– Dziękuję panu. Czy dużo chłopców pozostanie na święta?
– Tak, może kilku – odparł powściągliwie Hollis. – Jeden ma rodziców w Indiach, no, a poza tym jest zawsze paru takich, których rodziny… których rodziny są rozbite. – Pokiwał głową z przepraszającym uśmiechem, ubolewając nad obyczajami współczesnego świata i rozgrzeszając je równocześnie. – Chociaż zwykle większość chłopców, którzy mieszkają zbyt daleko albo z jakichkolwiek powodów nie wyjeżdżają do domu, korzysta z zaproszenia swoich kolegów. – Zrobił odpowiednią pauzę, aby Oliver miał czas zrozumieć, że jego syn nie należy do tego rodzaju chłopców, których koledzy chętnie zapraszają. – Ale proszę się nie martwić – zapewnił serdecznie – Tony użyje u nas na dobrym jedzeniu.
Odprowadził 01ivera aż do drzwi wychodzących na dwór i stał na zimnym jesiennym wietrze, który szarpał jego kolorowym krawatem, patrząc, jak 01iver wsiada do samochodu i rusza w kierunku hotelu, gdzie miał się spotkać z Tony’m.
01iver poszedł do baru, zamierzając tam zaczekać na syna. Zamówił whisky, aby się pozbyć smaku sherry, i zaczął rozmyślać o tym co mu mówił dyrektor. O jego łagodnych ostrzeżeniach, krytycznej ocenie, o delikatnym powstrzymywaniu się od wszelkich komentarzy na temat dziwnego faktu, że matka chłopca ani razu w ciągu dwóch lat jego pobytu w szkole nie zjawiła się tutaj. No cóż, od tego właśnie, między innymi, jest pedagogiem, żeby ojcu pokazać syna w takim świetle, w jakim go widzą inni, żeby go przygotować do tego, jaki będzie prawdopodobnie jego syn jako dorosły mężczyzna. Oliver wpatrywał się posępnie w swoją szklaneczkę, zdawał sobie bowiem sprawę, że dyrektor próbował w jak najoględniejszy sposób dać mu do zrozumienia, że Tony jego zdaniem, wyrośnie na samotnego i nie lubianego człowieka, bez większego zamiłowania czy kwalifi kacji do pracy, na człowieka traktującego swoje otoczenie z przykrym, złośliwym szyderstwem. Popił whisky i pomyślał z niechęcią o dyrektorze, o jego zaufaniu do własnego sądu i proroczych talentów. „Wszyscy ci ludzie najczęściej nie mają racji – bronił się 01iver przed smutnymi myślami. – Właśnie dlatego poszli na nauczycieli.” Kiedy on sam był w wieku Tony’ego, nauczyciele przepowiadali mu nieokreśloną wprawdzie, ale wspaniałą przyszłość. Był wysokim, przystojnym chłopcem, łatwym w obejściu, nie potrzebował się prawie wcale uczyć, a mimo to dostawał najlepsze stopnie w klasie, przewodził we wszystkich sportach, był kapitanem drużyn, przewodniczącym klubów i klas, był wreszcie wcześnie rozbudzonym, pełnym wdzięku kawalerem młodziutkich dam. „Tak – rozmyślał ponuro, zgarbiony nad swoją whisky – niechby teraz przyszli na mnie popatrzeć.”
Powrócił myślą do Hollisa i zaczął się zastanawiać co mogło być przyczyną jego pewności siebie. Czy to, że miał przed sobą skromny, wyraźnie określony i osiągalny cel, który wcześniej zdobył? Czy to, że żył w otoczeniu bezbarwnych, niewiele wymagających półbankrutów, z których zwykle składało się ciało profesorskie w niewielkich szkołach poza miastem. Że władał z życzliwą surowością setkami chłopców, którzy znikali z jego pola widzenia, zanim zdążyli na tyle dorosnąć, aby móc się mu przeciwstawić poważnie, i których późniejsza opinia nigdy do niego nie docierała? A może to, że zawsze żył według wygodnego i bezpiecznego planu, który z roku na rok ulegał tylko nieznacznym zmianom: tyle a tyle godzin na łacinę, tyle na sport, tyle na skromną młodzieńczą modlitwę oraz na obmyślanie przepisów wzorowego i nabożnego zachowania? Będziesz czcił ojca twego i matkę twoją, będziesz się uczył rozpoznawać ablativus absolułus, nie będziesz oszukiwał na egzaminach, będziesz się przygotowywał do Harvard. Ponadto, na dodatek do tak solidnych fundamentów i bezpiecznych pasaży, miał ładną, hożą i młodą żonę, która wniosła do ich wspólnego domu pewną sumkę własnych pieniędzy i która go widziała zawsze tylko na stanowisku władcy. A że ze względu na rodzaj jego zajęć współpracowała z nim na co dzień i niemal bez przerwy, ich wzajemne uzależnienie stawało się z każdym rokiem milsze, bardziej korzystne i poufałe. Kto wie, czy za następnym razem, gdy 01iver znajdzie się znowu w miłym gabinecie i uściśnie jego życzliwą rękę, Hollis nie powie mu przyciszonym głosem, z miną Pytii delfickiej: „Proszę pomyśleć o Leontesie…”
„Czy u pana wszystko w porządku, panie profesorze? – uśmiechnął się Oliver do własnych trywialnych myśli. – No, to spróbuj pan wysłać żonę w góry chociaż na jedno lato!”
