– Przypuszczam, że z początku uwiodła mnie jej jasność – powiedziałam zdumiewająco obojętnym tonem. – Przeszłość wydawała się tak łatwa do odcyfrowania, jakby nic, co się kiedyś wydarzyło, nie było zaskakujące.
– Mówisz jak ktoś, kogo przy tym nie było – zauważył oschle wampir.
Wyrwało mi się krótkie parsknięcie.
– Stwierdziłam dość szybko, że to nieprawda. Ale na początku tak to wyglądało. Profesorowie w Oksfordzie robili z przeszłości uporządkowaną historyjkę, która miała początek, środek i koniec. Wszystko wydawało się logiczne, nieuchronne. Uwiodło mnie ich spojrzenie na dzieje, i to było to. Nie interesował mnie żaden inny przedmiot. Zostałam historyczką i nigdy nie oglądałam się za siebie.
– Nawet wtedy, gdy odkryłaś, że istoty ludzkie, wszystko jedno, dawne czy obecne, nie są logiczne?
– Historia staje się większym wyzwaniem tylko wtedy, gdy traci coś z tego swojego uporządkowania. Za każdym razem, kiedy biorę do ręki jakąś książkę albo dokument z przeszłości, podejmuję wojnę z ludźmi, którzy żyli setki lat temu. Oni mają swoje sekrety i obsesje – wszystko to, czego nie chcą albo nie mogą wyjawić. Moim zadaniem jest odkryć i wyjaśnić ich tajemnice.
– A co, jeśli ci się nie udaje? Jeśli one opierają się wyjaśnieniu?
– Jeszcze mi się to nie przytrafiło – oświadczyłam, zastanowiwszy się nad sprawą. – A przynajmniej nie sądzę, żebym się nadziała na coś takiego. Trzeba tylko być dobrym słuchaczem. Tak naprawdę nikt nie chce zachowywać swoich sekretów, nawet umarli. Ludzie zostawiają wszędzie jakieś wskazówki i, jeśli wystarczy ci cierpliwości, możesz poskładać je do kupy.
– Jesteś więc historyczką, która postępuje jak detektyw – zauważył Clairmont.
– Tak. Tylko dużo mniej ryzykuję. – Oparłam się głębiej na krześle, mając nadzieję, że wywiad się skończył.
– W takim razie dlaczego obrałaś historię nauki?
– Przypuszczam, że było to wyzwanie ze strony wielkich umysłów! – Starałam się nie mówić bez namysłu ani nie unosić pytająco głosu na końcu zdania, ale nie udało mi się ani jedno, ani drugie.
Clairmont pochylił głowę i powoli zaczął rozbierać swój otoczony fosą zamek.
Rozsądek podpowiadał mi, żeby zachować milczenie, ale zasupłane nici moich sekretów zaczęły rozplątywać się same.
– Chciałam wiedzieć, jak ludzie stworzyli wizję świata, w którym jest tak mało magii – dodałam ni stąd, ni zowąd. – Chciałam zrozumieć, jak doszli do przekonania, że magia się nie liczy.
Chłodne oczy wampira podniosły się na mnie.
– I dowiedziałaś się?
– Tak i nie. – Zawahałam się. – Dostrzegałam logiczną spójność argumentów, jakimi posługiwali się eksperymentalni badacze, którzy uśmiercili tysiące różnych wątków i stopniowo rozprawili się z przekonaniem, że świat jest niewytłumaczalnie potężnym magicznym miejscem. Jednak koniec końców ponieśli klęskę. Tak naprawdę magia nigdy nie znikła na dobre. Czekała spokojnie, aż ludzie wrócą do niej, kiedy odkryją słabość nauki.
– I stąd alchemia – dodał Matthew.
– Nie – sprzeciwiłam się jego domysłom. – Alchemia jest jedną z najwcześniejszych postaci nauki opartej na doświadczeniu.
– Być może. Ale przecież nie uważasz, że alchemia jest zupełnie pozbawiona magii – powiedział pewnym siebie tonem Matthew. – Czytałem twoją pracę. Nawet ty nie możesz odsunąć jej całkowicie.
– W takim razie jest to nauka z domieszką magii. Albo na odwrót, jak wolisz.
– Która wersja bardziej ci odpowiada?
– Nie jestem tego pewna – odparłam wymijająco.
– Dziękuję. – Spojrzenie Clairmonta sugerowało, że wie, jak trudno jest mi o tym mówić.
