Ciekaw byłem, gdy poznałem Minnę, czy Alvin powiedział jej, że ma amputowaną nogę. Nie przyszło mi do głowy, że potulne usposobienie czyni Minnę pierwszą i jedyną kobietą, której Alvin mógł to powiedzieć; nie rozumiałem też, że Minna jest żywym dowodem jego niezdolności do obcowania z kobietami. To właśnie dzięki kikutowi związek Alvina z Minną był tak udany, zwłaszcza po śmierci starego Schappa w roku sześćdziesiątym, gdy automaty przejął nieudolny brat Minny, Alvin natomiast zadowolił się w zupełności pozyskiwaniem nowych restauracji i wojażowaniem po dwóch stanach, gdzie pokazywał się z najładniejszymi dziwkami. He razy kikut się rozwalił, zaczynał boleć, krwawić i paprać się od zakażenia – co zawsze było skutkiem szaleństw Alvina – Minna kategorycznie zakazywała mężowi noszenia protezy. Alvin protestował: „Na litość boską, nie przejmuj się, nic mi nie będzie” – ale w tej jednej sprawie Minna zawsze wygrywała. „Nie możesz obciążać tej nogi, aż ci ją naprawią” – tłumaczyła, mając na myśli sztuczną nogę, która raz po raz (w żargonie wytwórców protez, którego Alvin nauczył mnie, niespełna dziewięciolatka, gdy matkowałem mu jako prototyp Minny) „traciła pasunek”. Kiedy Alvin zaczął się starzeć i przybrał na wadze, przeciążony kikut stale mu się rozwalał, co oznaczało długie tygodnie bez protezy, aż do wygojenia – wtedy Minna woziła go latem na miejską plażę i siedząc w ubraniu pod wielkim parasolem, obserwowała, jak jej mąż baraszkuje w leczniczych falach, dryfuje na plecach, wypluwa w górę gejzery słonej wody i straszy tłoczące się na plaży tłumy turystów, wyskakując z morza z okrzykiem: „Rekin! Rekin!”, i ze zgrozą wskazując okaleczony kikut.
Zanim Alvin przyjechał z Minną na kolację, zadzwonił rano do mojej matki, mówiąc, że wybiera się do północnego Jersey i chciałby wpaść do nas po drodze, żeby podziękować ciotce i stryjowi za wszystko, co dla niego zrobili, kiedy wrócił ze służby w oddziałach komandosów i tak bardzo dał się wszystkim we znaki. Dodał, że ma wobec moich rodziców wielki dług wdzięczności, że chciałby się z nimi pogodzić, zobaczyć chłopców i przedstawić swoją narzeczoną. Tyle powiedział i pewnie nie chodziło mu o nic więcej, dopóki nie stanął przed moim ojcem i wspomnieniem jego ciągot wychowawczych – a także faktem głębokiej wzajemnej nienawiści, jaka dzieliła ich od samego początku jako dwa sprzeczne typy ludzkie – i dlatego właśnie ja, gdy wróciłem ze szkoły i dowiedziałem się, kto ma przyjść, wygrzebałem z szuflady medal Alvina i – po raz pierwszy od wyjazdu kuzyna do Filadelfii – przypiąłem go sobie do podkoszulka.
Z pewnością nie był to najbardziej fortunny dzień na pojednawczą wizytę naszej rodzinnej czarnej owcy. Minionej nocy nie odnotowano, co prawda, antysemickich incydentów w Newark i innych większych miastach stanu New Jersey, ale doszczętne spalenie synagogi po ataku bombą zapalającą w Cincinnati, kilkaset mil w górę rzeki Ohio od Louisville, oraz pojedyncze przypadki wybijania szyb i plądrowania żydowskich sklepów w ośmiu innych miastach (z których trzema największymi były St. Louis, Buffalo i Pittsburgh) nie uśmierzyły bynajmniej obawy, że widowiskowy żydowski pogrzeb Waltera Winchella tuż za rzeką Hudson, w Nowym Jorku, oraz spodziewane demonstracje i kontrdemonstracje towarzyszące uroczystym obrzędom mogą łatwo sprowokować wybuch aktów agresji w okolicach naszego domu. W szkole z samego rana zwołano nadzwyczajny apel dla uczniów klas od czwartej do ósmej. W obecności przedstawiciela Komisji Edukacji, delegata biura burmistrza Murphy’ego oraz przewodniczącej Stowarzyszenia Rodziców i Nauczycieli, dyrektor poinformował nas o podjętych na ten dzień środkach w celu zapewnienia nam bezpieczeństwa, po czym podał dziesięć zasad gwarantujących uczniowi spokojną drogę do szkoły i z powrotem. Chociaż nie wspomniano ani słowem o żydowskiej policji Bulleta Apfelbauma – której bojówkarze pilnowali ulic przez całą noc, a rankiem, kiedy szliśmy z Sandym do szkoły, nadal trwali na posterunkach, popijając gorącą kawę z termosów i zajadając oproszone cukrem pączki dostarczane im za darmo z piekarni Lehrhoffa – delegat burmistrza zapewnił nas, że „do czasu przywrócenia stanu normalnego” całą okolicę patrolować będą wzmocnione miejskie siły policyjne, więc obecność policjanta przy każdym wejściu do szkoły, a także na korytarzach, nie powinna w nas budzić niepokoju. Każdy uczeń otrzymał następnie dwie odbitki: na jednej był spis zasad zachowania się na ulicy, które nauczyciele mieli omówić z nami szczegółowo po powrocie do klas, a na drugiej – pouczenie o środkach bezpieczeństwa przeznaczone dla naszych rodziców. Wszelkie pytania rodzice kierować mieli do pani Sisselman, przewodniczącej Stowarzyszenia Rodziców i Nauczycieli, która zastąpiła w tej funkcji moją matkę.
