– W takim razie – odezwał się – może lepiej, żebym ja…
– Z panem też, jeśli to panu nie robi różnicy – dokończył 01iver z miłym uśmiechem. – Chyba nie weźmie pan tego za złe, jeżeli poproszę, żeby pan zechciał zaczekać chwilę nad jeziorem? Zdaje się, że deszcz już ustał. Chciałbym najpierw pomówić z żoną, a potem, jeśli to panu odpowiada, poproszę pana.
– Oczywiście – odparł skwapliwie Jeff. – Proszę się nie spieszyć.
– Dziękuję – rzekł 01iver, gdy Jeff był już prawie na ganku.
Lucy poczuła suchość w ustach. Pragnęła krzyknąć za Jeffem:
„Zostań! zostań! Daj mi czas zebrać myśli.” Patrzyła jednak w milczeniu, jak wychodził z pokoju, potem przełknęła ślinę usiłując zwilżyć usta i gardło i przezwyciężając się podeszła do Olivera. Była niemal pewna, że ma uśmiech na twarzy, kiedy obejmowała go ramionami. „W tej chwili najważniejsza rzecz – pomyślała – żeby się zachowywać normalnie.” Ale co to znaczy: normalnie? Ogarnął ją nagle paniczny lęk, bo nie mogła sobie uprzytomnić, co to znaczy: normalnie się zachowywać.
– Tak się cieszę, że znowu jesteśmy razem – powiedziała.- Bardzo mi się dłużyło.
Normalnie…
Aby się czymkolwiek zająć, aby jakoś zyskać na czasie, zaczęła się przyglądać uważnie twarzy 01ivera. Podłużna, mocna, znajoma twarz. Jasne, mądre oczy, takie wszystkowiedzące. Stanowcze, blade usta, takie zdumiewająco miękkie, kiedy ją całował. Jędrna i gładka skóra. Końcami palców dotknęła ciemniejszych kręgów pod jego oczami.
– Wyglądasz bardzo zmęczony – powtórzyła.
– Przestań mówić, że wyglądam zmęczony. – Po raz pierwszy w głosie Olivera brzmiało zniecierpliwienie.
Odsunęła się. „Cokolwiek teraz zrobię – pomyślała – wszystko będzie źle.”
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Mówiłeś, że nie wiesz, czy będziesz mógł zostać. Że to zależy… Od czego zależy?
– Od ciebie.
– O! – Lucy mimo woli zacisnęła dłonie. – Ode mnie?
Nagle wydało jej się, że w pokoju jest o wiele za jasno, że widać wszystko zanadto wyraźnie: kanciasty, brzydki zarys stołu, obrzydliwe, żółte zasłony w oknach i wytarte miejsca na poręczach fotela. Wszystko jest kanciaste i kłujące, a czas gna niby pociąg pędzący z góry, u której stóp zieje otwór tunelu. Jak by to było cudownie, gdyby mogła zemdleć, uratować dla siebie trochę czasu w ciemności i przygotować się w ciepłym, bezpiecznym zamroczeniu do trudnej przeprawy, jaka ją czekała. „Tak nie powinno być – myślała w popłochu. – Przecież to najważniejsza chwila w moim życiu, a oni nie pozwolą mi nawet zebrać myśli.”
– Wiesz, na co mam ochotę? – powiedziała swobodnie, wciąż prawie zupełnie pewna, że ma uśmiech na ustach. – Chciałabym się czegoś napić i…
Oliver wziął ją za rękę.
– Chodź tutaj – powiedział i zaprowadził ją znowu do tapczana. – Usiądź koło mnie.
Usiedli blisko siebie. „Już chyba milion razy tak siedzieliśmy” – przemknęło jej przez myśl. Roześmiała się poddając się biegowi rzeczy, nie usiłując już nimi kierować.
– Ależ jesteś dzisiaj poważny – zauważyła beztrosko.
– Tak, bardzo poważny.
– Naprawdę? – Teraz mówiła przymilnie, po domowemu, usprawiedliwiającym się tonem. – Może wydałam za dużo pieniędzy? Znowu przekroczyłam rachunek?
„To mi się dosyć udało – stwierdziła w duchu. – Niech to się samo przewali.”
– Lucy – zapytał 01iver – masz tu jakiś romans?
Niech się samo przewali. Zachowywać się zupełnie normalnie. Siedział obok niej jak nauczyciel i zadawał pytania, oceniał. Nagle uświadomiła sobie, że bała się go przez piętnaście lat, bała się w każdziutkiej minucie tych piętnastu lat.
