Złudzenie, że można otrząsnąć się z antysemityzmu chowając głowę w piasek, jest równie szaleńcze jak pomysł całkowitego ich unicestwienia. Jedynym lekiem na twoją nienawiść jawi się przejście kuracji, którą zapoczątkowaliśmy właśnie dziś. Jutro przyprowadź ze sobą inne antysemitki, inne pielęgniarki, które w głębi serca wiedzą, jak bardzo nienawiść zatruwa im życie”. Dochodzi do wniosku, który zdaje mu się oczywisty, że antysemitę może wyleczyć jedynie inny antysemita, tak jak to się dzieje z alkoholikami. Ona natomiast nie chce dzielić się nim z żadną ze swoich koleżanek, pragnie, by łaska miłosiernego przebaczenia spłynęła tylko na nią samą. Czy nie wystarczy ona jedna?
Czy potrzebne mu wszystkie antysemitki na świecie, błagające o jego żydowską łaskę, zwierzające się ze swojej bezbożnej zgnilizny umysłowej, mówiące, iż on jest wspaniały, one zaś ohydne?
Opowiedzcie mi, dziewczęta, o swych sekretach gojek. To właśnie tak podnieca tego Żyda!
Mimo to następnego wieczora przyprowadza ze sobą ze stancji, gdzie huczał rock and roli, swe dwie antysemickie przyjaciółki. Sala pogrążona jest w mroku, ale przy łożu jego boleści tli się nocna lampka. On leży milczący, wymizerowany, wychudzony i nie jest nawet pewien, czy pozostaje świadomy, czy popadł w śpiączkę; czy te trzy siostrzyczki u jego łóżka mówią do niego, czy też zapadł już w przedśmiertne delirium, a owe kobiety towarzyszą mu w strasznych, ostatnich chwilach jego życia. „Jestem antysemitką, tak jak Wanda Jane”, rozlega się szept łkającej pielęgniarki. „Muszę pomówić o mojej złości wobec Żydów…”
Tutaj usłyszałem swój własny śmiech, równie nieopanowany jak tamten, którym pożegnałem wybawcę Jinx i zarazem podszywającego się pode mnie oszusta w hotelowej jadalni. Nie byłem w stanie snuć dalej swojej opowieści.
– Co w tym takiego zabawnego? – spytał Aaron, uśmiechając się pod nosem. – Udał ci się figiel?
On udaje, że jest tobą, a ty wcieliłeś się w niego?
– Sam nie wiem. Chyba najśmieszniejsze w tym wszystkim jest moje podenerwowanie. Powiedz, proszę, w jakim znaczeniu użyłeś słowa „figiel”.
– Mam to wyjaśniać tobie, urodzonemu figlarzowi? Figiel to typowo żydowska, życiowa sztuczka.
– Zobacz – powiedziałem, wciąż zanosząc się rechotem, głupawym, nieopanowanym śmiechem dziecka, które już nie pamięta, co go rozbawiło. Wręczyłem Aaronowi egzemplarz „Dziesięciu zasad A.A-S” i dodałem:
– To mi właśnie zostawiła.
– A więc – zaczął Aaron, trzymając w dwóch palcach dokument, marginesy którego zabazgrane były moimi uwagami – zostałeś także jego wydawcą…
– Aaronie, co to za człowiek? – zapytałem, próbując zdusić śmiech. -,Co za jeden? Nie ma w nim nic z realnego faceta, nie pasują do niego żadne logiczne miary. Gdyby chociaż postępował tak całkiem irracjonalnie… W jego postępowaniu jest pełno nielogiczności, ale ta nielogiczność zdaje się jakaś sztuczna. On bez przerwy udaje i to upodabnia go do Nixona. Wręcz nie zrobił na mnie wrażenia, że jest Żydem… bo wszystko w nim takie fałszywe do cna. Nie chodzi tylko o to, że nie udaje mu się być mną. On także nie potrafi być sobą. Nieudaczny fałszerz. Nie, nawet takie określenie brzmi za dobrze…
– Odkurzacz – podsunął Aaron. – Odkurzacz, który wessał twoją umiejętność oszukiwania.
– Chyba przesadzasz. Już prędzej odkurzacz, który wchłonął moje śmieci.
– Ma mniejszy talent wcielania się w różne role od ciebie… Może dlatego cię tak irytuje. Alter ego?
