Matthew czekał cierpliwie kilka następnych godzin, zastanawiając się, czy warto ścigać jelenie. Dzięki nadzwyczajnym zmysłom powonienia, wzroku i słuchu śledził ich ruchy, znał ich przyzwyczajenia i przewidywał każdą ich reakcję na trzask łamanej gałązki czy lecącego ptaka. Obserwował je chciwym okiem, ale nigdy nie okazywał zniecierpliwienia. Decydujący moment nadchodził wtedy, gdy jego ofiara uznawała, że została zwyciężona i się poddawała.
Światło dnia zaczynało już przygasać, gdy podniósł się w końcu i kiwnął głową Hamishowi. Wystarczyło na pierwszy dzień i, chociaż nie potrzebował światła, żeby dostrzec jelenia, wiedział, że Hamish go potrzebuje, żeby zjechać po zboczu góry.
Było już całkiem ciemno, gdy wrócili do myśliwskiego pałacyku. Jordan pozapalał wszystkie światła; teraz budynek wyglądał jeszcze bardziej śmiesznie, stojąc na zboczu pośrodku zupełnej pustki.
– Ten dom zawsze był bez sensu – powiedział Matthew obojętnym tonem, w którym mimo to kryła się uszczypliwość. – Robert Adam był szaleńcem, żeby przyjąć zlecenie na budowę.
– Już wiele razy wyrażałeś zdanie na temat tej mojej małej ekstrawagancji – odparł pogodnie Hamish – i nie przejmuję się tym, że lepiej ode mnie rozumiesz zasady projektowania architektonicznego, ani tym, że twoim zdaniem Adam popadł w obłąkanie, wznosząc to „pomylone szaleństwo”, jak je nazywasz, pośrodku dziczy Lanarkshire. Lubię ten dom i żadna twoja opinia tego nie zmieni. – Regularnie odbywali tę rozmowę w różnych wersjach, od czasu gdy Hamish doniósł wampirowi, że kupił ten domek, razem z meblami, pomocnikiem łowieckim i Jordanem, od arystokraty, który nie wiedział, jak z niego korzystać, i nie miał pieniędzy na jego naprawy. Matthew był przerażony. Ale Hamish traktował Cadzow jako znak, że wzniósł się na tyle wysoko ponad swoje korzenie w Glasgow, że może wydawać pieniądze na coś niepraktycznego, co może lubić zupełnie bezinteresownie.
– Hm… – mruknął Matthew, rzucając chmurne spojrzenie.
Gderliwe usposobienie jest lepsze od podniecenia, pomyślał Hamish. Przeszedł do następnego punktu swojego planu.
– Kolacja o ósmej – zapowiedział – w jadalni.
Matthew nie cierpiał jadalni, dużego wysokiego pomieszczenia, w którym hulały przeciągi. Co ważniejsze, denerwowało ono wampira, ponieważ było zbytkowne i kobiece. Ale był to ulubiony pokój Hamisha.
– Nie jestem głodny – jęknął Matthew.
– Jesteś wygłodzony – rzucił ostro Hamish, przyglądając się zabarwieniu skóry i cerze przyjaciela. – Kiedy miałeś ostatni porządny posiłek?
– Kilka tygodni temu. – Matthew wzruszył ramionami, okazując jak zwykle lekceważący stosunek do mijającego czasu. – Nie pamiętam.
– Dziś wieczorem posilisz się winem i zupą. Co będziesz jadł jutro, zależy od ciebie. Chcesz pobyć trochę sam przed kolacją czy zaryzykujesz ze mną partyjkę bilardu? – Hamish był świetnym bilardzistą, a jeszcze lepiej grał w snookera, którego nauczył się jako nastolatek. Swoje pierwsze pieniądze zarobił w salach bilardowych Glasgow i wygrywał prawie z każdym. Matthew postanowił nie grać z nim więcej w snookera, twierdząc, że nie znajduje nic zabawnego w przegrywaniu za każdym razem, nawet z przyjacielem. Wampir próbował nauczyć go za to karambol, dawnej francuskiej gry, w której używało się bili i kijów, ale w tej grze wygrywał zawsze Matthew. Rozsądnym kompromisem był bilard.
Nie mogąc oprzeć się pokusie walki jakiegokolwiek rodzaju, Matthew się zgodził.
– Przebiorę się i zaraz przyjdę.
