Wtem 01iver wziął z krzesła swój kapelusz, płaszcz i neseser. Spojrzała na niego wystraszona.
– Dokąd idziesz? – spytała.
– Nie wiem. Chcę się stąd wyrwać.
Lucy wstała i wyciągnęła do niego rękę błagalnym gestem.
– Przyrzeknę ci, co zechcesz – powiedziała. – Zrobię wszystko, co zechcesz. Ale nie porzucaj mnie. Nie porzucaj mnie.
– Jeszcze cię nie porzucam. Muszę wyjechać, muszę być sam, dopóki nie postanowię, co zrobić.
– Zatelefonujesz do mnie? Wrócisz tutaj?
– Zobaczymy – powiedział.
Był wyczerpany przejściami tego wieczoru. Wyszedł na ganek, a po chwili Lucy usłyszała, jak rusza samochód. Stała pośrodku pokoju, oczy miała suche, twarz ściągniętą, wsłuchiwała się w warkot silnika. Wtem drzwi od korytarza otworzyły się gwałtownie i Tony wpadł do saloniku.
– Gdzie tatuś? – zapytał zmienionym głosem. – Słyszałem samochód. Dokąd on pojechał?
– Nie wiem – odpowiedziała.
Wyciągnęła rękę, by dotknąć ramienia chłopca, ale on uchylił się i skoczył na ganek. Słyszała, jak biegnąc drogą wołał głośno za ojcem, wołanie oddalało się coraz bardziej, warkot samochodu stawał się coraz cichszy, aż w końcu rozpłynął się w przestrzeni.
W ciągu następnych dziesięciu dni i tyluż nocy 01iver starał się być jak „najwięcej sam, w biurze spędzał nie więcej czasu, niż bezwzględnie musiał, i unikał znajomych. W domu dał urlop czarnej służącej wyjaśniając, że i tak ma zamiar jadać na mieście, wobec czego wyjechała do rodziny w Wirginii, on zaś pozostał sam w pustym mieszkaniu.
Co wieczór po powrocie z biura przyrządzał sobie obiad i zjadał go w stołowym pokoju, przestrzegając pedantycznie wszelkich form przy samotnym posiłku. Po jedzeniu zmywał porządnie naczynia, przechodził do saloniku, siadał w fotelu przed kominkiem i siedział tak do pierwszej, czasem do drugiej godziny w nocy. Nie czytał, nie włączał radia, po prostu – siedział wpatrując się w wyziębły, czysto wymieciony kominek, aż poczuł, że jest dostatecznie zmęczony, by pójść do łóżka.
Nie telefonował ani nie pisał do Lucy. Chciał, zanim ją znowu zobaczy, wiedzieć dokładnie, jak dalej postąpi. Nigdy w swoim dotychczasowym życiu nie śpieszył się z powzięciem decyzji, zawsze zostawiał sobie czas do namysłu i zbadania sprawy. Nie był zarozumiały, ale też nie był przesadnie skromny i wierzył w swoją inteligencję, w zdolność formułowania wniosków, które potrafią wytrzymać próbę życia. Teraz trzeba było dojść do jakiegoś wniosku, i powziąć postanowienie w sprawie żony, syna i siebie samego, toteż dla sprostania temu zadaniu musiał zapewnić sobie czas i samotność.
Zadanie okazało się znacznie trudniejsze i wymagało więcej czasu, niż przypuszczał, zamiast bowiem rozumowo rozważyć całą sprawę, nieustannie wyobrażał sobie tych dwoje razem, Lucy i Jeffa, szmer ich stłumionych głosów, cichy śmiech w przyciemnionym pokoju i gesty miłosne, których okrucieństwo wydawało się nie do zniesienia. Sam w pustym domu odczuwał w takich chwilach pokusę napisania do Lucy i powiedzenia jej, że to koniec, że nie chce jej więcej widzieć. Nie pisał jednak. Może za tydzień, za dwa napisze to samo, ale wtedy jego postanowienie będzie rezultatem sumiennego przemyślenia, nie zaś wewnętrznej udręki. Zostawiał sobie czas, by odzyskać panowanie nad sobą. Z chwilą kiedy je całkowicie odzyska, zacznie działać.
Zazdrość, jeżeli było to rzeczywiście to uczucie, męczyła go bardziej, niż mogłaby męczyć w podobnych okolicznościach innego mężczyznę, który już do niej przywykł. Zazdrosny mężczyzna w głębi serca wierzy w to, że jest zdradzany. Przeżywa jak gdyby stan oblężenia i wie, że gdzieś, w jakiś sposób musi powstać wyrwa w murach obronnych, więc z góry przygotowuje się z całym pesymizmem do chwili, gdy stanie twarzą w twarz z klęską. 01iverowi dotychczas nigdy nie postało w myśli, że mógłby być zdradzony, nie był zatem przygotowany do tego i przez kilka pierwszych dni czuł się bezbronny, pognębiony.
