Jednocześnie wrzucał strony manuskryptu z powrotem do pokoju niczym pies wyrzucający za siebie ziemię z jamy. Parę kartek, jak zauważył Crosetti, porwał ciąg powietrza i przylepił do ściany w głębi kominka, ale Haas runął całym ciałem przez płonące polana i wyciągnął je stamtąd. Nie przestawał przy tym wrzeszczeć, nie zamilkł też, gdy wydostał się z ognia. Paliło się na nim ubranie, szal zamienił się w ognisty naszyjnik. Dreptał w kółko, tłukąc dłońmi płomienie, jego twarz wyglądała jak ohydna czarno-czerwona maska, okulary były skręcone i częściowo stopione.
Mishkin schwycił płonącego profesora, jakby to była tylko wydrążona powłoka, i przewiesiwszy go sobie przez ramię, rzucił się w stronę drzwi. Pokładowy próbował go zatrzymać, ale został zmieciony jedną ręką na bok i runął na stolik, który załamał się z trzaskiem. Mishkin wybiegł na zewnątrz, dał nura w najgłębszą zaspę i zaczął zasypywać garściami śniegu płomienie, a kiedy zgasły z sykiem, chłodził śniegiem czerwone ziejące rany, które było widać przez zwęgloną odzież, i okładał nim poparzoną twarz.
Crosetti patrzył na to przez otwarte drzwi. Zobaczył, że pokładowy pozbierał się ze stolika, podszedł do klęczącego Mishkina i kopnął go z całej siły w żebra. Kopałby dalej, gdyby Szwanow go nie powstrzymał.
– Wiesz, to mi podsunęło pewien pomysł – odezwał się gangster.
Crosetti drgnął; uprzytomnił sobie, że Szwanow zwraca się do niego. Zrozumiał natychmiast, że ten człowiek próbuje coś wyjaśnić, bo tak właśnie postępują gangsterzy wobec swoich ofiar, i zaczął się zastanawiać, czy dawniej też tak robili. Prawdopodobnie, pomyślał, bo i u Szekspira spotykało się samousprawiedliwiającego się łotra, który czerpie rozkosz z opisywania bezradnej ofierze perspektywy śmierci. Ale czy Bard to wymyślił, podobnie jak scenarzyści wymyślili strzelanie z biodra? Prawdopodobnie. Szekspir wymyślił mnóstwo reakcji, które uchodzą za naturalne ludzkie zachowania. Crosetti skupił się na tym, co mówił Szwanow.
– …nie zgadzasz się? Każdy poświęca się dla czegoś, ale nie aż tak, nie poświęca własnego ciała, nawet dla pieniędzy. No, może dla dzieci. Tu spojrzał chłodno na córkę i syna Mishkina. Albo, jak to przed chwilą widzieliśmy dla
tego manuskryptu. A zatem jest on oczywiście autentyczny.
– Ryzykowałeś – zauważył Crosetti.
– Owszem, ale człowiek taki jak ja musi ryzykować, to wynika z ducha przedsiębiorczości. I teraz widać, że się opłacało. – Spojrzał na dwóch mężczyzn, którzy zbierali nadpalone kartki. I nie sądzę, aby takie drobne uszkodzenia obniżyły znacznie, o ile w ogóle, wartość tego rękopisu. Myślę, że będzie wyglądał bardziej autentycznie, niczym prawdziwy staroć. Ale, jak powiedziałem, ta historia z ogniem nasunęła mi pewien pomysł. Profesor Haas zaprasza swego dobrego przyjaciela Mishkina z dwójką dzieci, a także swego nowego przyjaciela Crosettiego z jego dziewczyną Carolyn do swojego wiejskiego domu i wszyscy wybierają się na przejażdżkę motorówką po tym pięknym jeziorze, mimo że jest zimno, bo wygląda ono tak pięknie w śniegu. No i następuje tragiczny wypadek, eksplozja spowodowana wyciekiem benzyny czy czegoś innego, i wszyscy płoną, a potem idą na dno razem z łodzią.
– Nie rozumiem. Nie miałem nic wspólnego z całą tą aferą, Carolyn też nie.
– Tak, ale jesteście świadkami. To takie rosyjskie podejście, jak sądzę. Stalin nas tego nauczył, a my wciąż pamiętamy. Jeśli pojawiają się jakieś wątpliwości, pozbyć się wszystkich oprócz tych, którzy są… zabrakło mi słowa… współ…
– Współsprawcami.
– No właśnie. Współsprawcami. A więc teraz wszyscy pójdziecie do łodzi.
Sięgnął za pazuchę, wyciągnął pistolet i krzyknął coś po rosyjsku do swoich ludzi.
Po chwili w stronę jeziora zaczęła zmierzać smutna procesja. Przodem szedł Mishkin, podtrzymując jęczącego Haasa, potem dzieci Mishkina, za nimi Crosetti i Carolyn.
