– Znam jedno sympatyczne miejsce.
Auto pokonało wzniesienie i skręciło w High Street. Minęliśmy pomnik żony Jerzego II, stojący pod kopułą Queen's College, i zbliżyliśmy się do oksfordzkiego ogrodu botanicznego. Wyciszone wnętrze auta sprawiało, że Oksford wydawał się jeszcze bardziej nieziemski niż zazwyczaj; jego strzeliste iglice i wieżyczki wyłaniały się z ciszy i mgły jak duchy.
Nie rozmawialiśmy i to milczenie pozwoliło mi zrozumieć, jak jestem poruszona i niespokojna. Ustawicznie mrugałam, łapałam powietrze i wierciłam się na siedzeniu. Nie dotyczyło to Clairmonta. Nie mrużył oczu i rzadko oddychał, obracając kierownicę i naciskając pedały niemal w sposób niedostrzegalny i skrajnie efektywny, tak jakby długie życie zmuszało go do oszczędzania energii. Znowu zaczęłam się zastanawiać, ile też lat może mieć Matthew Clairmont.
Wampir skręcił w boczną uliczkę i zatrzymał przed maleńką kawiarenką, która była zatłoczona okolicznymi mieszkańcami połykającymi kopiaste porcje jedzenia. Niektórzy czytali gazety, inni rozmawiali ze znajomymi zajmującymi sąsiednie stoliki. Zauważyłam z przyjemnością, że wszyscy mają przed sobą wielkie kubki herbaty.
– Nie znałam tego lokalu – stwierdziłam.
– Trzymam to miejsce w ścisłej tajemnicy – odparł figlarnym tonem. – Właściciele nie chcą, żeby profesorowie uniwersytetu psuli im tu atmosferę.
Machinalnie odwróciłam się do drzwi auta, żeby je otworzyć, ale zanim zdążyłam dotknąć klamki, Clairmont już tam był i otwierał je przede mną.
– Jak zdążyłeś się tu znaleźć? – mruknęłam.
– Magia – odparł, wydymając wargi. Najwyraźniej nie dopuszczał myśli, aby kobiety same otwierały sobie drzwi jego samochodu, a być może także tego, że mogłyby się z nim sprzeczać.
– Sama potrafię otworzyć sobie drzwi – powiedziałam, wysiadając z auta.
– Dlaczego współczesne kobiety uważają za tak ważną sprawę, żeby samodzielnie otwierać sobie drzwi? – spytał ostro. – Czyżbyście chciały okazywać w ten sposób waszą fizyczną siłę?
– Nie, ale to jest znak naszej niezależności. – Stanęłam ze skrzyżowanymi rękami, tak jakbym rzucała mu wyzwanie, żeby mi zaprzeczył. Miałam w pamięci to, co Chris powiedział mi o zachowaniu Clairmonta wobec kobiety, która zadawała za dużo pytań na konferencji.
Zamknął za mną bez słowa drzwi samochodu i otworzył wejście do kawiarni. Nie ruszyłam się, czekając, aż on wejdzie. Powiew ciepłego wilgotnego powietrza niósł zapach tłuszczu z bekonu i grzanek. Poczułam, jak cieknie mi ślinka.
– Jesteś niemożliwie staromodny – stwierdziłam z westchnieniem, postanawiając nie wszczynać kłótni. W końcu otwierał mi tego ranka drzwi i był gotowy postawić mi gorące śniadanie.
– Ty pierwsza – mruknął.
Wreszcie znaleźliśmy się w środku, ruszyliśmy między zatłoczonymi stolikami. Cera Clairmonta, która we mgle wyglądała prawie normalnie, wyraźnie pobladła w płynącym z góry oświetleniu kawiarni. Spojrzało na nas dwoje ludzi, obok których przechodziliśmy. Wampir przybrał sztywną postawę.
Nie był to dobry pomysł, pomyślałam z zakłopotaniem, kiedy więcej ludzkich oczu zaczęło nam się przyglądać.
– Witaj, Matthew – odezwał się zza kontuaru wesoły kobiecy głos. – We dwójkę na śniadanie?
– We dwójkę, Mary. Jak się miewa Dan?
– Wystarczająco dobrze, żeby narzekać, że ma już dość leżenia w łóżku. Powiedziałabym, że czuje się stanowczo lepiej.
– To cudownie – odparł Clairmont. – Możesz w wolnej chwili przynieść tej pani trochę herbaty? Gotowa mordować, jeśli jej nie dostanie.
