Zaprosicie mnie na taką uroczystość, dobrze? Kiedy pierwsze sto tysięcy diasporystów ewakuuje się na ochotnika ze swej ojczyzny, gdzie syjonistyczni przestępcy gnębią biednych Palestyńczyków, i wyląduje na pięknej angielskiej ziemi, to ja chcę ujrzeć na własne oczy komitet powitalny, złożony z brytyjskich gojów i oczekujący na peronie z szampanem… O nie, w moim odczuciu Europa pragnie możliwie najmniej Żydów, tak niewielu, jak tylko się da. Diasporyzm, moja droga, jest w poważnym błędzie co do głębi antypatii Europejczyków w stosunku do Żydów. Swoją drogą, członkini klanu A.A-S. powinna dobrze o tym wiedzieć. Nasz ojciec diasporyzmu wyrolował tego biednego, starego Smilesburgera na okrągły milion dolców… Ale cóż, i tak nie sądzę, żeby sam Smilesburger mógł załatwić ten problem.
– Co pan Smilesburger robi ze swoimi pieniędzmi – rzuciła, krzywiąc twarz w rozpaczliwym grymasie, robiąc minę pokrzywdzonego dziecka – to już jego prywatna sprawa!
– W takim razie proszę powiedzieć temu panu Smilesburgerowi, żeby zablokował konto i uniemożliwił realizację czeku. Idź do niego i przed nim zgrywaj orędowniczkę. Tutaj nic nie wskórasz, więc spróbuj z nim. Powiedz mu, że dał czek niewłaściwemu Philipowi Rothowi.
– Jestem zdruzgotana – jęknęła. – Cholera, jestem zdruzgotana. Chwyciła słuchawkę telefonu stojącego obok łóżka i poprosiła o połączenie z hotelem King David. A więc wszystkie drogi znów wiodły do niego. Za późno wpadłem na myśl wyrwpnia jej z ręki tego telefonu. Nie myślałem zbyt jasno także dlatego, iż dotkliwie odczuwałem kobiecy urok Jinx.
– To ja – powiedziała uzyskawszy połączenie. -… Z nim… Tak… w jego pokoju!… Nie!… Nie!
Nie z nimi! Już tak dalej nie mogę, Philipie. Jestem na skraju załamania. To ci ekstremiści są stuknięci, a nie ja, sam tak kiedyś mówiłeś… Nie!… Czuję się zdruzgotana, Philipie…!
Wtedy gwałtownym ruchem podała mi słuchawkę.
– Niech go pan powstrzyma! Musi pan!
Z jakiegoś powodu gniazdko telefoniczne znajdowało się na przeciwległej ścianie. Kabel przebiegał pod łóżkiem i nie sięgał zbyt daleko. Musiałem się do niej nachylić, żeby powiedzieć coś do słuchawki. Może właśnie dlatego poszedłem na to. Tak, z pewnością dlatego. Gdyby ktoś obserwował nas teraz przez okno, to stwierdziłby chyba, że oto patrzy na parę konspiratorów, ją i mnie. Bliskość i pikanteria zlały się jakby w jedno słowo, w jedną sylabę… Jinx.
– Słucham kolejnego groteskowego pomysłu – powiedziałem do telefonu.
Odpowiedział moim własnym głosem, tylko spokojniejszym i bardziej rozbawionym!
– Twojego – rzekł.
– Powtórz to.
– Twojego pomysłu – powiedział i wtedy odłożyłem słuchawkę. Upłynęła jednak ledwie krótka chwila i odezwał się dzwonek telefonu.
– Niech sobie dzwoni – odezwałem się do niej.
– Dobrze… – odparła zrezygnowana.
– Jasne. Niech dzwoni.
Zmusiłem się ze wszystkich sił, żeby wrócić na krzesło oddalone od łóżka, rozpaczliwie przywołując wszelkie argumenty dyktowane przez zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy. Usadowiłem się na tyle daleko od Jinx Posseski, na ile to było możliwe w tym ciasnym pokoju.
– Porozmawiajmy chwilę o czymś innym… Kim jesteś i kim jest ten błazen, który nie daje mi spokoju? – gestem dałem jej znak, że ma nie odbierać telefonu. – Skup się na moim pytaniu odpowiedz. Kim on jest?
– Moim pacjentem. Już to mówiłam.
– Kolejna bujda.
– Wszystko można uznać za kłamstwo. Proszę przestać to w kolko powtarzać. To nic nie da. Broni się pan przed prawdą, nazywając kłamstwem wszystko, w co pan nie wierzy. W co nie chce pan uwierzyć! Rzeczy, które są według pana kłamstwami, stały się moim życiem! Ten telefon dzwoni przecież naprawdę!
Poderwała słuchawkę i wrzasnęła do niej:
– Nie! To koniec! Nie wracam!