Pokryty filcem stół bilardowy Hamisha stał w pokoju naprzeciwko biblioteki. Gospodarz czekał tam już w swetrze i spodniach, gdy zjawił się Matthew w białej koszuli i dżinsach. Wampir unikał wkładania białych rzeczy, w których wyglądał przerażająco i upiornie, ale była to jedyna przyzwoita koszula, jaką miał przy sobie. Wybrał się na łowiecki wypad, a nie na wieczorne przyjęcie. Sięgnął po kij i stanął przy końcu stołu.
– Gotów?
Hamish skinął potakująco głową.
– Pogramy sobie tak, powiedzmy, z godzinkę. A potem zejdziemy na drinka.
Obaj mężczyźni pochylili się nad swoimi kijami.
– Mam nadzieję, że mnie nie rozniesiesz – mruknął Hamish tuż przed pierwszym uderzeniem. Wampir prychnął, kiedy bile potoczyły się na drugi koniec stołu, dotarły do bandy i się odbiły.
– Wybieram białą – powiedział Matthew, kiedy bile zatrzymały się i okazało się, że jego bila jest najbliżej. Wziął do ręki drugą i rzucił ją Hamishowi. Demon położył czerwoną bilę na oznaczonym dla niej miejscu i cofnął się o krok.
Podobnie jak na polowaniu, Matthew nie spieszył się, żeby zbierać punkty. Uderzył piętnaście razy z rzędu, za każdym razem umieszczając czerwoną bilę w innej łuzie.
– Jeżeli nie masz nic przeciwko temu – wycedził, wskazując stół. Demon bez słowa położył na nim swoją żółtą bilę.
Matthew przedzielał proste uderzenia, po których czerwona bila wpadała do luzy, trudniejszymi uderzeniami, tak zwanymi karambolami, które były jego mocną stroną. Chodziło w nich o to, żeby jednym uderzeniem posłać do kieszeni zarówno żółtą, jak i czerwoną bilę Hamisha, a to wymagało nie tylko siły, ale i zręczności.
– Gdzie znalazłeś tę wiedźmę? – spytał obojętnym tonem Hamish, gdy Matthew umieścił w kieszeniach żółtą i czerwoną bilę.
Matthew sięgnął po białą bilę i przygotował się do następnego uderzenia.
– W Bodlejańskiej.
Demon ze zdziwieniem uniósł brwi.
– W bibliotece? Od kiedy to w niej przesiadujesz?
Matthew nie trafił, jego biała bila przeskoczyła nad bandą i spadła na podłogę.
– Od czasu, gdy poszedłem na koncert i podsłuchałem, jak dwie wiedźmy rozmawiały o Amerykance, w której rękach znalazł się dawno zaginiony manuskrypt – powiedział. – Nie miałem pojęcia, dlaczego przywiązują do tego taką wagę. – Odszedł od stołu poirytowany popełnionym błędem.
Hamish prędko wykonał swoich piętnaście uderzeń. Matthew położył na stole swoją bilę i sięgnął po kredę, żeby zapisać wynik Hamisha.
– Więc po prostu poszedłeś tam i nawiązałeś z nią rozmowę, żeby się tego dowiedzieć? – Jednym uderzeniem demon umieścił w kieszeniach trzy bile.
– Tak, poszedłem, żeby się za nią rozejrzeć. – Matthew przyglądał się Hamishowi, który obchodził stół dokoła. – Byłem ciekawy.
– A ona, ucieszyła się na twój widok? – spytał grzecznym tonem Hamish, wykonując następne zręczne uderzenie. Wiedział, że wampiry, demony i czarodzieje rzadko zadawały się ze sobą. Wolały spędzać czas w ścisłym kręgu podobnych sobie istot. Jego przyjaźń z Matthew stanowiła względną rzadkość, a zaprzyjaźnione z Hamishem demony uważały, że popełnia szaleństwo, wchodząc w tak bliską zażyłość z wampirem. W takie wieczory jak ten przychodziło mu do głowy, że mogą mieć słuszność.
– Niezbyt. Diana była z początku przestraszona, chociaż wytrzymała moje spojrzenie bez mrugnięcia okiem. Ma wyjątkowe oczy… jest w nich błękit i złoto, zieleń i szarość – powiedział w zamyśleniu. – Potem chciała mnie uderzyć. Pachniała złością.
Hamish wykonał uderzenie i się roześmiał.
– Wygląda na to, że sensownie zareagowała na zasadzkę urządzoną w bibliotece przez wampira. – Postanowił być dla Matthew uprzejmy i nie czekał na jego odpowiedź. Rozmyślnie uderzył swoją żółtą bilę tak, że czerwona bila potoczyła się powoli do przodu i zderzyła z nią. – Cholera – jęknął. – Pudło.
Читать дальше