– Nie dojdzie do tego, kochanie – powiedziała do mnie Mary, uśmiechając się. – Podajemy herbatę bez rozlewu krwi. – Wysunęła swój okazały tułów zza pokrytej plastikową sklejką lady i poprowadziła nas do stolika przy drugim końcu sali, koło drzwi do kuchni. Rzuciła z klapnięciem na stół dwa jadłospisy w plastikowych okładkach. – Nie będziecie tu nikomu przeszkadzać. Zaraz przyślę Steph z herbatą. Możecie siedzieć, ile chcecie.
Clairmont posadził mnie plecami do ściany. Sam usiadł po drugiej stronie stolika, między mną a resztą sali, zwinął laminowane menu w trąbkę i pozwolił mu rozwinąć się łagodnie w palcach widocznie najeżony. W obecności innych wampir zachowywał się trochę niespokojnie i kanciasto, tak samo jak w bibliotece. Był dużo bardziej swobodny, gdy przebywał tylko ze mną.
Rozpoznałam znaczenie tego zachowania dzięki zdobytej wiedzy o norweskich wilkach. Osłaniał mnie.
– Jak myślisz, Matthew, kto może nam tu zagrażać? Powiedziałam ci, że mogę sama zatroszczyć się o siebie. – Mój głos zabrzmiał trochę bardziej cierpko, niż zamierzałam.
– Tak, wiem, że możesz – przyznał niezdecydowanie.
– Widzisz – starałam się mówić obojętnym tonem – udało ci się utrzymać ich z dala ode mnie, żebym mogła popchnąć pracę trochę do przodu. – Stoliki stały za blisko siebie, żebym mogła wyrażać się bardziej szczegółowo. – Jestem ci za to wdzięczna. Ale w tej kawiarni jest mnóstwo ludzi. Jedyne zagrożenie mogłoby się tu pojawić, gdybyś przyciągnął ich uwagę. Jesteś oficjalnie poza służbą.
Clairmont przechylił głowę w stronę kasy na kontuarze.
– Ten gość, o tam, powiedział do kolegi, że wyglądasz „apetycznie”. Próbował nadać temu lekki charakter, ale twarz mu pociemniała.
Stłumiłam śmiech.
– Nie sądzę, żeby miał zamiar mnie… nadgryźć – stwierdziłam.
Twarz wampira pociemniała.
– Jeśli dobrze rozumiem nowoczesny brytyjski slang, „apetycznie” to komplement, a nie groźba.
Clairmont nadal spoglądał spod zmarszczonych brwi.
– Jeśli nie podoba ci się to, co słyszysz, przestań przysłuchiwać się rozmowom innych – zasugerowałam zniecierpliwiona jego niewspółmierną reakcją.
– Łatwiej powiedzieć niż zrobić – odparł i wziął do ręki słoik z przyprawą.
Podeszła młodsza, trochę bardziej smukła wersja Mary z ogromnym brązowym imbrykiem z kamionki i dwoma kubkami.
– Mleko i cukier są na stoliku – poinformowała nas, przyglądając mi się z ciekawością.
Matthew mnie przedstawił.
– Steph, to Diana. Przyjechała z Ameryki.
– Naprawdę? Mieszka pani w Kalifornii? Umarłabym, żeby pojechać do Kalifornii.
– Nie, jestem z Connecticut – odparłam z nutką żalu.
– To jeden z tych małych stanów, tak? – Steph zrobiła wyraźnie zawiedzioną minę.
– Tak. Pada tam śnieg.
– Uwielbiam palmy i słońce. – Na wzmiankę o śniegu zupełnie przestała się mną interesować. – Co zamawiacie?
– Trochę zgłodniałam – powiedziałam usprawiedliwiająco, zamawiając jajecznicę z dwóch jaj, cztery grzanki i kilka plasterków bekonu.
Steph, która najwyraźniej widywała gorsze rzeczy, zapisała zamówienie bez komentarza i zabrała jadłospisy ze stolika.
– A dla ciebie herbata, Matthew?
Clairmont kiwnął potakująco głową.
Gdy Steph oddaliła się na tyle, że nie mogła mnie usłyszeć, pochyliłam się nad stołem.
– Czy oni wiedzą, kim jesteś?
Clairmont także się nachylił, a jego twarz znalazła się trzydzieści centymetrów od mojej. Tego ranka miał przyjemniejszy zapach, jak świeżo zerwany goździk ogrodowy. Głęboko wciągnęłam powietrze.
– Zdają sobie sprawę, że jestem trochę inny. Mary być może podejrzewa, że jestem inny bardziej niż trochę, ale jest przekonana, że uratowałem Danowi życie, więc doszła do wniosku, że to się nie liczy.
Читать дальше