Gdy wróciliśmy na podłogę, żeby wykonywać skłony do tyłu i inwersje, wszyscy ociekali potem, z wyjątkiem wampirów, które nie zdążyły się nawet rozgrzać. Niektórzy z ćwiczących wykonywali urągające śmierci balansowanie i stójki na rękach i dłoniach, ale ja nie przyłączyłam się do nich. Natomiast Clairmont tak. W pewnym momencie zdawał się dotykać podłogi wyłącznie jednym uchem, opierając na nim całe, idealnie wyprostowane ciało.
Najtrudniejszą częścią lekcji okazała się dla mnie końcowa pozycja savasana , czyli udawanie zwłok. Stwierdziłam, że niemal nie jestem w stanie leżeć płasko na plecach i zupełnie się nie ruszać. W jeszcze większe zaniepokojenie wprawiło mnie to, że wszyscy pozostali zdawali się znajdować w tej pozycji okazję do odprężenia się. Leżałam najspokojniej, jak tylko mogłam, starając się nie kręcić. W pewnej chwili między mną a Clairmontem zaszeleściły czyjeś stopy.
– Diano – szepnęła Amira – to nie jest poza dla ciebie. Odwróć się na bok.
Otworzyłam oczy. Wlepiłam spojrzenie w wielkie, czarne oczy czarownicy śmiertelnie przerażona tym, że ona w jakiś sposób odkryła mój sekret.
– Zwiń się w kulkę. – Oszołomiona i zakłopotana spełniłam jej polecenie. Moje ciało odprężyło się natychmiast. Amira poklepała mnie lekko po ramieniu. – I nie zamykaj przy tym oczu.
Odwróciłam się w stronę Clairmonta. Amira przyciemniła światła, ale lśnienie jego błyszczącej skóry pozwoliło mi wyraźnie dojrzeć rysy jego twarzy.
Oglądany z profilu wyglądał jak średniowieczny rycerz z płyty grobowca w opactwie westminsterskim: te same długie nogi, długi tułów, długie ramiona i zwracające uwagę, wyraziste mocne oblicze. W jego sylwetce było coś antycznego, nawet jeśli zdawał się być tylko kilka lat starszy ode mnie. Wyobraziłam sobie, że przesuwam palec po jego czole od miejsca, w którym wyrastały z niego wzdłuż falistej linii jego włosy, lekko pod górę do wystającej kości brwiowej z gęstymi czarnymi brwiami. Mój palec powędrował do czubka jego nosa i dalej, po łukowatych krzywiznach jego warg.
Zaczęłam odliczać, czekając, aż zaczerpnie powietrza. Uniósł pierś, gdy dojechałam do końca drugiej setki. A potem przez długą chwilę czekałam na jego wydech.
W końcu Amira oświadczyła, że czas wrócić do zewnętrznego świata. Matthew odwrócił się do mnie i otworzył oczy. Jego twarz złagodniała, moja także. Dokoła nas zapanował ruch, ale nie pociągała mnie wymiana towarzyskich grzeczności. Zostałam na miejscu, wpatrując się w oczy wampira. Absolutnie spokojny Matthew obserwował bez ruchu, jak mu się przyglądam. Gdy wreszcie usiadłam i krew zaczęła nagle krążyć w moim ciele, cała sala zawirowała.
W końcu oszołamiający pęd wszystkiego wokół mnie ustał. Amira zamknęła lekcję śpiewem i zadzwoniła srebrnymi dzwoneczkami, które miała umocowane do palców. Seans dobiegł końca.
Pomieszczenie wypełnił łagodny gwar wielu głosów, gdy wampiry zaczęły wymieniać pozdrowienia z innymi wampirami, a czarownice z czarownicami. Demony były bardziej hałaśliwe i umawiały się na spotkania o północy w klubach Oksfordu, pytając, gdzie można posłuchać najlepszego jazzu. Unoszą ich fale energii, pomyślałam z uśmiechem, przypominając sobie słowa Agathy na temat ich skłonności i tego, co pociąga duszę demona. Dwa wampiry, inwestycyjni bankierzy z Londynu, rozmawiali o fali niewyjaśnionych morderstw w Londynie. Pomyślałam o Westminsterze i poczułam się trochę nieswojo. Matthew rzucił im ostre spojrzenie i po chwili zaczęli się umawiać na jutrzejszy lunch.
Wychodząc, wszyscy musieli przejść obok nas. Czarownice i czarodzieje kiwali nam z ciekawością głowami. Nawet demony nawiązywały wzrokowy kontakt, uśmiechając się i wymieniając znaczące spojrzenia. Wampiry starannie mnie unikały, ale wszyscy pozdrawiali Clairmonta.
