– Roland, czy ty nie żyjesz? Obaj jesteśmy martwi? Roland spojrzał na niego przez płomienie.
– Nie wiem – odparł. – Wydaje mi się, że jestem równie żywy jak ty. Odczuwam ciepło i zimno, głód i pragnienie, pożądanie i żal. Czuję ciężar miecza w dłoni, a na mojej skórze pozostają ślady zbroi, gdy zdejmuję ją wieczorem. Czuję smak chleba i mięsa. Po całym dniu spędzonym w siodle całe moje ciało pachnie Scyllą. Gdybym był martwy, nie czułbym żadnej z tych rzeczy, prawda?
– Chyba tak – odparł David. Nie miał pojęcia, co czują zmarli, gdy przejdą już z jednego świata do drugiego. Wiedział tylko, że skóra matki była lodowata, a on nadal czuł ciepło swojego ciała. Podobnie jak Roland mógł wąchać, dotykać i smakować. Odczuwał ból i niewygodę. Czuł ciepło bijące z ognia i był pewny, że jeśli przyłoży dłoń do płomieni, jego skóra pokryje się bąblami.
A jednak ten świat pozostawał dziwną mieszaniną obcych i znajomych elementów. Wraz ze swym pojawieniem się David zdawał się zmieniać jego naturę, wprowadzając doń część swego własnego życia.
– Czy kiedykolwiek śniło ci się to miejsce? – zapytał Rolanda. – Czy śniłem ci sieja albo jakaś inna część tego świata?
– Kiedy spotkałem cię na drodze, byłeś mi obcy – odparł Roland. – I choć wiedziałem, że znajduje się tu wioska, nigdy przedtem jej nie widziałem, bo nigdy nie podróżowałem po tych drogach. David, ten świat jest równie prawdziwy jak ty. Nie zacznij wierzyć, że to tylko sen, który narodził się gdzieś głęboko w tobie. Widziałem strach w twoich oczach, gdy opowiadałeś o stadach wilków i stworach, które im przewodzą. Wiem, że cię pożrą w chwili, gdy cię dopadną. Czułem rozkład ciał leżących na polu bitwy. Niebawem staniemy oko w oko z tym, co je zabiło, i możemy nie przeżyć tego spotkania. Wszystkie te rzeczy są prawdziwe. Czułeś tu ból. Jeśli możesz odczuwać ból, to możesz też umrzeć. Możesz tu zginąć i na zawsze stracisz swój własny świat. Nigdy o tym nie zapomnij. Jeśli to zrobisz, będziesz zgubiony.
Być może, pomyślał David. Być może.
W środku trzeciej nocy nagle rozległ się krzyk jednego z wartowników przy bramie.
– Do mnie, do mnie! – zawołał młody mężczyzna, którego zadaniem było obserwowanie głównej drogi do wioski. – Słyszałem i widziałem, jak coś się porusza po ziemi. Jestem pewny.
Mężczyźni, którzy spali, zerwali się i dołączyli do niego. Ci, którzy znajdowali się daleko od bramy, też usłyszeli krzyk i już mieli tam popędzić, lecz Roland kazał im zostać na miejscach. Sam dopadł do bramy i po drabinie wspiął się na ustawioną na szczycie murów platformę. Kilku mężczyzn czekało tam już na niego, podczas gdy inni stali na ziemi i wyglądali przez szpary wycięte w pniach drzew na wysokości oczu. Ich pochodnie syczały, gdy spadały na nie płatki śniegu, topiąc się w jednej chwili.
– Nic nie widzę – powiedział kowal do młodego człowieka. – Obudziłeś nas bez żadnego powodu.
Nagle usłyszeli nerwowe muczenie krowy. Obudziła się i szarpała sznur, którym była przywiązana do palika.
– Poczekajcie – powiedział Roland. Wziął strzałę ze stosu ułożonego przy murze. Grot każdej z nich owinięty był szmatką umoczoną w oleju. Kiedy przyłożył go do pochodni, wybuchnął płomień. Wycelował starannie i posłał strzałę w miejsce, w którym strażnik widział ruch. Czterech czy pięciu mężczyzn postąpiło podobnie. Strzały pomknęły przez powietrze jak umierające gwiazdy.
