– Wolałabym nigdy nie otwierać Ashmole'a 782 ani zdejmować z półki tego przeklętego czasopisma. To był dopiero piąty przypadek użycia przeze mnie magii w tym roku, a zmywarki nie powinno się liczyć, bo gdybym nie użyła zaklęcia, woda zalałaby mieszkanie i zniszczyła apartament piętro niżej.
Matthew uniósł obie ręce na znak, że się poddaje.
– Diano, nie obchodzi mnie, czy używasz magii, czy nie. Ale jestem zaskoczony tym, że korzystasz z niej tak często.
– Nie sięgam po magię czy moc albo czarodziejskie talenty, nazwij to, jak chcesz. Nie jestem taka. – Na moich policzkach wykwitły dwa czerwone placki.
– Ależ jesteś. Masz to we krwi. To jest w twoich kościach. Urodziłaś się czarownicą, tak jak urodziłaś się z jasnymi włosami i niebieskimi oczami.
Nigdy nie umiałam wyjaśnić nikomu powodów unikania przeze mnie magii. Sarah i Em zwyczajnie mnie nie rozumiały. Matthew też by nie zrozumiał. Moja herbata wystygła, a ja zamieniłam się w twardą kulkę, starając się osłonić przed jego przenikliwym wzrokiem.
– Nie chcę mieć z tym do czynienia – powiedziałam w końcu przez zaciśnięte zęby. – Nigdy nie pytaj mnie o te sprawy.
– Co w tym złego? Dziś wieczorem byłaś zadowolona z mocy i empatii, jakie ma Amira. One stanowią dużą część jej magicznych umiejętności. Posiadanie magicznych zdolności nie jest lepsze ani gorsze od posiadania talentu kompozytorskiego czy poetyckiego… Jest tylko trochę inne.
– Nie chcę być inna – rzuciłam gwałtownie. – Chcę prowadzić proste, zwykłe życie… i cieszyć się nim jak zwyczajni ludzie. – Życie, w którym nie ma miejsca na śmierć i zagrożenie, i strach, że się zostanie odkrytym, dodałam w myśli, zaciskając mocno usta. – Trzeba mocno chcieć, żeby być kimś normalnym.
– Mogę ci powiedzieć jako naukowiec, Diano, że nie ma czegoś takiego jak normalność. – Jego głos zaczynał tracić ostrożną łagodność. – Normalność to bajeczka na dobranoc dla dzieci, jedna z baśni, jakie ludzie opowiadają sobie, żeby czuć się lepiej, gdy stają wobec obezwładniającej oczywistości, że to, co dzieje się naokoło, w żadnym razie nie jest „normalne”.
Żadne z jego słów nie mogło zmienić mojego przekonania, że bycie istotą o nadnaturalnych zdolnościach jest niebezpieczne w świecie zdominowanym przez ludzi.
– Diano, spójrz na mnie.
Zrobiłam to, nie słuchając wewnętrznego głosu.
– Próbujesz odsunąć od siebie magię, tak samo jak twoim zdaniem robili to przed wiekami ci twoi naukowcy. Problem polega na tym – ciągnął spokojnie – że to się im nie udawało. Nawet ci spośród nich, którzy byli zwykłymi ludźmi, nie mogli całkowicie usunąć magii ze swego świata. Sama to powiedziałaś. Ona wracała.
– To co innego – szepnęłam. – Ale to jest moje życie. Mogę nad nim panować.
– To nie jest co innego. – Jego głos był spokojny i pewny. – Możesz starać się odsunąć od siebie magię, ale to ci się nie uda nie bardziej niż w przypadku Roberta Hooke'a czy Isaaca Newtona. Obaj oni mieli świadomość, że nie istnieje coś takiego jak świat bez magii. Hooke był błyskotliwy ze swą zdolnością ujmowania naukowych problemów w trzech wymiarach, konstruowania przyrządów i obmyślania doświadczeń. Ale nigdy nie osiągnął pełni swoich możliwości, ponieważ tak bardzo obawiał się tajemnic przyrody. A Newton? To był najbardziej śmiały umysł, jaki kiedykolwiek miałem szczęście poznać. Nie bał się niczego, co nie dawało się łatwo zobaczyć i równie łatwo wyjaśnić. Obejmował to wszystko swoim umysłem. Jako historyk wiesz, że to alchemia i wiara w niewidzialne, potężne siły wzrostu i przemiany doprowadziły go do sformułowania praw powszechnego ciążenia.