Wysłuchała jednak odpowiedzi i twarz zrobiła jej się purpurowa ze złości. Dosłownie zatrzęsło nią całą. Bezsilnie oddała mi słuchawkę.
– Policja – powiedziała przerażona. Wymówiła to słowo z takim strachem, z jakim jej dawni pacjenci powtarzali, że lekarze nie dają im szansy na przeżycie. – Nie… – odezwała się błagalnym tonem. – On tego nie wytrzyma!
Jerozolimska policja odpowiedziała na moje wezwanie. Arabowie przenoszący kamienie zniknęli już z ulicy… Ciekawe, czy linia istotnie była zajęta wcześniej, czy raczej wciśnięto mi kit? Opowiedziałem policjantom to, co jakiś czas temu widziałem z okna. Poprosili mnie, żebym opisał, co się dzieje na ulicy terazŁ›Odrzekłem, że nic. Spytali mnie o nazwisko. Odpowiedziałem. Podałem także numer mojego amerykańskiego paszportu. Nie dorzuciłem, że ktoś posługuje się takim samym, tylko sfałszowanym dokumentem, człowiek, który planuje obecnie w hotelu King David porwanie syna Johna Demianiuka. Niech Pipik próbuje, pomyślałem. Jeśli Jinx nie kłamała, jeśli on rzeczywiście miał zamiar, tak jak jego antybohater Jonathan Pollard, zostać żydowskim wybawcą za wszelką cenę – a nawet jeżeli kieruje się czysto osobistymi pobudkami; jeżeli zachowuje się jak chłopiec, który obiecał zastrzelić Reagana, by poślubić Jodie Foster – to niech realizuje swe fantazje bez mojego udziału. Niechże zdobędzie się na coś więcej niż tylko naruszenie mojej prywatności, niech wejdzie w kolizję z prawem i ma na karku całą policję z Jerozolimy. Uznałem, że to wyborne rozwiązanie tego głupiego przedstawienia, szopki bez znaczenia. Dwie minuty na scenie wielkiej historii, a potem zwiną go i taki będzie niesławny koniec Moszego Pipika.
Zamknęła oczy, w obronnym geście skrzyżowała ramiona na piersiach, a ja stałem pochylony tuż nad nią i rozmawiałem z policją. Zamarła w takiej pozycji, leżąc nieruchomo jak mumia. Przeszedłem przez pokój i siadłem znów na krześle. Spojrzałem na łóżko i pomyślałem, że ona pewnie tak leży i czeka, aż zabiorą ją ludzie z zakładu pogrzebowego. Przywiodła mi też na myśl moją pierwszą żonę, która przed dwudziestu laty – będąc mniej więcej w wieku Jinx – zginęła w wypadku samochodowym w Nowym Jorku. Mieliśmy za sobą wprost katastrofalne trzy lata małżeństwa, do którego zmusiła mnie, fałszując test ciążowy. Udawała, że spodziewa się dziecka, owocu naszej przygody, i zagroziła, że popełni samobójstwo, jeśli się z nią nie ożenię. Odszedłem od niej wbrew jej woli, lecz mimo upływu całych sześciu lat nie chciała dać mi zgody na rozwód. Zginęła w 1968 roku. Spacerowałem po Central Parku, miejscu tego iatalnego wypadku, powtarzając – sobie celny wierszyk autorstwa Johna Drydena:
Tu spoczywa ma żona I niech nadal spoczywa Ja za spokój jej duszy Kropnę sobie piwa.
Jinx przewyższała ją wzrostem o dobre dziesięć centymetrów i była zdecydowanie atrakcyjniejsza fizycznie. Patrząc teraz na Jinx, jakby czekającą na własny pochówek, dostrzegłem jednak wyraźniej uderzające podobieństwo do mojej pierwszej małżonki. Może powstała z martwych, by wziąć na mnie odwet?… Może to ona była nauczycielką Pipika, może pomogła mu opanować mój sposób mówienia i opowiedziała o moich przyzwyczajeniach… Namówiła go, by wcielił się w moją tożsamość z tą samą przewrotnością, z jaką nakłoniła farmaceutę z Second Avenue do sfałszowania testu… Nawiedzały mnie takie oto przypuszczenia – mój mózg pragnął drzemki i odpoczynku, lecz ja sam starałem się pozostać czujny. Kobieta w czarnej sukience rozciągnięta na łóżku nie była duchem mojej pierwszej żony, tak jak Pipik nie był moim duchem, jednak podobne myśli krążyły mi po głowie i musiałem mobilizować przeciwko nim cały rozsądek. Byłem oszołomiony wypadkami minionego dnia i brakiem snu, świadomość wolno pogrążała się w pełnej zjaw mgle…
Читать дальше