Przez chwilę nie było widać nic, poza padającym śniegiem i zarysami drzew. Nagle coś się poruszyło i dostrzegli ogromne żółte cielsko, które wystrzeliło spod ziemi. Miało fałdy jak wielki robak, a każda z nich pokryta była gęstymi czarnymi włosami, z których każdy zakończony był ostrym kolcem. Jedna ze strzał wbiła się w ciało stwora i w powietrze uniósł się paskudny zapach palącego się ciała, tak straszliwy, że mężczyźni zakryli nosy i usta. David zobaczył groty połamanych strzał i włóczni wbite w ciało Bestii. Były to pamiątki po wcześniejszym spotkaniu z żołnierzami. Trudno było określić, jak długa jest Bestia, ale była wysoka na co najmniej trzy metry. Ujrzeli, jak stwór wije się i wykręca, wypełzając spod ziemi, aż nagle ukazała się straszliwa twarz. Miała grona czarnych oczu jak pająk, niektóre małe, inne wielkie, i usta usiane rzędami ostrych zębów. Przypominające nozdrza otwory zadrżały, gdy Bestia wyczuła mężczyzn i krew płynącą w ich żyłach. Po obu stronach ust wyrastały dwa ramiona, każde zakończone trzema zakrzywionymi szponami, którymi mogła wciągać zdobycz do paszczy. Bestia nie potrafiła wydawać żadnego dźwięku, ale gdy zaczęła się przesuwać po ziemi, z górnej części jej ciała dobył się odgłos ssania. Z górnej części jej tułowia zaczęły opadać przezroczyste strużki śluzu, gdy uniosła się jak ogromna, paskudna stonoga, która pragnie dosięgnąć smakowity liść. Jej głowa wznosiła się teraz sześć metrów nad ziemią, odsłaniając dolną część cielska i dwa rzędy czarnych kolczastych odnóży, dzięki którym przesuwała się po podłożu.
– Jest wyższa od muru! – krzyknął Fletcher. – Nie musi się wcale przebijać. Wystarczy, że przez niego przelezie!
Roland nie odpowiedział. Kazał tylko wszystkim mężczyznom zapalić strzały i mierzyć w głowę Bestii. Zaraz w jej stronę poleciał deszcz płomieni. Niektóre chybiły, podczas gdy inne odbiły się od grubych kolczastych włosów na skórze. Część jednak dotarła do celu i David zobaczył, jak jedna z nich wbija się w oko, rozrywając je natychmiast. Zapach gnijącego, płonącego ciała stawał się coraz silniejszy. Bestia pokręciła z bólu głową, a potem zaczęła się przesuwać w stronę murów. Widać teraz było wyraźnie, jak jest ogromna – liczyła dziewięć metrów długości. Poruszała się znacznie szybciej, niż spodziewał się Roland, a spowalniała ją jedynie gruba warstwa śniegu. Niebawem dotrze do osady.
– Strzelajcie, jak najdłużej możecie, a kiedy przyciągniecie ją do muru, wycofajcie się! – krzyknął Roland. Chwycił Davida za ramię. – Chodź ze mną. Potrzebuję twojej pomocy.
David nie mógł się jednak ruszyć. Ciemne oczy Bestii przykuły go do miejsca i nie mógł oderwać od nich wzroku. Zupełnie jakby ożył jeden z jego koszmarów; jakby coś, co kryło się w zakamarkach jego wyobraźni, w końcu przybrało kształt.
– David! – krzyknął Roland. Potrząsnął nim za ramię i czar prysnął. – Chodź. Mamy mało czasu.
Zeszli z platformy i ruszyli w stronę bramy. Składała się z dwóch ogromnych skrzydeł zrobionych z desek, a zamykano ją od środka połową pnia drzewa, który unoszono, naciskając mocno z jednego końca. Kiedy dotarli do pnia, Roland i David zaczęli naciskać z całych sił.
– Co robicie?! – krzyknął kowal. – Wystawicie nas na śmierć!
W tej chwili wielka głowa Bestii zamajaczyła nad kowalem, a jedna ze szponiastych rąk chwyciła go, unosząc najpierw wysoko w powietrze, a potem prosto w wygłodniałe szczęki. David odwrócił wzrok, bo nie był w stanie patrzeć na śmierć kowala. Pozostali obrońcy dźgali ciało Bestii włóczniami i mieczami, atakując ją z obu stron. Fletcher, większy i silniejszy od pozostałych, uniósł miecz i jednym ciosem próbował odciąć jedno z ramion Bestii. Było jednak grube i twarde jak pień drzewa i miecz lekko tylko naciął skórę. Mimo to ból na chwilę odwrócił uwagę Bestii i mieszkańcy mogli wycofać się z murów, właśnie gdy Rolandowi i Davidowi udało się podnieść zamykający bramę pień.
Читать дальше