– Co takiego? – spytała, dumna z nuty wesołego niedowierzania, brzmiącej wyraźnie w jej głosie.
„To tylko na razie – myślała równocześnie. – Później, kiedy będziemy mieli więcej czasu, pomówimy o tym poważnie. Później będzie między nami już tylko prawda.”
– Romans – powtórzył Oliver.
Lucy zmarszczyła czoło i zrobiła zdziwioną minę, jak gdyby Oliver zaskoczył ją dając do rozwiązania zagadkę, ona zaś była gotowa wziąć udział w zabawie, skoro już domyśliła się jego intencji.
– Ale z kim? – zapytała.
– Z Bunnerem.
Przez chwilę zdawało się, że oniemiała. A potem zaczęła się śmiać. „Gdzieś w środku – przemknęło jej przez myśl – siedzi we mnie doskonały wzorzec niewinnej żony i wydaje właściwe odgłosy, odpowiada na pytania tak jak należy. Muszę tylko dokładnie naśladować tamtą.”
– Boże drogi! – zawołała. – Z tym dzieciakiem?
01iver wpatrywał się w nią bacznie, już prawie przekonany, tyle w nim było gotowości do tego, by dać się przekonać.
– Powinnaś się odzwyczaić od traktowania jak dzieci wszystkich mężczyzn, którzy nie mają jeszcze pięćdziesiątki – powiedział miękko.
– Biedny Jeff – śmiała się Lucy. – Byłby okropnie dumny, gdyby to usłyszał. – Czuła, jak twarz jej zastyga w trudnym skurczu mięśni, naśladującym śmiech. Bez żadnego planu zaczęła nagle zmyślać. – Przecież ostatniej zimy chodził na potańcówki z dziewczynką, która jest jeszcze w szkole, w Bostonie. Komenderuje zastępem podżegaczek, które dopingują swoich piłkarzy w czasie meczu. Nosi takie krótkie spódniczki i w każdą sobotę po południu fika koziołki na szkolnym boisku. Kiedy się z sobą umawiali, to nie mogli nawet wstąpić do baru, bo żaden barman nie chciał im podać alkoholu.
Jakimś tajemnym zmysłem wsłuchiwała się w siebie, łowiła i odnajdywała właściwy ton rozbawienia zmieszanego z niedowierzaniem. „To tak, jakbym skoczyła w wodę – biegła obok jej myśl. – Jak się raz odbić od deski, to już nie ma odwrotu, choćby się nagle zdawało nie wiem jak wysoko, choćby się otwierała nie wiem jaka głębia, choćby człowiek był przerażony i okropnie żałował swojej decyzji.”
– Może dlatego przyjechałeś bez uprzedzenia?
– Tak – odpowiedział.
– Taki kawał drogi, i w dodatku sam jeden – użaliła się. (Połowa skoku, zawisła w powietrzu, balansuje.) – Mój biedaku! No, ale jeżeli tylko w ten sposób mogę cię tutaj ściągnąć, to mimo wszystko jestem zadowolona. – Spoważniała. – Skąd ci przyszło do głowy coś podobnego? Co się stało? Dostałeś może anonim od którejś z tych jadowitych kwok, co mieszkają w hotelu? Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego i przypuszczam, że to je złości. Widzą mnie ciągle razem z Tony’m i Jeffem, a że trudno im wytrzymać bez jakiegoś skandalu, który by mogły wałkować, więc…
– Nie dostałem żadnego anonimu.
– Nie? Więc co w takim razie? – zapytała wyzywająco.
– Tony telefonował do mnie wczoraj wieczorem. Prosił, żebym przyjechał.
– Aha. A ty nie zatelefonowałeś do mnie po tej rozmowie?
– Prosił, żebym tego nie robił.
– Więc to dlatego wymknął się przed końcem kolacji. I dlatego ty przyjechałeś o takiej dziwnej porze – dodała ironicznie. – Tajne spotkanie mężczyzn w sprawach familijnych.
– Prawdę mówiąc – usprawiedliwiał się – próbowałem do ciebie telefonować z Waterbury, ale było jakieś uszkodzenie linii.
Tony nie powiedział mi przez telefon, o co chodzi. Był trochę rozhisteryzowany. Ciągle tylko powtarzał, że musi ze mną porozmawiać w cztery oczy.
– Wstyd mi – naśladowała Lucy wzór doskonałej małżonki, który nosiła w sobie. – Wstyd mi za ciebie. Za Tony’ego. Za siebie samą. I za nasze małżeństwo.
Читать дальше