– Proszę bardzo. Zastanawiam się… – Odgarnęłam włosy z oczu. Czułam się trochę roztrzęsiona. – Mogę cię zapytać o coś jeszcze? – Matthew rzucił mi ostrożne spojrzenie, ale skinął potakująco głową. – Dlaczego interesujesz się moimi badaniami… nad alchemią?
Nie odpowiedział od razu, gotów odsunąć pytanie na bok, ale potem zmienił zamiar. Powierzyłam mu swój sekret. Teraz przyszła kolej na niego.
– Alchemicy chcieli się dowiedzieć, dlaczego tu jesteśmy. Tak jak ja. – Clairmont mówił szczerze, widziałam to wyraźnie, ale jego słowa nie zbliżyły mnie do zrozumienia, dlaczego interesuje go Ashmole 782 . Spojrzał na zegarek. – Jeśli skończyłaś jeść, odwiozę cię do college'u. Pewnie miałabyś ochotę włożyć na siebie coś ciepłego przed pójściem do biblioteki.
– Chciałabym wziąć prysznic. – Wstałam i się przeciągnęłam, kręcąc z wysiłkiem szyją, żeby uwolnić ją od chronicznego naprężenia. – Dziś wieczorem muszę iść na jogę. Spędzam za dużo czasu, siedząc przy stole.
Oczy wampira błysnęły.
– Uprawiasz jogę?
– Nie mogłabym bez tego żyć – odparłam. – Lubię się ruszać i medytować.
– Nie znajduję w tym nic dziwnego – powiedział. – Tak właśnie wiosłujesz… łącząc ruch i medytację.
Zaczerwieniłam się. Przypatrywał mi się na rzece równie uważnie jak w bibliotece.
Clairmont położył na stole dwudziestofuntowy banknot i kiwnął ręką Mary, która odpowiedziała mu takim samym gestem. Dotknął lekko mojego łokcia, popychając mnie między stolikami, przy których siedziało jeszcze kilku klientów.
– Pod czyim okiem ćwiczysz? – spytał. Otworzył przede mną drzwi auta.
– Chodzę do studia na High Street. Nie ma tam instruktora, który by mi odpowiadał, ale mam tam blisko, a biedacy nie mają wyboru. – W New Haven było kilka klubów jogi, ale pod tym względem Oksford pozostawał w tyle.
Wampir wsiadł do samochodu, przekręcił kluczyk i zgrabnie wjechał tyłem do pobliskiego zaułka, żeby zawrócić, a potem skierował się do miasta.
– Nie znajdziesz tu takiego klubu, jakiego potrzebujesz – oznajmił pewnym siebie tonem.
– Ty też uprawiasz jogę? – Przyszło mi do głowy, jak fascynujący mógłby być widok jego masywnego ciała wyginającego się podczas ćwiczeń.
– Trochę – odparł. – Gdybyś chciała pojechać ze mną jutro na jogę, mógłbym cię zabrać spod Hertford College o szóstej. Dziś wieczorem będziesz musiała jakoś znieść seans w mieście, ale jutro weźmiesz udział w dobrej lekcji.
– Gdzie znajduje się twoje studio? Zadzwonię i zapytam, czy prowadzą zajęcia dziś wieczorem.
Clairmont pokręcił głową.
– Dziś wieczorem jest nieczynne. Działa tylko w poniedziałek, środę, piątek i sobotę, zawsze wieczorami.
– Och – jęknęłam z uczuciem zawodu. – Jak wyglądają te ćwiczenia?
– Zobaczysz. Trudno je opisać – odparł, starając się nie uśmiechnąć.
Byłam zaskoczona, jak prędko dojechaliśmy pod mój college. Fred wyciągnął szyję, żeby zobaczyć, kto stanął pod bramą, ujrzał kartonik kliniki Radcliffe i podszedł, żeby sprawdzić, co się dzieje.
Clairmont pomógł mi wysiąść z auta. Pomachałam Fredowi i wyciągnęłam rękę do Matthew.
– Smakowało mi śniadanie. Dziękuję za herbatę i towarzystwo.
– Jestem zawsze do usług – odparł. – Zobaczymy się w bibliotece.
Fred gwizdnął przez zęby po odjeździe Clairmonta.
– Piękne auto, doktor Bishop. Przyjaciel? – Do jego obowiązków należało wiedzieć jak najwięcej o tym, co się dzieje w college'u, zarówno z uwagi na bezpieczeństwo, jak i dla zaspokojenia nieukrywanej ciekawości, która była wpisana w zawód portiera.
– Myślę, że tak – powiedziałam w zamyśleniu.
Читать дальше