Powrót do Oksfordu odbył się bez żadnych zakłóceń. Przyszło mi na myśl, że ludzie mają błędne wyobrażenia na temat wampirów. Aby uczynić z nich groźne istoty, wyobrazili sobie, że wampiry są krwiożercze. Ale tym, co przerażało mnie u Clairmonta, było jego duchowe oddalenie połączone z wybuchami gniewu i nagłymi zmianami nastroju.
Podjechaliśmy pod New College i Matthew wyjął z bagażnika moją matę.
– Miłego weekendu – powiedział chłodnym tonem.
– Dobranoc, Matthew. Dzięki za zawiezienie na seans jogi. – Mój głos był równie beznamiętny jak jego. Odeszłam, nie oglądając się za siebie, chociaż odprowadziło mnie spojrzenie jego chłodnych oczu.
Matthew Clairmont minął rzekę Avon, przejeżdżając nad wysokimi, łukowato sklepionymi przęsłami mostu. Znalazł się wśród znajomego krajobrazu skalistych wzgórz Lanarkshire. Ta część Szkocji była niemal całkowicie pozbawiona łagodnych, pociągających akcentów i jej dzikie piękno odpowiadało jego dzisiejszemu nastrojowi. Skręcił w lipową aleję, która niegdyś prowadziła do pałacu, a teraz była już tylko dziwną pozostałością po bujnym życiu, którego nikt nie chciał pędzić. Podjechawszy pod tylne wejście do starego myśliwskiego pałacyku, gdzie chropowate brązowe kamienie ostro kontrastowały z kremową sztukaterią fasady, wysiadł z jaguara i wyjął torby z bagażnika.
Drzwi pałacyku otworzyły się zapraszająco.
– Świetnie wyglądasz, niech cię diabli.
Żylasty czarnowłosy demon o błyszczących brązowych oczach i haczykowatym nosie stanął z ręką na klamce i zlustrował przyjaciela od stóp do głów.
Hamish Osborne poznał Clairmonta prawie dwadzieścia lat wcześniej w Oksfordzie. Jak większość stworzeń o magicznych mocach, obaj byli nauczeni, żeby bać się jeden drugiego, toteż nie bardzo wiedzieli, jak się zachować. Stali się nieodłącznymi przyjaciółmi dopiero wtedy, gdy uświadomili sobie, że mają podobne poczucie humoru i te same filozoficzne pasje.
Przez twarz Matthew przemknęły złość i rezygnacja.
– Miło mi cię widzieć – powitał go burkliwym tonem, kładąc swoje rzeczy przy drzwiach. Wciągnął do płuc chłodny wyrazisty zapach domu, w którym mieszały się wonie starej wapiennej zaprawy i równie starego drewna, a także niepowtarzalna woń Hamisha – lawendy i mięty. Wampir chciał koniecznie oczyścić nos z zapachu czarownicy.
Zjawiła się zwykła ludzka istota, zarządca Hamisha, Jordan, który przyniósł ze sobą zapach cytrynowego środka do czyszczenia mebli i krochmalu. Nie usunął on całkowicie z nozdrzy wampira pozostawionego przez Dianę zapachu kapryfolium i szanty, ale przyniósł ulgę.
– To miło, sir, że nas pan odwiedził – rzekł Jordan, a potem ruszył w stronę schodów z bagażami Clairmonta. Jordan był zarządcą o starych dobrych zasadach. Nawet gdyby nie był dobrze opłacany, żeby trzymać za zębami sekrety swego pracodawcy, nigdy nie podzieliłby się z nikim wieścią, że Osborne jest demonem lub że czasami zadaje się z wampirami. Byłoby to tak samo nie do pomyślenia, jak wyznanie, że pan domu prosi go czasem, żeby podał na śniadanie masło orzechowe i kanapki z bananem.
– Dziękuję, Jordanie. – Matthew rozejrzał się po sieni na parterze, żeby uniknąć oczu Hamisha.
– Widzę, że zdobyłeś nowego Hamiltona – powiedział, a potem zaczął się z zachwytem przyglądać nieznanemu sobie pejzażowi na przeciwległej ścianie.
– Zazwyczaj nie zauważasz moich nowych nabytków. – Podobnie jak Matthew, także Hamish mówił z mieszanym akcentem Oksfordu i Cambridge, z dodatkiem czegoś jeszcze. W tym przypadku była to gwara z ulic Glasgow.
– Jeśli już mowa o nowych nabytkach, to jak się miewa Sweet William? – William był nowym kochankiem Hamisha, człowiekiem, ale tak urzekającym, że Matthew nadał mu to przezwisko, biorąc je od nazwy wiosennego goździka brodatego. Przylgnęło do niego na dobre. Teraz Hamish używał go jako pieszczotliwego imienia i William zaczął zawracać głowę kwiaciarzom w mieście, prosząc o doniczki z tym kwiatkiem, żeby zanosić je przyjaciołom.