Medium pisarza? To zbyt płytkie, za mało esencjonalne dla ciebie, za mdłe… Zgodzić się na istnienie lustrzanego odbicia siebie? To urąga dobremu smakowi. Cud Golema stworzonego przez rabina z Pragi powtórzył się pod jego postacią. Tyle, że ty startujesz z lepszych pozycji. Rabin lepił Golema z gliny, twoim budulcem jest słowo pisane. Lepszego nie sposób wymarzyć – zawyrokował Aaron z rozbawieniem. Przez cały czas czytał sobie moje komentarze do „Dziesięciu zasad”. Dodał:
– Chcesz go skorygować.
A oto co napisałem na marginesach:
„Antysemitów kreuje życie, które jest dla nich za trudne. 1. Każda zasada musi zawierać tylko jedną myśl. W pierwszej należy zdecydować się albo na «nienawiść», albo na «skłonność do nienawiści.
Zwrot «trzymać w ryzach» jest nieodpowiedni. 2. Brak logiki. Należy przechodzić ze stwierdzeń natury ogólnej do bardziej szczegółowych; od opisu stanu do planów działania, od postawienia diagnozy do sposobów leczenia wiodących do radosnego życia w TOLERANCJI. 3. Należy unikać zabawnie brzmiących słów, pozowania na naukowość («nihilizm», «bakcyl», «pokusa»). Przesadny intelektualizm niszczy czytelność przekazu (także w życiu)”.
Na odwrotnej stronie kartki podjąłem próbę przekomponowania pierwszych kilku zasad A.A-S., sformułowania ich prościej, by członkowie A.A-S. (o ile tacy w ogóle istnieją!) mogli je zrozumieć.
Aaron akurat zaczął je czytać. Zainspirowało mnie stwierdzenie, które usłyszałem z ust Jinx: „Każdy z nas przyznał: mam w sobie nienawiść do Żydów i wzajemnie pomagamy sobie pozbyć się jej”. Jinx trafiła we właściwą strunę, pomyślałem, ujęła rzecz krótko i zwięźle. Antysemitów kreuje skomplikowane życie. Napisałem:
1. Przyznajemy, że nienawidzimy i że nienawiść zatruwa nasze życie.
2. Stwierdzamy, że przez obranie Żydów za cel naszej nienawiści staliśmy się antysemitami i to kieruje naszymi myślami i czynami.
3. Nasze problemy nie są winą Żydów, lecz naszych własnych wad, z którymi jesteśmy gotowi się zmagać.
4. Prosimy naszych braci antysemitów i Ducha Tolerancji o prze zwyciężenie tych wad.
5. Jesteśmy gotowi wyrazić głęboką skruchę za nieszczęścia spowodowane naszym antysemityzmem…
Podczas gdy Aaron studiował moje poprawki, zbliżył się do nas stary kaleka. Zaczął machać aluminiowymi kulami. Zwykle kilku ułomnych stołowało się tutaj, w tej kafejce oddalonej od ulic, na których panował duży ruch, ukrytej w labiryncie bladych, różowych domostw. Jedzenie nie było tu zbyt drogie, a po posiłku można było zamówić sobie kawę albo herbatę na tarasie lub też odpocząć na jednej z pobliskich ławeczek w cieniu wysokich drzew. Aaron doszedł do wniosku, że tu – z dala od centrum – nikt nie będzie nam zakłócał rozmowy.
Starzec dowlókł się do naszego stolika i nie odezwał się, póki nie usadowił swej mizernej postaci na krześle obok mnie. Jak się zdawało, czekał, aż tłukące szybko z wysiłku serce uspokoi się nieco. Po chwili zaczął mi się przyglądać przez grube szkła swych okularów w rogowych oprawkach, jakby usiłował wyczytać coś z mojej twarzy. Miał charakterystyczny wygląd człowieka cierpiącego na jakąś chorobę skóry, wyglądał na poparzonego, a jego twarz była doprawdy obliczem męczennika. Ubrany był w grubą, wełnianą kamizelkę, białą koszulę i zaskakująco elegancki krawat – który przywiódł mi na myśl handlarza z sąsiedztwa. Na kamizelkę miał narzuconą prostą, błękitną marynarkę.
– Roth – powiedział. – Ten pisarz.
– Tak.
Wtedy zdjął z głowy kapelusz, odsłaniając niewielką, zupełnie łysą czaszkę, przypominającą skorupkę ugotowanego na twardo jajka, lekko nadtłuczoną za pomocą łyżki. Pomyślałem, że głowa tego człowieka pewnie kiedyś pękła, lecz posklejano ją do kupy… Całość pieczołowicie sklecona wszelkimi możliwymi sposobami z drobniutkich kawałków…
– Czy mógłbym wiedzieć, jak się pan nazywa? – zapytałem. – To jest Aaron Appelfeld, izraelski powieściopisarz. A pan…?
Читать дальше