, to znaczy w grach zespołowych, bo słyszę, że gra dosyć dobrze w tenisa. To zapewne pogłębiło jego… hm… jego skłonność do samotności, do chodzenia własnymi drogami. Co prawda, lekarz szkolny jest zadowolony z jego fizycznego stanu. Wie pan, Tony przechodzi co miesiąc gruntowne i bardzo staranne badanie. Właściwie, lekarz powiedział mi prywatnie, że gdyby Tony sam chciał, mógłby śmiało brać o wiele żywszy udział w grach zespołowych.
– Może po prostu zespół mu nie odpowiada – zauważył 01iver. – Może w innym zespole trudno by go było oderwać od tych gier.
– Możliwe – odparł Hollis uprzejmym, łagodzącym tonem, ale jego powieki zmrużyły się chłodno nad bystrymi, przejrzyście niebieskimi oczami. Wprawdzie mamy tu bardzo przyjemny zespół chłopców. Już jeżeli ja to panu mówię… Bardzo dobrany zespół.
– Przepraszam pana – rzekł 01iver uznając w duchu, że zachował się nazbyt szorstko wobec tego nieszkodliwego, sumiennego człowieka, a to wszystko dlatego, że nie mógł mu przecież nic wytłumaczyć. – Jestem przekonany, że to wina Tony’ego.
– Nie, nie – Hollis wyciągnął ręce przebaczającym gestem. – Wina to zbyt mocne słowo. Może skłonność, upodobanie. Na pewno z wiekiem to się zmieni. Chociaż, czym skorupka za młodu nasiąknie… – Wzruszył ramionami i uśmiechnął się równocześnie, udzielając w tej samej chwili ostrzeżenia i czułej pieszczoty. – W jednym kierunku jest wybitnie zdolny – mówił dalej uszczęśliwiony, że może odsłonić taki skarb. – Rysuje najdowcipniejsze karykatury do szkolnej gazetki. Nie mieliśmy od wielu lat chłopca z takim talentem. Jego karykatury są zdumiewająco dojrzałe. Dosyć złośliwe, muszę powiedzieć… – Znowu miły, przepraszający uśmiech, który owijał nieprzyjemną prawdę w gładki opłatek uprzejmości. – Słyszałem od paru osób pewne żale z powodu ciętości tych karykatur. Ale przecież Tony musiał je panu przesyłać, pan sam je na pewno oglądał.
– Nie – oświadczył 01iver. – Nie znam ich. Nie wiedziałem, że Tony rysuje.
– Aa…? – Hollis spojrzał z zaciekawieniem na 01ivera. Potem pochylił głowę i szukał czegoś wśród papierów rozłożonych na biurku. Nagle zaczął mówić prędko, oddalając się od drażliwego tematu. – Całkiem dobrze radzi sobie z biologią i chemią. To, oczywiście, bardzo ważne, skoro zamierza się zapisać na wstępny kurs medycyny. Obawiam się, że… zaniedbuje się w większości pozostałych przedmiotów, chociaż podobno czyta dużo na własną rękę. Niestety – tu znowu wyrozumiały, wypraktykowany grymas dyrektorski – ta lektura nie ma prawie nic wspólnego z programem nauki w klasie. A jeżeli za dwa lata będzie się chciał dostać do jakiejś dobrej uczelni… – Hollis nie dokończył zdania ostrzegając łagodnie, lecz znacząco, podobnie jak w cichy, pochmurny dzień ostrzega pierwszy, delikatny podmuch wiatru.
– Pomówię z nim na ten temat – zapewnił Oliver podnosząc się z krzesła. – Bardzo panu dziękuję.
Hollis wstał także i wyciągnął rękę. Za jego plecami widać było przez okno szare gotyckie zabudowania szkoły, lśniące łagodnie w promieniach jesiennego słońca. Ten energiczny, inteligentny młody człowiek w miękkiej, niebieskiej koszuli potrafił dobrze reprezentować solidną tradycję zaklętą w szarym kamieniu, ożywiając ją dyskretnie tchnieniem postępu. Dwaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, a Hollis powiedział:
– Pan zapewne przyjechał, żeby zabrać Tony’ego do Hartford na święta?
– Nie mieszkamy już w Hartford.
– Ach tak? – zdziwił się Hollis. – Zdawało mi się…
– Przenieśliśmy się blisko rok temu. Mieszkamy w stanie New Jersey, w Orange. Nadarzyła mi się okazja sprzedania naszej drukarni w Hartford i kupienia większej, bardziej nowoczesnej w New Jersey – wyjaśniał 01iver podając same nieprawdziwe powody.
– Woli pan New Jersey? – zapytał uprzejmie Hollis.
– O tak, znacznie wolę.
O1iver nie powiedział, że wolałby od Hartford każde inne miejsce na kuli ziemskiej, każde miasto, do którego on i Lucy przybyliby jako obcy, w którym nie mieliby znajomych ani przyjaciół dopytujących ciekawie o Tony’ego i milknących wymownie, gdy rozmowa schodziła niespodziewanie na temat dzieci. Nie powiedział także, że przez ostatnie pół roku w Hartford Lucy nie chciała widzieć nikogo z dawnych znajomych, z wyjątkiem Sama Pattersona. Patterson wiedział prawie wszystko, co było do wiedzenia, wobec czego nie trzeba było przed nim kłamać. Jeśli chodzi o wszystkich innych, to nieustanne zmyślanie stało się w końcu ciężarem nie do zniesienia. „Już dłużej nie wytrzymam – oświadczyła mu kiedyś Lucy. – Po takim wieczorze w towarzystwie mam wrażenie, że siedziałam z gromadą kryptografów, którzy pocili się do siódmego potu nad rozwiązaniem szyfru. A ten szyfr to jestem ja. Mam tego dosyć. Jeżeli chcesz się z nimi spotykać, to możesz chodzić sam.”
– Do Orange nie jest daleko – powiedział Hollis. – Chce pan dzisiaj zabrać Tony’ego?
– Nie – odparł 01iver. – Tym razem wybieramy się z żoną na Dzień Dziękczynienia do Południowej Karoliny. To jedyna szansa, żeby choć trochę pograć w golfa, zanim się zacznie zima. Wpadłem tutaj, żeby tylko pójść z Tony’m na lunch.
– Ach, tak. – Nic nie mówiące mrugnięcie chłodnych, akademickich oczu. – Urządzę tak, żeby Tony mógł być u nas na obiedzie w Dniu Dziękczynienia. Porozumiem się z żoną.
Читать дальше