W końcu zostaliśmy Amira, Matthew i ja. Instruktorka zwinęła swoją matę i ruszyła w naszym kierunku.
– Dobrze ćwiczyłaś, Diano – powiedziała.
– Dziękuję, Amiro. Nigdy nie zapomnę tej lekcji.
– Jesteś tu mile widziana, możesz przyjść, kiedy tylko zechcesz. Z Matthew albo bez niego – dodała, klepiąc go delikatnie po ramieniu. – Powinieneś był ją uprzedzić.
– Bałem się, że nie przyjedzie. Ale pomyślałem, że się jej tu spodoba, jeśli tylko się zjawi – odparł, spoglądając na mnie nieśmiało.
– Wyłączycie przed wyjściem światła? – zawołała przez ramię Amira, stojąc już w drzwiach.
Rozejrzałam się jeszcze raz po wielkiej sali przypominającej drogocenny klejnot.
– To rzeczywiście była niespodzianka – powiedziałam żartobliwym tonem, wciąż jeszcze zafascynowana tym nowym doświadczeniem.
Matthew podszedł do mnie z tyłu, szybko i bezgłośnie.
– Mam nadzieję, że przyjemna. Podobała ci się lekcja?
Skinęłam powoli głową i odwróciłam się, żeby odpowiedzieć. Jego bliskość wprawiła mnie w zakłopotanie. Z powodu różnicy wzrostu musiałam podnieść oczy, żeby nie wlepiać ich w okolice jego mostka.
– Tak, oczywiście.
Twarz Matthew rozjaśniła się w ujmującym uśmiechu.
– Cieszę się. – Trudno było nie poddać się przyciągającej sile jego oczu. Aby wyrwać się spod ich uroku, zgięłam się w pół i zaczęłam zwijać moją matę. Matthew wyłączył światła i zebrał swoje rzeczy. Włożyliśmy buty w westybulu, gdzie w kominku żarzyły się już tylko węgle.
Matthew sięgnął po klucze.
– Miałabyś ochotę na kubek herbaty przed powrotem do Oksfordu?
– Gdzie?
– Pojedziemy do kordegardy – odparł rzeczowym tonem Matthew.
– Jest tam kawiarnia?
– Nie, ale jest kuchnia. I miejsce, żeby usiąść. Umiem parzyć herbatę – dodał żartobliwie.
– Słuchaj, Matthew – powiedziałam zszokowana – czy to jest twój dom?
Staliśmy już przy drzwiach, wyglądając na dziedziniec. Spojrzałam na zwornik w sklepieniu wejścia i zobaczyłam datę – 1536.
– Sam go zbudowałem – powiedział, przyglądając mi się uważnie.
Matthew Clairmont miał co najmniej pięćset lat.
– Zdobycze Reformacji – podjął po chwili. – Henryk podarował mi ziemię, pod warunkiem że zburzę budynek opactwa, który stał w tym miejscu, i na jego gruzach wzniosę coś nowego. Zachowałem z niego, co mogłem, ale nie udało mi się uratować zbyt wiele. Król był tego roku w fatalnym nastroju. Tu i ówdzie został jakiś aniołek, a także trochę murów, które żal mi było rozbierać. Poza tym jest to całkiem nowa budowla.
– Nigdy dotąd nie słyszałam, żeby ktoś nazywał nową budowlą dom wzniesiony na początku XVI wieku. – Próbowałam nie tylko spojrzeć na te mury jego oczami, ale dojrzeć w nich także część jego samego. Pragnął zamieszkać w nich prawie pięćset lat temu. A teraz one pozwalały mi poznać go lepiej. Dom był spokojny i cichy, taki sam jak on. Co więcej, był solidny i prawdziwy. Nie było w nim nic niepotrzebnego – żadnych zbędnych ornamentów, żadnych szaleństw.
– Jest piękny – orzekłam po prostu.
– Za duży, żeby teraz w nim mieszkać – odparł. – A do tego zbyt kruchy. Przy każdym otwarciu okna mam wrażenie, że coś z niego odpada mimo troskliwej opieki. Pozwoliłem Amirze, żeby zamieszkała w kilku pokojach i mogła przyjmować swoich uczniów kilka razy w tygodniu.
– A sam mieszkasz w kordegardzie? – spytałam, kiedy szliśmy przez wybrukowany kocimi łbami i cegłą dziedziniec do samochodu.
– Częściowo. W ciągu tygodnia mieszkam w Oksfordzie, ale przyjeżdżam tu na weekendy. Mam tu więcej spokoju.
Читать дальше