Zastanawiał się nad tym, jak inni mężczyźni postępowali w podobnych okolicznościach. Ostatecznie, była to dosyć pospolita sytuacja. Jakże to mówi Leontes?
…Byli już przede mną,
Albo się mylę, byli już rogacze.
I dziś, i teraz właśnie, kiedy mówię,
Mąż jest niejeden, co żony dłoń trzyma,
Nie myśląc, biedny, że może przed chwilą
Staw jego spuścił i ryby mu wybrał
Sąsiad…
Nie mógł sobie przypomnieć dalszego ciągu tyrady, ale pamiętał, że była bardzo a propos. Wstał, wziął z półki gruby tom ze sztukami Szekspira i otworzył go na Zimowej powieści. Przerzucał kartki, aż w końcu znalazł właściwy ustęp. Czytał uważnie:
Gdyby rozpaczał każdy mąż zwiedziony, Każdy dziesiąty człowiek już by wisiał. Nie ma lekarstwa: nierządny planeta Potężnym wpływem rozwiewa zarazę…
01iver zamknął książkę. Tym razem, mimo wszystko, Szekspir uprościł sprawę. Poeta nazwał ziemię poetycznie „nierządnym planetą” i zadowolił się tym wyjaśnieniem. Ale po piętnastu latach małżeństwa słowa te nie mogły wyjaśnić 01iverowi postępku Lucy. Próbował sprecyzować, co właściwie myślał o swojej żonie. Powściągliwa, oddana, pełna umiaru, starała się przypodobać mu i zyskać jego uznanie. Na ogół posłuszna (uśmiechnął się gorzko do echa odległej formułki ślubowania), można jej było zarzucić tylko drobne grzechy, jak sentymentalizm, niezaradność i brak śmiałości.
Była mu potrzebna. „Dziesięć dni dumania – pomyślał z gryzącą ironią – i tylko tyle: potrzebna!”
„Zbyt lekko traktowałem to, że ją posiadam – rozmyślał tak, jak się myśli o przyjacielu, który umarł i którego wartość ocenia się właściwie dopiero wtedy, gdy jest już za późno. – Za mało się o nią troszczyłem.”
Zastanawiał się, jak by to było, gdyby pozostali w domu we dwóch, Tony i on. Tony z oczami matki, z jej delikatnymi kośćmi policzkowymi, z tylu matczynymi gestami, którym jego męskość przydaje nieco szorstkości, a chłopięca niezręczność – surowości i może nawet komizmu. „Wszystko mi jedno, co będzie z innymi sprawami – pomyślał 01iver – tego nigdy nie zniosę.”
Próbował sobie wyobrazić, jak oni się czują tam, nad jeziorem, od owego dżdżystego wieczoru przed dziesięciu dniami. Tony i Lucy dzień i noc razem, co dzień muszą patrzeć na siebie. Zdawało mu się, że powinien był wtedy, ze względu na Tony’ego, zabrać go ze sobą do domu. Gdyby nie miotał się jak ranny byk na arenie, może byłby tak właśnie zrobił. Ale wówczas byłoby mu jeszcze o wiele trudniej powziąć właściwą decyzję.
„No cóż – dodawał sobie otuchy – lepiej niech się pomęczy przez tydzień czy dwa tygodnie. Na dalszą metę nam wszystkim wyjdzie to tylko na dobre, jeżeli będę mógł spokojnie wszystko obmyślić.”
Wstał z fotela, aby pójść spać. Zgasił światło i poszedł na górę do sypialni, która była ich wspólną sypialnią, jego i Lucy. Był to duży pokój z oknem w wykuszu, wyglądającym poprzez listowie rosłego dębu na spokojną ulicę w dole. Co rano 01iver zaściełał łóżko od razu tak, żeby było gotowe na noc. W pokoju był teraz większy porządek niż kiedykolwiek za obecności Lucy i właśnie z tego powodu nagle wydał mu się on sztuczny i obcy.
Na toalecie Lucy pozostawiła swoje przybory oprawne w srebro i zaraz pierwszego ranka, robiąc porządki, Oliver poukładał wszystkie te rzeczy w geometryczny wzór na szklanej płycie – szczotki, grzebienie, pilniki do paznokci i rzeźbione ręczne lusterko.
Читать дальше