Przyszło mi do głowy, że jako wampir Matthew musi czuć się źle, mieszkając w otoczeniu hałaśliwych studentów, których rozmów nie mógł nie słyszeć.
Wróciliśmy do samochodu i pokonaliśmy krótki odcinek do kordegardy. Jako wizytówka rezydencji w tamtych czasach, miała trochę więcej ozdóbek i dziwactw niż główny budynek. Zaczęłam się przyglądać fantazyjnie powyginanym kominom i wypracowanym arabeskom w jej murowanych ścianach.
Matthew mruknął coś z zażenowaniem.
– Wiem. Kominy były błędem. Murarz robił wszystko, żeby dodać coś od siebie. Jego kuzyn pracował w Hampton Court dla Wolseya i gość ani myślał ustąpić.
Nacisnął wyłącznik światła koło drzwi i główne pomieszczenie kordegardy skąpało się w złotej poświacie. Miało praktyczną kamienną posadzkę i olbrzymi kominek, w którym można było upiec wołu.
– Nie jest ci zimno? – spytał Matthew, przechodząc do części zamienionej w lśniącą nowoczesną kuchnię. Zwracała w niej uwagę raczej lodówka niż kuchenny piec. Starałam się nie myśleć o tym, co mógł w niej przechowywać.
– Trochę. – Otuliłam się szczelniej swetrem. W tej części kraju było nadal względnie ciepło, ale wciąż jeszcze byłam lekko spocona i czułam na sobie chłód nocnego powietrza.
– W takim razie rozpal ogień – zaproponował Matthew. Kominek był już załadowany drewnem, trzeba było tylko je podpalić długą zapałką, którą wyjęłam ze starego cynowego kufla.
Matthew postawił na ogniu czajnik, a ja obeszłam pomieszczenie, podziwiając szczegóły jego wystroju. Ton nadawały mu brązowa skóra i ciemne politurowane drewno, które harmonizowało gustownie z kamienną posadzką. Uzupełnienie kolorystyki zapewniał stary dywan w ciepłych odcieniach czerwieni, błękitu i ochry. Na obramowaniu kominka stał ogromny portret ciemnowłosej piękności z końca XVII wieku, odzianej w żółtą suknię. Z pewnością namalował go Sir Peter Lely.
Matthew zauważył, że przyglądam się jej z ciekawością.
– To moja siostra Louisa – powiedział, zabierając z kuchennej lady tacę zastawioną kompletem do herbaty. Popatrzył na płótno i posmutniał. – Dieu , jak ona była piękna.
– Co się z nią stało?
– Pojechała na Barbados, zamierzała zostać królową Indii Zachodnich. Tłumaczyliśmy, że jej zamiłowanie do młodych dżentelmenów nie pozostanie niezauważone na małej wyspie, ale nie chciała nas słuchać. Louisa lubiła życie na plantacjach. Ulokowała swoje nadzieje w cukrze… i w niewolnikach. – Na jego twarzy pojawił się przelotny cień. – W trakcie jednej z rebelii na wyspie jej wspólnicy, współwłaściciele plantacji, którzy zdążyli już poznać jej kaprysy, postanowili się jej pozbyć. Ucięli Louisie głowę i porąbali na kawałki jej ciało. A potem spalili je i zwalili winę na niewolników.
– Przykro mi – szepnęłam, zdając sobie sprawę, że żadne słowa nie oddadzą żalu po takiej stracie.
Matthew uśmiechnął się niewyraźnie.
– Jej śmierć była równie straszna, jak ona sama. Kochałem moją siostrę, ale ona mi tego nie ułatwiała. Była uosobieniem grzechów wszystkich stuleci, jakie przeżyła. Gdy tylko mogła popełnić jakiś nowy wybryk, Louisa to robiła. – Matthew wzdrygnął się, odwracając nie bez trudu oczy od chłodnej pięknej twarzy. – Nalejesz? – zapytał. Postawił tacę na niskim, lśniącym dębowym stoliku naprzeciwko kominka, między dwiema kanapami pokrytymi w całości skórą.
Sięgnęłam po imbryk, zadowolona, że mogę wprowadzić lżejszy nastrój, choć w głowie kłębiły mi się pytania, których wystarczyłoby na niejedną wieczorną rozmowę. Pilnowały mnie wielkie czarne oczy Louisy, toteż starałam się nie rozlać nawet kropli płynu na lśniącą drewnianą powierzchnię stołu na wypadek, gdyby kiedyś należał on do niej. Matthew pamiętał o dużym dzbanie mleka i cukrze, nadałam więc mojej porcji wymagane zabarwienie i dopiero wtedy zatopiłam się z westchnieniem w poduszkach.
