– Nie są tchórzami – powiedział Roland do Davida, kiedy siedzieli przy ogniu i odpoczywali, pijąc ciepłe mleko prosto od krowy.
Wokół nich mężczyźni ostrzyli kije i klingi mieczy lub z pomocą wołów i koni przyciągali do wioski pnie drzew, by umocnić mury od środka. Niewiele przy tym mówiono, bo dzień zbliżał się do końca i nadciągała noc. Wszyscy byli spięci i przerażeni.
– Każdy z tych mężczyzn gotów jest oddać życie za swoją żonę i dzieci – ciągnął Roland. – Gdyby stanęli oko w oko z bandytami, wilkami lub dzikimi zwierzętami, podjęliby walkę i przeżyli lub zginęli, zależnie od okoliczności. Ale to zupełnie inna sprawa – nie wiedzą, z czym przyjdzie im walczyć, nie rozumieją zagrożenia i nie są dość zdyscyplinowani ani doświadczeni, by działać zespołowo. Staną wszyscy ramię w ramię, ale każdy zmierzy się z niebezpieczeństwem na swój własny sposób. Zjednoczą się tylko w chwili, gdy jednego z nich opuści odwaga i zacznie uciekać. Reszta pogna za nim.
– Nie pokładasz zbyt wielkiej wiary w ludziach, prawda? – zapytał David.
– W niczym nie pokładam zbyt wielkiej wiary – odparł Roland. – Nie wierzę nawet w samego siebie.
Dopił mleko i umył kubek w wiadrze z zimną wodą.
– Chodź – powiedział. – Musimy naostrzyć kije i miecze.
Uśmiechnął się blado. David nie odpowiedział mu uśmiechem.
Postanowiono, że wyprowadzą główną część swych niewielkich sił w pobliże bramy w nadziei, że to przyciągnie do nich Bestię. Jeśli sforsuje umocnienia, zwabią ją do centrum wioski, gdzie czekać będzie przygotowana wcześniej pułapka. Wtedy będą mieli jedną jedyną szansę, by schwytać Bestię i ją zabić.
Kiedy na niebie nie było widać nawet najmniejszego rożka srebrnego księżyca, wioskę cichutko opuścił konwój ludzi i zwierząt eskortowany przez kilku mężczyzn, którzy mieli upewnić się, że wszyscy dotrą bezpiecznie do jaskiń. Gdy mężczyźni wrócili, na murach ustawiono warty. Każdy z nich po kolei przez kilka godzin obserwował, czy ktoś nie zbliża się do wioski. W sumie mieli około czterdziestu mężczyzn i Davida. Roland zapytał chłopca, czy chce się udać razem z innymi do jaskiń. David bardzo się bał, ale odparł, że chce zostać. Nie był pewien dlaczego. Na pewno czuł się bezpieczniej u boku Rolanda, bo tylko jemu ufał bezgranicznie. Był też bardzo ciekawy. Chciał koniecznie zobaczyć Bestię. Wyglądało na to, że Roland w pełni go rozumie, i gdy mieszkańcy zapytali go, dlaczego pozwolił chłopcu zostać, odparł, że jako jego giermek jest dla niego równie cenny jak miecz i koń. Na dźwięk jego słów David zarumienił się z dumy.
Na placu przed bramą przywiązali starą krowę w nadziei, że zwabi Bestię, lecz podczas pierwszej i drugiej nocy nic się nie wydarzyło. Zmęczeni wartami mężczyźni stali się jeszcze bardziej zrzędliwi. Śnieg padał i zamarzał, padał i zamarzał. Z powodu zamieci wartownicy na murach niewiele widzieli. Kilku zaczęło mruczeć pod nosem.
– To głupota.
– Temu stworowi jest tak samo zimno jak nam. Nie zaatakuje nas w taką pogodę.
– Może wcale nie ma żadnej Bestii? A jeśli Ethana napadł wilk albo niedźwiedź? Mamy tylko słowo tego wędrowca, który twierdzi, że widział ciała żołnierzy.
Fletcher starał się wlać im do głowy trochę rozumu.
– A czemu miałaby służyć taka sztuczka? – zapytał ich. – To tylko jeden człowiek z małym chłopcem u boku. Nie zamorduje nas w nocy i nie mamy nic, co opłacałoby się ukraść. Jeśli robi to dla jedzenia, to nie może tu liczyć na zbyt wiele. Miejcie wiarę, przyjaciele. Bądźcie cierpliwi i czujni.
Pomrukiwania ustały, ale nadal było im zimno. Tęsknili też za żonami i rodzinami.