Rosjanie trzymali broń w pogotowiu: pokładowy pistolet maszynowy, pozostali pistolety półautomatyczne. Ten pierwszy wprowadził jeńców do hangaru i kazał im wejść do łodzi. Drugi napełniał dwudziestolitrowy kanister. Szwanow i trzeci bandyta oddalili się, żeby uruchomić silnik ślizgacza.
Mishkin umieścił Haasa na tylnym siedzeniu, a potem pomógł pozostałym wsiąść do łodzi. Kiedy przyszła kolej Crosettiego, Mishkin zapytał szeptem:
– Umiesz tym pływać?
– Jasne.
– Więc siadaj za sterem.
Crosetti zajął miejsce z przodu, Mishkin obok niego.
Człowiek Szwanowa wsiadł z napełnionym kanistrem do motorówki i postawił go na tylnym siedzeniu. Powiedział coś do swego kompana i obaj się roześmiali. Potem gangster zagadał coś do Imogen, schwycił ją za rękę, przycisnął do swego krocza i znów zarechotał. Pokładowy coś odpowiedział, zrzucił cumę rufową i przeszedł na przód, aby odwiązać linę, która łączyła dziób z zaciskiem. Z zewnątrz dotarł do nich warkot zapuszczanego silnika baylinera.
Drugi wciąż coś mówił do Imogen, przysuwając twarz do jej twarzy. Dziewczynka krzyknęła i próbowała go odepchnąć. Schwycił ją za włosy, zmusił, żeby schyliła głowę, i jednym szarpnięciem rozpiął rozporek. W tym momencie Mishkin, ku zaskoczeniu Crosettiego, sięgnął błyskawicznie pod siedzenie, wyciągnął lugera i strzelił tamtemu w twarz. Gdy mężczyzna runął na pokład, Mishkin odwrócił się i wpakował pięć pocisków w jego towarzysza, klęczącego i jeszcze bardziej zaskoczonego.
– Gazu! – zawołał do Crosettiego. – Jazda!
Albert przekręcił kluczyk, silnik zakrztusił się i po chwili zaryczał; dźwignia zmiany biegów do przodu – i łódź wystrzeliła z hangaru.
Gdy mknęli po wodzie, Crosetti czuł, jak w piersi wzbiera mu bezgłośny, absurdalny chichot. Minęło kilkanaście sekund, nim Szwanow i jego człowiek zrozumieli, co się dzieje, ale kiedy stwierdzili, że na ślizgaczu nie widać czarnych sylwetek gangsterów, natychmiast ruszyli w pogoń. Crosetti wiedział, że nie ma szans, że drewniany wiekowy chris craft ze staroświeckim silnikiem V 6 nie umknie nowoczesnemu baylinerowi, mającemu co najmniej trzykrotnie większą moc. Mimo to wcisnął gaz do oporu, czekając na kulminację i rozwiązanie.
Biała łódź doganiała ich stopniowo i kiedy zbliżyła się na niespełna dwadzieścia metrów do ich rufy, jeden z mężczyzn zaczął strzelać. Pocisk ugodził w pokład, pozostawiając na mahoniowym drewnie długą różową szramę. Z tyłu, ponad rykiem silnika, słychać było pełen przerażenia krzyk chłopca.
Z przodu zbliżał się szybko łańcuch małych zalesionych wysepek, rozciągający się od wschodniego brzegu. Na jego lewym krańcu wznosił się słup, do którego wierzchołka przymocowana była zielona lampa.
Mishkin pociągnął Crosettiego za rękaw i wskazał kierunek.
– Wal między ten znak i ostatnią wysepkę!
Motorówka śmignęła obok znaku, otarła się ze zgrzytem o ukrytą pod wodą skałę, przemknęła jeszcze piętnaście metrów i zagłębiła się w lodowatą wodę. Crosetti wygramolił się z wysiłkiem zza steru, chwycił poduszkę z siedzenia i zanurzył się w jeziorze. Rozejrzawszy się dokoła, dostrzegł odwróconą rufę motorówki podskakującą tuż nad powierzchnią, a za nią coś, czego w pierwszej chwili nie rozpoznał, ale gdy skoncentrował na tym wzrok, zorientował się, że to fragment dziobu baylinera, który sunął na boku. Przy swoim zanurzeniu motorówka musiała uderzyć w skałę z jeszcze większą siłą.
Dalej zobaczył mniejszy, biały obiekt, w którym rozpoznał kurtkę Carolyn Rolly. Dziewczyna unosiła się na wodzie, twarzą do dołu. Zanurkował, rozwiązał buty, zrzucił je z nóg i posługując się poduszką jako. pływakiem, dotarł do dziewczyny. Kiedy znalazł się przy niej, zobaczył głowę Jake'a Mishkina, który zmierzał w ich stronę, wymachując energicznie ramionami. Razem obrócili Carolyn na wznak, układając jej głowę na poduszce.
Читать дальше