– Sam jesteś? – zapytała.
– No.
– Ta miejscowość to istny cmentarz, prawda?
Tony wzruszył ramionami, odwrócił się od lustra i zaczął wpychać drugą rękę w rękawicę.
– Czyja wiem? – odpowiedział. – Może dla dziewczyn, tak.
– Gdzie jest Jeff? – rzuciła znienacka.
– Pojechał do Rutland. Ząb go bolał.
– Aha, do Rutland… – Głos Susan brzmiał teraz tak, jakby prowadziła śledztwo. Przyciszyła trochę adapter. – A gdzie twoja mama? – zapytała tonem uprzejmej pani domu, która podtrzymuje rozmowę na temat dla niej bynajmniej nie interesujący, wyłącznie ze względu na mało wyrobionego towarzysko gościa.
– Wybrała się do kina. Za jakiś miesiąc ja także będę mógł chodzić do kina.
– Ach, więc wybrała się do kina – powtórzyła Susan stawiając jakby cień znaku zapytania po tych słowach.
– Tak.
– A co dziś wyświetlają?
– Nie mam pojęcia.
– To zapytaj swoją mamę, jak wróci. – Jeszcze bardziej przyciszyła adapter.
– Po co mam ją pytać?
– Tak sobie, z ciekawości. Może poproszę moją mamę, żeby mnie wzięła dziś na ten film. Skąd masz adapter?
– To Jeffa – odparł Tony. – Dostał w prezencie od swojej ciotki, kiedy wyjeżdżał na uniwerek. Ta ciotka jest bogata i ciągle mu daje jakieś prezenty. Jeff ma już osiemset czterdzieści pięć płyt. Zna się wspaniale na swingu.
– Zdaje mu się, że jest nie wiadomo kim.
– Bo on jest Kimś – powiedział Tony z naciskiem.
– Gada tak, jakby miał już z pięćdziesiąt lat. – Z tonu Susan wynikało niezbicie, że uważała to za jedno z najcięższych oskarżeń, jakie można wytoczyć przeciwko mężczyźnie.
– Takiego równego chłopa jak Jeff pewno nigdy nie spotkasz – oświadczył Tony bojowo.
– To tylko ty tak uważasz.
Tony miał ochotę powiedzieć jej coś miażdżącego i ostatecznego, ale jak na złość nic miażdżącego nie przychodziło mu na myśl.
– Tak, ja tak uważam – odparł nieporadnie, zdając sobie sprawę z tej nieporadności.
Susan podeszła do adaptera i zatrzymała go. Muzyka urwała się z przykrym, oślizłym skrzypnięciem.
– Dlaczego zatrzymałaś? – zapytał Tony.
– Nienawidzę jazzu. Słucham tylko klasycznej muzyki. Gram sama na trzech instrumentach.
Tony zbliżył się i znowu puścił adapter.
– Ale ja lubię jazz – oświadczył stanowczo. – I to jest mój dom.
– Nie twój, tylko twojego ojca – poprawiła go ze ścisłością godną prawnika. – Twój ojciec za niego płaci.
– To, co należy do mojego ojca, należy i do mnie.
– Niekoniecznie. Ale jeżeli tak uważasz, to sobie pójdę.
– Szczęśliwej drogi! – burknął opryskliwie, ale w jego głosie można było wyczuć niepewność.
– Okej. Wstąpiłam tylko dlatego, że ta dziura jest taka beznadziejna.
Zaczęła powoli schodzić ze schodów poruszając tyłeczkiem, którego wypukłości przypominały dwa baloniki plażowe. Tony patrzył za nią z ukosa chmurnym wzrokiem. Wtem podniósł gwałtownym ruchem igłę i zatrzymał adapter.
– Zresztą, co mi zależy! – powiedział nonszalancko. – Nie zachwycam się specjalnie tą płytą.
Szybki, chłodny uśmiech przemknął po twarzy dziewczynki. Tak się uśmiecha policjantka, kiedy się jej uda wycisnąć w śledztwie wyznanie winy.
– No, teraz to co innego – oświadczyła łaskawie i weszła z powrotem na ganek.
– Na jakich grasz instrumentach? – zapytał Tony uprzejmie.
– Na fortepianie, na puzonie i na wiolonczeli.
Zrobiło to na nim wrażenie, ale nie chciał się przyznać i dla wzmocnienia w jej oczach własnej pozycji wziął teleskop i zaczął się wpatrywać w niebo z bardzo fachową miną.
– Pełno kumulusowych obłoków na niebie, zwanych cirrus - stwierdził z powagą. – Pułap około tysiąca stóp, widoczność poniżej mili.