– W takim razie ja przyjmuję postawę Roberta Hooke'a – odparłam. – Nie potrzebuję tworzyć legendy, jak Newton. – Jak moja matka, dodałam w myślach.
– Obawy Hooke'a zrobiły z niego człowieka zgorzkniałego i zawistnego – powiedział ostrzegawczo Matthew. – Spędził życie na oglądaniu się za siebie i obmyślaniu doświadczeń dla innych ludzi. To nie jest sposób.
– Nie zamierzam używać magii w mojej pracy – powtórzyłam z uporem.
– Nie jesteś Hookiem, Diano – rzekł szorstko Matthew. – On był tylko człowiekiem i zrujnował sobie życie, próbując się oprzeć urokom magii. A ty jesteś czarownicą. Jeśli postąpisz tak samo, zniszczy cię to.
Do moich myśli zaczynał zakradać się strach, który odciągał mnie od Matthew Clairmonta. Miał wiele uroku i stwarzał wrażenie, że można być istotą o nadnaturalnych zdolnościach bez obaw czy negatywnych skutków. Ale był też wampirem i nie można było mu ufać. A przy tym mylił się w swych sądach na temat magii. Musiał się mylić. Bo jeśli nie, to całe moje życie było skazanym na klęskę zmaganiem z wyimaginowanym wrogiem.
Obawiałam się, jest to wyłącznie moja wina. Wbrew moim zasadom pozwoliłam magii zakraść się do mojego życia, a wraz z nią wpuściłam do niego wampira. A za nim dziesiątki innych stworzeń. Przypomniałam sobie, w jaki sposób magia przyczyniła się do śmierci moich rodziców, i zaczęłam dostrzegać u siebie płytki oddech i gęsią skórkę, pierwsze objawy paniki.
– Życie bez magii jest jedynym sposobem na przeżycie, jaki znam. – Oddychałam powoli, starając się, żeby te uczucia nie zakorzeniły się we mnie, ale było to trudne, gdy w pokoju zjawiły się wywołane przeze mnie duchy mojej matki i ojca.
– Żyjesz jak kłamca… w dodatku nieprzekonywający. Wydaje ci się, że możesz uchodzić za zwykłego człowieka. – Matthew mówił rzeczowym, niemal obojętnym tonem. – Nie oszukasz nikogo oprócz samej siebie. Przyglądałem się, jak patrzą na ciebie. Wiedzą, że jesteś inna.
– To nonsens.
– Za każdym razem, gdy spoglądasz na Seana, on zapomina języka w gębie.
– Zalecał się do mnie, kiedy byłam studentką – powiedziałam wymijająco.
– Sean ciągle ma na ciebie ochotę, ale nie o to chodzi. Czy pan Johnson też jest jednym z twoich wielbicieli? Bo zachowuje się prawie tak samo jak Sean, trzęsie się przy każdej zmianie twojego humoru i martwi tym, że musi posadzić cię na innym miejscu. Ale dotyczy to nie tylko ludzi. Przestraszyłaś prawie na śmierć Dom Berna, kiedy odwróciłaś się i wlepiłaś w niego oczy.
– Tego mnicha z biblioteki? – W moim głosie pobrzmiewało niedowierzanie. – To ty go przestraszyłeś, nie ja!
– Znam się z Dom Bernem od 1718 roku – wyjaśnił rzeczowo Matthew. – Za dobrze mnie zna, żeby się mnie obawiać. Poznaliśmy się na domowym przyjęciu u księcia Chandosa, gdy śpiewał partię Damona w operze Äcis i Galatea Haendla. Zapewniam cię, że to twoja, a nie moja moc go przestraszyła.
– To jest świat ludzi, Matthew, nie opowieść ze świata baśni. Ludzi jest znacznie więcej i się nas boją. A nic nie jest potężniejsze od ludzkiego strachu… ani magia, ani potęga wampirów. Nic.
– Strach i niezgoda to rzeczy, które ludziom wychodzą najlepiej, Diano, ale to nie jest droga, którą mogłaby obrać czarownica.
– Ja się nie boję.
– Tak, boisz się – powiedział cicho, wstając. – Myślę, że czas odwieźć cię do domu.
– Posłuchaj – rzuciłam rozpaczliwie, czując, że potrzeba dowiedzenia się jak najwięcej o manuskrypcie każe mi odsunąć na bok wszystkie inne myśli – oboje interesujemy się Asmole'em 782 . Wampir i czarownica nie mogą zostać przyjaciółmi, ale powinniśmy chyba umieć nawiązać jakąś współpracę?
– Nie jestem tego taki pewien – odparł obojętnym tonem Matthew.
Читать дальше