Nieraz to mi ręka od pisania aż drętwiała, bo pisało się i pisało, nakazy, ponaglenia, upomnienia, kary. A oczy miałem jakby u królika czerwone. Wstaję rano, a tu prawie nie widzę. Matka mi się pyta, z czegóż masz takie czerwone? A z czegóż? Z pisania. A ojciec, wierz ty mu, z pisania. To by nikt do szkół nie chodził, bo tam się tylko pisze. I nie byłoby ni księży, ni uczonych. A z pijaństwa. Ledwo się wczoraj w próg wtoczył i od razu buch jak wieprz na łóżko. Spałaś, to żeś nie widziała. Pij, pij. A nawet radzili mi w gminie, żebym do doktora poszedł, może by mi przepisał okulary. Mieli w gminie niektórzy okulary. Miał Sąsiadek, miał taki jeden w asekuracyjnym, miał ktoś chyba w drogowym, czasem stójka też zakładał, gdy go z pismem gdzieś wysłali, a nie mógł odczytać gdzie. I miały ze trzy urzędniczki, ale żadna mi się z nich nie podobała. Przymierzyłem kiedyś Sąsiadkowe, nawet nieźle mi było, ale widziałem jak za mgłą.
A niektórym wydawało się, że na łatwy chleb poszedłem, a jaki to był chleb? Jeszcze potem przychodzili ludzie i klęli, na czym świat stoi, człowieka i rządy. Pełny pokój nieraz zebrał się z tymi papierkami, co im się posłało. A drugie tyle stało w korytarzu albo i na dworze. I kładli mi na biurku te papierki, idź se skoś, idź se zbierz, wymłóć se i zabieraj. A niektóra baba i tyłek potrafiła pokazać, gdzie to wszystko ma. A człowiek tylko ręce rozkładał, że nie i nie on. To kto? Wszystkieśta, cholery, jedno warte!
Ma się rozumieć, czasem komuś się pomogło. Jednemu się trochę termin przesunęło, drugiemu z metr ujęło, a innemu chociaż się doradziło, jak ma podanie napisać i gdzie. To potem każdy chciał się jakoś odwdzięczyć. A jak chłop chłopu może się odwdzięczyć? Na wódkę go zaprosić. Wódka nie łapówka. Nie ma, że jeden daje, drugi bierze, tylko obaj piją. No, i trochę się rozpiłem. Zresztą przy takiej robocie nie da się nie pić. Jeszcze ludzie wierzą, że przez wódkę da się wszystko załatwić i więcej niż przez Pana Boga. A to różnie bywa. Nieraz pomoże się napić, a nieraz nie pomoże nawet się pomodlić. Ale jak chcesz z ludźmi żyć, musisz pić. Bo wtedy i ciebie mają za człowieka. A to nie byle co.
Jeszcze gospoda była prawie naprzeciwko gminy, po drugiej stronie drogi, to aby przez drogę. I wiadomo, wdzięczność nie rachuje, ty mnie tyle, to i ja tobie tyle, to mało kiedy skończyło się na jednym półlitrze. Bo wdzięczność nie kieszeń, ale dusza. A żeby nie wiem kto jak chytry był, to po półlitrze musi wyleźć z niego dusza. A wtedy to już dusza stawia, dusza płaci i od duszy do duszy jak przez próg do człowieka.
Prócz tego zawsze się dosiadł ten czy tamten, bo jak nawet nie miał być za co wdzięczny, to chciał być wdzięczny -na wszelki wypadek. Potem znowu ktoś i ktoś, i nieraz kto tylko był w gospodzie. Bo kto nie chce być duszą, a nie tylko ciałem? Przyszła pora zamykać gospodę, to kierownik Jasiński zamykał od zewnątrz, a w środku dalej żeśmy pili. Najwyżej podrożył parę złotych, że też musi coś zarobić, a nie tylko pensję. I kładł się na krzesełkach za bufetem, a my piliśmy. Ech, piliśmy, jakby to te nasze dusze z uciechy, że są w niebie, a nie my w gospodzie. Będzieta wychodzić, to mnie zbudźta. Oj, Jasiński, Jasiński, kto by miał wychodzić i gdzie? Z takiej -wysokości znów na ziemię? Tuśmy im dali, tamśmy im dali, zbudź się, Jasiński, dawaj pół litra. Bo człowiek znowu był „Orzeł”. Hej! Tyś nas opuścił, Panie Boże, ale na szczęście jest „Orzeł”! Hej! Niech no tylko „Orzeł” się zjawi, za każdą naszą łzę jeden wasz trup! Hej! „Orzeł” jest we wsi ze swoimi, piją u Maryśki Królówny, defilada przez wieś będzie, zbierać mąkę, słoninę! Choć nieraz kończyło się smutno, ten zabity, tamten zabity, a człowiek tyle razy zabity i musi dalej żyć. Byłeś „Orzeł”, a jesteś gówno, nie urzędnik. Zbudź się, Jasiński, jeszcze pół litra!
A na drugi dzień siadał człowiek ledwo żywy za biurkiem, łeb mu pękał, w” żołądku go ssało, a jeszcze musiał wysłuchiwać, jak to ludziom źle na świecie. I nie obchodziło nikogo, że może jemu gorzej, tylko że nie weźmie papierka i nie pójdzie z tym, bo gdzie, do Pana Boga? I za co, Panie Boże?