Jedliśmy w stołowym, po raz pierwszy od kolacji, na którą ciotka Evelyn przyprowadziła rabina Bengelsdorfa, żeby go nam przedstawić. Po telefonie Alvina moja matka (której niezdolność do chowania urazy musiała stać się dla mojego kuzyna jasna już po pierwszych słowach rozmowy) poszła do sklepu po produkty na jego ulubione dania, pokonując lęk, który w niej wzbierał za każdym razem, gdy musiała otworzyć drzwi i wyjść na ulicę. Widok uzbrojonych gliniarzy z komendy Newark, patrolujących miasto pieszo i wozami policyjnymi, podnosił ją na duchu tylko odrobinę bardziej niż obecność żydowskiej policji Bulleta Apfelbauma, toteż jak każdy, kto robi zakupy w oblężonym mieście, biegała tam i z powrotem na Chancellor Avenue, gromadząc w pośpiechu wszystko, czego jej było trzeba. Po powrocie do domu upiekła tort czekoladowy z czekoladowym lukrem i siekanymi orzechami, wielki przysmak Alvina, po czym wzięła się do obierania kartofli i cebuli na placki ziemniaczane, których Alvin nigdy nie miał dość. Cały dom pachniał jeszcze pieczeniem i smażeniem, gdy nowiutki buick mojego kuzyna zajechał w boczną alejkę (tam, gdzie grywaliśmy kiedyś z Alvinem w ukradzioną przeze mnie piłkę) i zaparkował za małą furgonetką, którą pan Cucuzza przewoził meble na zlecenie, żeby sobie dorobić. Furgonetka stała akurat w garażu, bo pan Cucuzza miał tego dnia wolne od służby, a w dni wolne od stróżowania przesypiał całą dobę.
Alvin stanął przed nami w perłowoszarym garniturze ze sztucznego jedwabiu, w dziurkowanych, dwubarwnych, flekowanych na czubku półbutach z ozdobnymi noskami, i z naręczem prezentów dla nas wszystkich: ciocia Bess dostała biały fartuch kuchenny w czerwone róże, Sandy – szkicownik, ja – czapkę z nadrukiem „Filadelfia”, a stryj Herman – kupon upoważniający czteroosobową rodzinę do spożycia darmowego obiadu z homarem w restauracji Atlantic City. To, że Alvin pomyślał o prezentach, przekonało mnie, że nie zapomniał doszczętnie, ile dobra zaznał w naszym domu przez lata poprzedzające utratę nogi. Na razie nic nie wskazywało na to, że rodzina jest zwaśniona, ani na to, że po obiedzie – kiedy Minna pójdzie z moją matką do kuchni na lekcję przyrządzania placków kartoflanych – dojść może do piekielnej awantury między ojcem a Alvinem. Może gdyby Alvin tak się nie wystroił, gdyby nie przyjechał szpanerskim samochodem, tętniący prymitywną cielesnością wyćwiczoną w siłowni Marsilla i rozradowany perspektywą rychłego zdobycia niewyobrażalnej fortuny… może gdyby dobę wcześniej nie doszło do zamachu na Winchella i najgorsze obawy towarzyszące od początku prezydenturze Lindbergha nie stały się nagle aż nadto realne… może wówczas ci dwaj dorośli mężczyźni, w których przez całe dzieciństwo patrzyłem jak w obraz, nie skoczyliby sobie do gardeł z taką zaciekłością.
Читать дальше