– Gderliwy – zachichotał Hamish. – Obiecałem mu spokojny weekend w domu.
– No wiesz, nie musiałeś tego robić. Nie oczekiwałem tego. – Także Matthew powiedział to gderliwym tonem.
– Tak, wiem. Ale już od dawna się nie widzieliśmy, a o tej porze roku okolica Cadzow jest taka piękna.
Matthew spojrzał ostro na Hamisha. Na jego twarzy pojawiła się wyraźna nieufność.
– Chryste Panie, czyżbyś nie potrzebował polowania? – wykrztusił Hamish.
– Piekielnie – odparł ze złością wampir.
– Idziesz od razu czy napijemy się czegoś?
– Myślę, że dam radę wypić kieliszek – odparł Matthew, rzucając mu miażdżące spojrzenie.
– Doskonale. Mam dla ciebie butelkę wina, a sam napiję się whiskey. – Zaraz po telefonie Clairmonta, który zadzwonił o świcie, Hamish poprosił Jordana, żeby przyniósł z piwnicy jakieś dobre wino. Nie lubił popijać w pojedynkę, a Matthew nie brał do ust whiskey. – Opowiesz mi, co cię tak przypiliło, żeby polować w ten piękny wrześniowy weekend.
Hamish poprowadził go po lśniącej podłodze na górę, do biblioteki. W XIX wieku dodano w niej boazerie w ciepłym orzechowym odcieniu, rujnujące pierwotną intencję architekta, który chciał tu stworzyć przestronne pomieszczenie dla XVIII-wiecznych dam, aby mogły czekać na małżonków oddających się swym męskim pasjom. Pozostał pierwotny biały sufit, zdobiony girlandami i aniołkami w urozmaiconych pozach, które spoglądały z wyrzutem na te modernistyczne zapędy.
Mężczyźni usiedli w skórzanych fotelach ustawionych po bokach kominka, w którym trzaskał już wesoło ogień, łagodząc jesienny chłód. Hamish pokazał butelkę wampirowi, który mruknął z uznaniem.
– Może być.
– Ja też tak myślę. Dżentelmeni z winiarni Berry Brothers and Rudd zapewnili mnie, że jest doskonałe. – Hamish napełnił kieliszek przyjaciela i wyciągnął zatyczkę ze swojej karafki. Dwaj mężczyźni zatopili się z kieliszkami w ręku w przyjaznym milczeniu.
– Przykro mi, że cię w to wciągam – odezwał się Matthew. – Znalazłem się w trudnym położeniu. Sprawa jest trochę… skomplikowana.
– Jak zawsze u ciebie – zachichotał Hamish.
Matthew lubił Hamisha, po części ze względu na jego bezpośredniość, po części dlatego, że w odróżnieniu od większości demonów ten był zrównoważony i nie dawał łatwo wyprowadzić się z równowagi. Przez całe lata w gronie przyjaciół wampira było kilka demonów, równie utalentowanych i irytujących. W towarzystwie Hamisha Matthew czuł się dużo swobodniej. Nie dochodziło między nimi do ostrych kłótni, dzikich ekscesów ani popadania w niebezpieczne przygnębienie. Czas spędzany z Hamishem mijał na długich chwilach milczenia, po których następowały ostre rozmowy, które zabarwiał on zawsze swym pogodnym podejściem do życia.
Odmienność Hamisha znalazła wyraz w jego pracy, która nie miała nic wspólnego z typową u demonów pogonią za sztuką czy muzyką. Był utalentowanym finansistą, zarówno gdy chodziło o robienie pieniędzy, jak i dostrzeganie słabych punktów w instrumentach i rynkach międzynarodowych finansów. Z właściwą demonom kreatywnością zabrał się nie do pisania sonat, ale do opracowywania komputerowych programów, które rozpoznawały zawiłości wymiany walut z tak wielką precyzją, że zasięgali u niego rady prezydenci, królowie i premierzy rządów.
Matthew był zafascynowany zarówno nietypowym zamiłowaniem demona do spraw ekonomii, jak i jego swobodnym poruszaniem się wśród ludzi. Hamish lubił ich towarzystwo, a ich błędy raczej go stymulowały, niż obciążały. Wyniósł to z dzieciństwa, gdyż jego ojciec był agentem ubezpieczeniowym, a matka zajmowała się domem. Przyjrzawszy się niewrażliwości obojga Osborne'ów na kryzysowe sytuacje, Matthew zrozumiał, skąd wzięły się zamiłowania i pogoda ducha Hamisha.
Читать дальше