Przestrzegający nienagannych manier Matthew wziął do ręki swój kubek, ale ani razu nie podniósł go do ust.
– Wiesz, nie musisz jej pić ze względu na mnie – powiedziałam, spoglądając na kubek.
– Wiem – odparł, wzruszając ramionami. – To takie przyzwyczajenie, te ruchy poprawiają mi samopoczucie.
– Kiedy zacząłeś uprawiać jogę? – zapytałam, zmieniając temat.
– W tym samym czasie, kiedy Louisa pojechała na Barbados. Wyruszyłem do tych drugich Indii, Wschodnich, i znalazłem się w Goa w okresie monsunu. Nie było wiele do roboty, piło się tylko bez umiaru i poznawało Indie, Jogini byli wtedy inni, bardziej uduchowieni niż większość dzisiejszych instruktorów. Kilka lat temu poznałem Amirę, gdy miałem odczyt na konferencji w Bombaju. Gdy tylko zobaczyłem, jak prowadzi swoje zajęcia, od razu dojrzałem w niej talenty dawnych joginów, a ona nie odżegnywała się od kontaktów z wampirami, jak to mają w zwyczaju niektóre czarownice. – W tonie jego głosu był odcień goryczy.
– Zaprosiłeś ją do Anglii?
– Wyjaśniłem jej, na co może tu liczyć, no i postanowiła spróbować. Od tego czasu minęło już prawie dziesięć lat, a ona ma co tydzień komplet uczestników na swoich kursach. Oczywiście, Amira daje również prywatne lekcje, głównie zwykłym ludziom.
– Nie jestem przyzwyczajona do oglądania czarodziejów, wampirów i demonów, którzy mieliby jakieś wspólne zainteresowania, a już zwłaszcza ćwiczenia jogi – zwierzyłam się. Istniało surowe tabu zabraniające zadawania się z istotami innego rodzaju. – Gdybyś mi powiedział, że to możliwe, nie uwierzyłabym ci.
– Amira jest optymistką i lubi wyzwania. Na początku nie było to łatwe. W pierwszych dniach wampiry odmawiały przebywania w tym samym pomieszczeniu z demonami, a jak zaczęły się pokazywać czarownice, nikt im oczywiście nie ufał. – Jego głos zdradzał, że i on ma własne, zakorzenione uprzedzenia. – Obecnie większość uczestników zgadza się z poglądem, że między nami jest więcej podobieństw niż różnic, i traktują się nawzajem uprzejmie.
– Możemy podobnie wyglądać – powiedziałam, pijąc łyk herbaty i podciągając kolana do piersi – ale z pewnością nie mamy jednakowych odczuć.
– Co masz na myśli? – spytał Matthew, przyglądając mi się uważnie.
– Choćby sposób, w jaki dowiadujemy się, że ktoś jest jednym z nas – odparłam z zakłopotaniem. – Ukłucia, mrowienia, uczucie chłodu.
Matthew pokręcił głową.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Nie jestem czarodziejem.
– Nic nie czujesz, kiedy na ciebie patrzę? – spytałam.
– Nie. A ty? – Spojrzał prosto na mnie, wywołując znajomą reakcję na mojej skórze.
Kiwnęłam potakująco głową.
– Powiedz mi, co odczuwasz. – Matthew pochylił się ku mnie. Wydawało się, że wszystko jest w doskonałym porządku, ale czułam, że zastawił na mnie pułapkę.
– Czuję… dotyk zimna – odpowiedziałam powoli, niepewna, jak wiele mogę wyjawić – jakby pod skórą tworzył się lód.
– To musi być niemiłe – stwierdził, marszcząc lekko czoło.
– Ale nie jest – odparłam zgodnie z prawdą. – Tylko trochę dziwne. Najgorsze są demony… kiedy wpatrują się we mnie, mam wrażenie, że mnie całują. – Skrzywiłam się.
Matthew roześmiał się i odstawił swoją herbatę na stolik. Oparł się łokciami na kolanach i siedział pochylony w moją stronę.
– Więc jednak wykorzystujesz po trochu swoje czarodziejskie moce.
Pułapka się zatrzasnęła.
Spojrzałam wściekła na podłogę, czerwieniąc się.
Читать дальше