Właśnie miał zamówić jeszcze jedną whisky, kiedy przez otwarte drzwi baru zobaczył, że Tony wszedł do westibulu.
Tony na razie nie spostrzegł ojca, więc Oliver mógł mu się przyglądać przez kilka sekund. Chłopak miał okulary i z charakterystycznym grymasem krótkowidza rozglądał się po hallu. Był bez płaszcza, w tweedowej marynarce z wyrośniętymi rękawami i dosyć niezdarnie trzymał pod pachą dużą, kwadratową deskę do rysowania. Wydał się 01iverowi wyższy niż ostatnim razem, chociaż widział go zaledwie przed sześciu tygodniami. Był chudy, wyglądał na niedożywionego i przejętego do szpiku kości zimnym listopadowym wiatrem. W przeciwieństwie do wszystkich innych, krótko ostrzyżonych uczniów, których 01iver widział na terenie szkoły, Tony miał długie, falujące włosy, a w całej jego postaci było coś nerwowego i wyzywającego. Miał dużą głowę, zbyt dużą w stosunku do szczupłych ramion, rysy mu się wyostrzyły, a nos wydawał się za długi. Oliver miał wrażenie, że patrzy na dziwacznego ptaka, ni to nieśmiałego, ni to groźnego, na samotnego, nastroszonego ptaka, który sam nie wie, czy ma się ratować ucieczką, czy też atakować.
Patrzył na syna i rozpoznawał w nim dziwne, podwójne odbicie. Długi nos, jasne włosy i duże, szare oczy, mimo że przesłonięte okularami, odziedziczył po Lucy, a szerokie, lekko cofnięte czoło i duże, stanowcze usta przypominały mu niewyraźnie własne fotografie ze szkolnych czasów. Ale wszystko to jakoś nie trzymało się razem. Wyzywający i niemal podejrzliwy wyraz właściwy Tony’emu zdawał się nie dopuszczać do stopienia się w jedno poszczególnych rysów twarzy i postaci.
Wtem Tony zauważył go i zamachał ręką. Kiedy podszedł i uścisnął dłoń Ołivera, jego bliskość zatarła wrażenie poprzedniej obserwacji. Był to po prostu Tony, poważny, grzeczny, tak dobrze znajomy.
Zasiedli razem do lunchu. W ciągu pierwszych dziesięciu minut mówili o tym, co każdy z nich miałby ochotę zamówić, Oliver pytał, jak zwykle, o zdrowie Tony’ego i jak mu idzie nauka, i czy mu czego nie trzeba. Tony zaś odpowiadał tymi samymi słowami co zawsze. I, jak zawsze, chwile milczenia stawały się coraz dłuższe, coraz trudniejsze do zniesienia. 01iver był przekonany, że gdyby przestał odwiedzać syna, zarówno on, jak i Tony czuliby się z tym lepiej. Ale to nie wchodziło w rachubę, mimo że trudno byłoby wytłumaczyć dlaczego.
Oliver nieznacznie obserwował Tony’ego. Zauważył, że chłopiec je ładnie, nic nie rozlewa, a ruchy jego rąk są zręczne i precyzyjne. Przez cały czas posiłku miał oczy spuszczone, lecz parę razy, kiedy 01iver odwrócił na chwilę głowę i potem szybko spojrzał znowu na syna, przychwycił wzrok Tony’ego, który mu się przyglądał w zamyśleniu pozbawionym zarówno złośliwości, jak i cieplejszego uczucia. Spotkawszy się ze spojrzeniem ojca Tony spuszczał oczy bez specjalnego pośpiechu i spokojnie jadł dalej w milczeniu. Dopiero przy deserze 01iver uświadomił sobie, co w wyglądzie chłopca drażniło go i męczyło od chwili, kiedy się z nim przywitał. Gęsty, długi i jasny puch pokrywał górną wargę i brodę Tony’ego, a na jego policzkach rosły pojedynczo kępki delikatnych, kędzierzawych włosków. Wydawał się przez to kosmaty i zaniedbany, jak szczeniak po wyjściu z kałuży.
Читать дальше