– Nie ośmieszaj naszego stosunku – rozgniewał się.
– Jak radzisz, co mam powiedzieć mężowi? Że pewna osoba, której nazwiska nie mogę ujawnić, ma zastrzeżenia co do…
– Przestań. Jest tysiąc sposobów na przeprowadzenie takiej rzeczy.
– Naprawdę? – zapytała z przyjemnym zdziwieniem. – Może wystosujesz notę. Jako kandydat na dyplomatę. Na pewno ci się to przyda później, kiedy będziesz musiał przesłać notę protestacyjną premierowi Iranu albo ostre ostrzeżenie pod adresem węgierskiego ministra spraw zagranicznych. Drogi Panie! Doszło do naszej wiadomości, że istnieje kilka wzajemnie sprzecznych roszczeń odnośnie ciała Pańskiej małżonki…
– Nie naśmiewaj się ze mnie – powiedział z posępną miną. – Co chcesz, żebym zrobił? Lucy, kochana moja, dotychczas było przecież cudownie. Czy masz mi za złe, że chcę, żeby dalej było tak samo?
– Cudownie. – Lucy potakiwała ironicznie. – Miłość ich była cudowna. W czasie ferii, w taniutkim hoteliku, a młody człowiek zawsze potrafił zdążyć z powrotem na pierwszy poniedziałkowy wykład. To jest dla ciebie cudowne, prawda?
– O Boże! – jęknął Jeff. – Czuję się jak w matni. Gdybym był
starszy, na jakimś stanowisku, gdybym miał trochę własnych pieniędzy…
– To co? – prowokowała go Lucy.
– Moglibyśmy razem wyjechać. Pobrać się. Żyć razem. Przez chwilę wahała się, w końcu zaś rzekła cichym, łagodnym głosem:
– Bądź zadowolony, że nie jesteś starszy ani na stanowisku, że nie masz pieniędzy.
– Dlaczego?
– Bo nie wyjechałabym z tobą.
– Nie, Lucy, nie mów tak!
– I wtedy musiałbyś szukać winy w sobie, zamiast w swojej młodości czy w braku pieniędzy. Na pewno o wiele więcej by cię to bolało. A tak będziesz mógł wrócić na jesieni do swojej uczelni i przechwalać się w chłodne wieczory przed kolegami w sypialni, jakie to miałeś urozmaicone wakacje u siostry w górach. Wydaje mi się, że słyszę, jak o tym opowiadasz, i wybaczam ci z góry. I nawet trochę ci zazdroszczę tej przyjemności. Możesz im powiedzieć: „Nie wiem, co to takiego we mnie siedzi, że wszystkie mężatki w pewnym wieku – tutaj mrugniesz do swoich koleżków – po prostu lecą na mnie.”
– Lucy, do czego ty właściwie zmierzasz? – zapytał.
– Do tego, żebyś zrozumiał, że lato to jest lato. Że potem zamykają hotele, a w letniskowych domkach zabijają deskami okna przed śniegiem. Że jezioro zamarza i ptaki odlatują na południe. Dzieci wracają do szkoły, a dorośli do… do robienia sprawunków, do brydża, do przyziemnej, pewnej rzeczywistości…
W chłodnych promieniach słońca twarz Jeffa miała wyraz zgnębiony, zdruzgotany.
– Nie kochasz mnie – rzekł cicho.
Lucy podeszła do niego uśmiechając się miękko.
– Iz tym także nie jest zupełnie tak. – Ujęła go lekko pod brodę i pocałowała. – Nie rób takiej smutnej miny, mój mały – powiedziała odwracając się zaraz od niego. – Mamy jeszcze przed sobą dwa tygodnie lata.
Postąpił krok za nią, ale zatrzymał się, dostrzegł bowiem Tony’ego, który wynurzył się z mroku drzew i szedł przez trawnik w stronę domu. Lucy zobaczyła go w tej samej chwili i zeszła z ganku na spotkanie chłopca. Tony stanął. Patrzył na matkę i na Jeffa tak, jakby ich wcale nie widział. W zapadającym zmierzchu wydawał się zmęczony i blady.
– Halo, Tony – powitała go Lucy. – Gdzieżeś się tak długo podziewał?
– Nigdzie specjalnie – odparł wymijająco. Kiedy wchodzili na ganek, starał się trzymać jak najdalej od matki.
– Jak się udała wycieczka? – zapytał go Jeff.
– Okej. – Tony oparł się o ścianę i przyglądał się uważnie Jeffowi. – A jak pana ząb?