David spędzał cały czas z Rolandem. Spał obok niego podczas odpoczynku i obchodził z nim mury, gdy była ich kolej na wartę. Teraz, kiedy mury zostały wzmocnione, Roland rozmawiał i żartował z mieszkańcami wioski, budząc ich, gdy zapadali w drzemkę, i podnosząc na duchu, gdy popadali w przygnębienie. Wiedział, że przeżywają najtrudniejsze chwile, bo warta była jednocześnie nudna i pełna nerwów. Obserwując Rolanda, który przechadzał się wśród mieszkańców i nadzorował obronę wioski, David zastanawiał się, czy naprawdę jest tylko żołnierzem, jak utrzymywał. Wyglądał na urodzonego przywódcę, a jednak wędrował samotnie.
Drugiej nocy siedzieli w blasku wielkiego ognia, skuleni pod wielkimi okryciami. Roland powiedział Davidowi, że może spać w jednej z pobliskich chat, lecz nikt inny się na to nie zdecydował, a David nie chciał okazać słabości i skorzystać z okazji, nawet jeśli oznaczało to spanie na zimnie pod gołym niebem. Pozostał więc z Rolandem. Twarz rycerza oświetlały płomienie. Rzucając cienie na skórę, podkreślały kości policzkowe i ciemne kręgi pod oczami.
– Jak myślisz, co się stało z Raphaelem? – zapytał.
Roland nie odpowiedział. Pokręcił tylko głową.
David wiedział, że powinien zachować milczenie, ale nie chciał. Miał mnóstwo pytań i wątpliwości i odnosił wrażenie, że Roland je podziela. Ich spotkanie nie było dziełem przypadku. W tym miejscu nic nie działo się przypadkiem. Wszystko miało swój cel, ukryte zamierzenie, nawet jeśli David dostrzegał je tylko przelotnie.
– Myślisz, że nie żyje, prawda? – powiedział cicho.
– Tak – odparł Roland. – Czuję to w sercu.
– Ale musisz się dowiedzieć, co się z nim stało.
– Nie spocznę, dopóki tego nie zrobię.
– Ale ty też możesz zginąć. Jeśli za nim podążysz, możesz skończyć jak on. Nie boisz się śmierci?
Roland wziął patyk i poruszył płonące polana, wzbijając w niebo snop iskier. Gasły szybko, zupełnie jak owady złapane w ogień, które starały się przed nim uciec.
– Boję się bólu umierania – powiedział. – Byłem już ranny, raz bardzo poważnie. Bałem się, że nie przeżyję. Nadal pamiętam ten ból i nie chcę go znosić jeszcze raz. Ale bardziej bałem się śmierci innych. Nie chciałem ich stracić i martwiłem się o nich, kiedy jeszcze żyli. Czasami myślę, że tak bardzo przejmowałem się możliwością ich utraty, że nigdy tak naprawdę nie cieszyła mnie ich obecność. To część mojej natury, i tak było nawet z Raphaelem. Jednak on był krwią w moich żyłach, potem na czole. Bez niego nie jestem już taki sam jak niegdyś.
David wpatrywał się w płomienie. Słowa Rolanda dźwięczały mu w uszach. On czuł to samo w stosunku do matki. Tak długo przerażała go myśl ojej utracie, że nie cieszył się z czasu, który spędzali ze sobą tuż przed jej odejściem.
– A ty? – zapytał Roland. – Jesteś tylko chłopcem. Nie powinieneś tu być. Nie boisz się?
– Boję – odparł David. – Ale słyszałem głos matki. Ona gdzieś tutaj jest. Muszę ją odnaleźć i zabrać do domu.
– David, twoja matka nie żyje – powiedział łagodnie Roland. – Sam mi powiedziałeś.
– To jak może tu być? Jak mogłem słyszeć jej głos tak wyraźnie?
Roland nie potrafił mu odpowiedzieć i frustracja Davida rosła.
– Co to w ogóle jest za miejsce? – dopytywał się. – Nie ma żadnej nazwy. Nawet ty nie potrafisz mi powiedzieć, jak się nazywa. Mają tu króla, ale równie dobrze mogłoby go nie być. I rzeczy, które wcale tu nie pasują: czołg, niemiecki samolot, który wdarł się tu za mną przez drzewo, harpie. Wszystko jest nie tak. To tylko…
Urwał. W jego mózgu rodziły się słowa niczym czarna chmura w piękny słoneczny dzień, pełne żaru, wściekłości i zamętu. Nagle zadał pytanie i zdumiał go własny głos, gdy je zadał.
Читать дальше