Nieraz ledwo do chałupy się wróciło, a już trzeba było iść do gminy i tyle co zsiadłego mleka się napiłeś czy kwasu z kapusty. A choć do chałupy nie było tak daleko, ale jak cię diabeł zaczął zwodzić, to i tu, i tam cię pchał, i nawet z powrotem. I tak ci w głowie mącił, że we własnej wsi, a o małoś nie pobłądził. Jedyna rada było się chałup trzymać. Na szczęście chałupa przy chałupie jeszcze blisko siebie wtedy stały, jak paciorki w różańcu, aby zagatami oddzielone, to mogłeś w rękach przebierać i iść, zdrowaś, Mario, łaskiś pełna, Ojcze nasz. Bo dzisiaj prawie wszystkie nowe i jakby ktoś ten różaniec rozerwał i porozsypywał tu, tam, nie pomodlisz się już więcej.
A kiedy już zaszedłeś, to musiałeś jeszcze do drzwi trafić i klamki w tych drzwiach poszukać. A to nieraz jakby igła w stogu siana. Szukałem i szukałem, a ojciec stał po drugiej stronie i nie otworzył.
– Ojciec otworzy, to ja, Szymek.
– Sam se otwórz, pijanico.
– Kiedy nie mogę klamki znaleźć.
– Słyszysz, matka, klamki nie może znaleźć?
– Otwórz mu, Józuś, otwórz, to twój syn. \
– Diabeł, nie syn. O, nie słyszysz, jak po drzwiach pazurami j drapie? A diabła do mojej chałupy nie puszczę, póki jeszcze moja. j Drap, drap, ancychryście, aż se łapy do cna zdrapiesz.
– Otwórz, Józuś – matka go molestowała.
– To wstań i mu sama otwórz.
– Otworzyłabym, ale nie dam rady wstać. Otwórz, Józuś. Syn, choćby był marnotrawny, zawsze syn.
– Miałem synów, ale w świat poszli. Bo co dobre, to albo umrze, albo świat zabierze, a złe zostaje.
Raz tak nie otworzył mi, a jakoś znalazłem tę klamkę, tylko okazało się, że z tamtej strony na hak zamknął. Zacząłem walić pięściami, a wiedziałem, że tam stoi, w końcu kopnąłem z wściekłości we drzwi i krzyknąłem:
– Niech tylko matka umrze, nie zostanę tu! I nic mnie nie zatrzyma! – I poszedłem, siadłem sobie na kamieniu przed chałupą, a noc była gdzieś w połowie. Ledwo siadłem, a tu ktoś się przysiadł do mnie.
– Posuń się.
Przyglądam się, dziadek, Łukasz, ten, co przed tamtą jeszcze wojną do Ameryki uciekł. Księżyc świecił jak talar, gwiazd jakby ziarna na klepisku, to nie mogłem go nie poznać. Aż żem trochę otrzeźwiał, ale mówią, żeby w takich razach pytać się, czego dusza potrzebuje? Ale czego może potrzebować dusza z Ameryki? To tylko wsiowa dusza zawsze czegoś potrzebuje. To ty, dziadku, pytam go się? No, to po-chwalony. Jak ci tam w tej Ameryce? Mówili, żeś majątku się dorobił, a ty, widzę, wróciłeś. To może i prawda, że jak człowiek umrze, dusza jego wraca tam, gdzie się urodził. Tylko po co było ją zawozić aż do Ameryki? Zapłaciłeś za nią okręt, a ona z powrotem. Trza było ją zostawić, jak cię wtedy kozaki szukali, nic by jej tu nie zrobili, a ludzie by ją jakoś pocieszyli. I już by cię tu nie ciągnęło z powrotem po śmierci. Tak ci źle w tej Ameryce było? Pociesz się, że i tu nie byłoby ci lepiej. Tu tak samo Ameryka, tyle że po drugiej stronie świata. Bo wszędzie, gdzie nas nie ma, Ameryka, dziadku. No, to powiedz chociaż, jak na tamtym świecie jest? Zabiłeś karbowego, to wiesz lepiej od innych. Sukinsyn był czy nie był, aleś dobrze zrobił. Też by nieraz się zabiło, ale nie ma już karbowych. Inny ustrój teraz. Nie wiesz pewnie, co to ustrój? Ano, takie rządy. Tyś zabił karbowego i musiałeś uciekać, a twój wnuk urzędnik. Pewnie marzył ci się ktoś w rodzie taki? To masz go, siedzi z tobą razem na jednym kamieniu. Pijany trochę, ale to przez ciebie, dziadku. Bo wam, dziadkom, co się tylko zabździło, to się i marzyło, a wnuki potem muszą przez was pić. Wy na tamtym świecie, wnuki na tym, a wszystko jedno koło. A koła nie da się już wyprostować. To już lepiej do gospody niż w świat, bo to samo, a bliżej. Czasem tylko, kiedy taki księżyc na niebie, uwiązałbym się do łańcucha i powył do tego księżyca. O, byłbym lepszy pies niż nasz Strucel. I złodzieja bym wywąchał, i twoją duszę, dziadku. Nie musiałbyś się martwić, że cię nikt nie pozna. Widziałeś kiedy taki księżyc w Ameryce? To tylko tu, nad wsią, bywają takie księżyce. Jakby ktoś siekierą w niebie przerębel wyrąbał. Sieć by mógł zapuścić, to by ryb nałapał. Nie wiesz, ryby z nieba takie same jak z rzeki, dziadku?
Читать дальше