– Komu to wszystko potrzebne?
– W Mount Wilson, wiesz, to jest w Kalifornii, mają taki silny teleskop, że można przez niego obserwować gwiazdy w biały dzień. Założę się, że tego nie wiedziałaś.
– No dobrze, ale komu to jest potrzebne?
Z uczuciem delikatnego triumfu Tony zatrzasnął pułapkę:
– A komu jest potrzebne granie na wiolonczeli?
– Mnie. Bo kiedyś będę wybitną artystką.
– Kto ci to powiedział? – zapytał z powątpiewaniem.
Zrobił odkrycie, że ta mieszanina wrogości i sceptycyzmu stwarzała pomiędzy nimi most wyrównujący różnicę wieku i płci i pozwalający mu, przynajmniej w danej chwili, rozmawiać z nią mniej więcej jak równy z równym.
– Pan Bradley mi powiedział – odparła Susan. – To nasz nauczyciel muzyki. Dyryguje szkolną orkiestrą. Na meczach piłki nożnej gram w orkiestrze na puzonie, bo przecież nie mogę ciągnąć za sobą wiolonczeli. Pan Bradley mówi, że mam wybitne wrodzone zdolności. Zeszłej zimy, w szkole, chciał mnie pocałować. On próbuje z wszystkimi dziewczynkami. Zeszłego roku całował się z trzema pierwszymi skrzypaczkami po kolei.
– Co mu na tym zależy? – zapytał Tony starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo go interesuje ta rozmowa.
Susan wzruszyła ramionami.
– On to lubi.
– A coś ty zrobiła, kiedy cię chciał pocałować?
– Pozwoliłam mu – odpowiedziała zwięźle.
– Dlaczego?
– A dlaczego miałam mu nie pozwolić? Ale kiedy mnie zaczął obmacywać, to powiedziałam, że pójdę do dyrektorki, i dał mi spokój. On jest prawdziwym artystą, ten Bradley. Jak gra na skrzypcach, to zamyka oczy. A w kinie, jak się całują, to także zawsze zamykają oczy. Twoja mama jest teraz w kinie? – zapytała go nagle.
– Mówiłem ci przecież.
– Ja tylko tak, chciałam się upewnić.
Przeszła powoli dookoła ganku stąpając na czubkach palców, jak baletnica ćwicząca pas.
– Całowałeś się już z jakąś dziewczyną?
– Ja… ja… no pewnie, że tak – odparł Tony.
– Ile razy?
Zawahał się szukając w myśli jakiejś rozsądnej liczby.
– Siedemnaście – zdecydował się w końcu.
Susan podeszła do niego blisko i zatrzymała się. Zauważył z przykrością, że jest co najmniej o dwa cale wyższa od niego.
– Zobaczymy – powiedziała chłodno.
– Co to ma znaczyć? – zapytał Tony grubym i szorstkim głosem, usiłując zyskać w ten sposób na czasie.
– Zobaczymy – powtórzyła z nikłym uśmieszkiem, który przesunął się po jej twarzy nie dotykając wcale chłodnych, nieufnych oczu, podobnych do stalowych pieniążków. – Mogę się założyć, że jeszcze nigdy nie pocałowałeś żadnej dziewczynki.
– A właśnie że tak – upierał się przyciśnięty do muru. Bardzo pragnął w tej chwili być wyższy przynajmniej o dwa cale.
– No, to pokaż – rzuciła wyzywająco.
– Okej.
Tony’emu wydało się nagle, że ma gorączkę. Westchnął z głębi serca, żeby ktoś prędko nadszedł i przeszkodził im. Ale nikt nie nadchodził. Postąpił więc ostrożnie krok naprzód i pocałował Susan. Pierwszy pocałunek spudłował, wylądował bowiem mniej więcej na brodzie. Susan ugięła lekko kolana i tym razem Tony odnalazł jej usta. Pocałował ją spiesznie, żeby tylko pokazać, że się nie boi.
– No, widzisz – rzekł obejmując ją ramieniem.
– Zdejmij okulary.
Tony zdjął okulary i położył je ostrożnie na adapterze. Pocałował ją jeszcze raz. Usta Susan miały miętowy smak gumy do żucia i zaczęło mu to sprawiać przyjemność.
Zadowolona ze swojego eksperymentu Susan odsunęła się od niego.
– Strasznie wymarła dziura – powiedziała niechętnie. Wyciągnęła z kieszeni niebieskich spodni lusterko i pomadkę do ust i zaczęła sobie poprawiać wargi. Tony żałował, że nie jest co najmniej o pięć lat starszy, bo wtedy nie czułby się może tak bardzo zgorączkowany.
Читать дальше