– Okej – odpowiedział Jeff.
– Dobrze się bawiłaś w kinie? – zwrócił się Tony do matki. – Jaki film wyświetlali?
– Ja… ja nie byłam w kinie. Okazało się, że kino jest czynne tylko w soboty i w niedziele.
– Ach, tak? – zdziwił się Tony. – I co zrobiłaś?
– Trochę pochodziłam po sklepach. Po antykwariatach.
– Kupiłaś co?
– Nie, nic – odparła Lucy. – Wszystko jest takie drogie. Tylko obejrzałam trochę. Wybierałam się właśnie z Jeffem do hotelu, żeby się czegoś napić. Chcesz, to pójdziemy razem? Możesz sobie zamówić coca-colę.
– Nie chce mi się pić.
– No, to możesz pójść i bez picia.
– Nie, nie chce mi się pić – powtórzył Tony.
Lucy podeszła do niego i przyłożyła mu dłoń do czoła.
– Dobrze się czujesz? – spytała niespokojnie.
Chłopiec uchylił głowę i odsunął się od niej.
– Nic mi nie jest. Trochę się tylko zmęczyłem – wyjaśnił niechętnie. – To przez tę wycieczkę. Nie spałem po południu. Mam ochotę położyć się na kwadrans.
W tym momencie pomyślał z przestrachem, że matka zacznie się zaraz krzątać koło niego, więc uśmiechnął się z obłudną szczerością i powiedział:
– Te wycieczki to niezła zaprawa. No, do widzenia.
Wszedł do domu i położył się w swoim pokoju na łóżku. Leżał bez ruchu, z otwartymi oczami, a kiedy usłyszał kroki matki i Jeffa na ścieżce za swoim oknem, zaczął liczyć powoli do pięciuset, aby się upewnić, że oddalili się już dostatecznie w kierunku hotelu, po czym wstał, przeszedł do saloniku i zatelefonował do Hartford, do ojca.
Gdy samochód zatrzymał się przed domkiem, był cały obryzgany błotem, a wycieraczki zostawiły na przedniej szybie dwa rozmazane półksiężyce, lśniące mglistym światłem reflektorów, odbitym od mokrych drzew. 01iver wyłączył motor i przez chwilę siedział jeszcze bez ruchu, aby wytchnąć po długiej jeździe w nieustającym deszczu. W domu paliło się światło, ale nie było widać, aby ktoś się tam ruszał. Oliver wysiadł zabierając ze sobą płaszcz od deszczu i mały neseserek, który umieścił w tyle wozu. Wszedł do domu. W saloniku nie było nikogo. W zupełnej ciszy szemrały tylko krople deszczu kapiące z gałęzi klonu, które zwieszały się nad tą częścią domu. Na stole pośrodku pokoju rozrzucone były zeszyty czasopism, a na tapczanie leżała otwarta książka, obrócona do góry okładką. Na szachownicy stało kilka pionków, parę spadło i poniewierało się na podłodze. Z piwonii stojących w wazonie na kominku opadło na dywan kilka płatków.
Rozglądając się po pustym pokoju O1iver pomyślał, że gdziekolwiek Lucy pobędzie choćby pięć minut, zaraz stwarza tam pewien nieład, niewielki zresztą i wcale nieważny. Czasami, kiedy znalazł się w takim pokoju świadczącym o przelotnej obecności Lucy, doznawał miłego uczucia zażyłości i pobłażliwego zrozumienia. Ale dzisiaj, po długiej podróży samochodem, ten widok go drażnił.
Zdjął kapelusz i zaczął trzeć ręce, aby je trochę rozgrzać. Na kominku nie było ognia. Rzucił okiem na zegar stojący na półce nad kominkiem. Były dwie minuty po ósmej. 01iver przyjechał, jak zawsze, dokładnie o zapowiedzianej godzinie. Wszedł do kuchni w poszukiwaniu butelki z whisky, która zwykle stała w kredensie nad lodówką. W zlewie zauważył naczynia nie zmyte po podwieczorku. Trzy filiżanki, trzy spodki i parę talerzy z okruszynami czekoladowego lukru. Wyjął butelkę i nalał whisky do szklaneczki.
Nie chciało mu się dolewać wody, wrócił do saloniku i usiadł znużony. Popijał czystą whisky i czekał. Po chwili usłyszał czyjeś kroki na ganku. Drzwi się otworzyły i wszedł Tony w czapeczce baseballowej na głowie. Zatrzymał się w progu. Zdawało się, że nie ma ochoty wejść do środka.
Читать дальше