Ponieważ ojciec przerwał pracę w parę zaledwie godzin po zamachu na Winchella i, mimo gwałtownych protestów stryja Monty’ego, przyjechał do domu, by resztę niespokojnego wieczoru spędzić z żoną i dziećmi, siedzieliśmy całą czwórką przy kuchennym stole, czekając na najświeższe wiadomości radiowe, gdy pan Cucuzza z Joeyem przyszli z dołu tylnymi schodami, by złożyć nam wizytę. Zapukali do drzwi i musieli odczekać na podeście, aż ojciec upewni się, kto to się do nas dobija.
Pan Cucuzza był potężnym, łysym mężczyzną – sześć i pół stopy wzrostu, ponad dwieście pięćdziesiąt funtów wagi – ubranym w służbowy mundur nocnego stróża: granatową koszulę, świeżo odprasowane granatowe spodnie i szeroki czarny pas, podtrzymujący nie tylko dolną część garderoby, ale i dobre kilka funtów najosobliwszej kolekcji akcesoriów, jaką zdarzyło mi się widzieć na wyciągnięcie ręki. Były tam dwa pęki kluczy wielkości ręcznych granatów, zwisające przy bocznych kieszeniach spodni, autentyczne kajdanki i specjalny zegar w skórzanym futerale, przypiętym do wypolerowanej klamry pasa. W pierwszej chwili wziąłem ten zegar za bombę – za to bezbłędnie rozpoznałem pistolet w kaburze za pasem. Z tylnej kieszeni spodni sterczała, lampą do góry, długa latarka, mogąca w razie potrzeby służyć do ogłuszenia napastnika, a jeden rękaw wykrochmalonej koszuli zdobiła trójkątna biała naszywka z niebieskim napisem: „Ochrona”.
Joey też był duży – starszy ode mnie raptem o dwa lata, ważył pewnie ze dwa razy tyle co ja – i nosił ekwipunek nie mniej dla mnie intrygujący od akcesoriów jego ojca. W prawym uchu miał coś, co przypominało przeżutą gumę balonową – był to aparat słuchowy, podłączony cienkim kabelkiem do okrągłej czarnej kasetki z tarczą pomiarową, przypiętej klipsem do kieszonki koszuli; drugi kabel łączył urządzenie z baterią wielkości dużej zapalniczki, schowaną w kieszeni spodni. A w rękach dzierżył Joey ciasto – podarunek jego matki dla mojej matki.
Joey przyniósł w prezencie ciasto, a pan Cucuzza pistolet. Miał dwa – jeden nosił do pracy, a drugi trzymał w domu. Przyszedł ofiarować ojcu zapasową broń.
– To miło z pana strony – powiedział ojciec – ale ja naprawdę nie umiem strzelać.
– Pociągasz pan za spust. – Pan Cucuzza miał zaskakująco cichy głos jak na tak wielką postać, chociaż nieco chropawy, jakby za dużo czasu spędzał na powietrzu w roli nocnego stróża. A mówił z tak przezabawnym akcentem, że naśladowałem go czasami, gdy nikt nie słyszał. Ileż to razy pękałem ze śmiechu, powtarzając głośno: „Pociągasz pan za spust”! Z wyjątkiem urodzonej w Ameryce matki Joey'a, wszyscy „nasi” Cucuzza mieli dziwne głosy: najstarsza z nich, wąsata babcia, mówiła jeszcze dziwniej od Joeya, który wydawał z siebie jakieś osobliwie płaskie echo głosu. Babcia Cucuzza miała najdziwniejszy głos nie tylko dlatego, że mówiła wyłącznie po włosku, czy to do osób postronnych (ze mną włącznie), czy sama do siebie, zamiatając tylne schody, sadząc na klęczkach warzywa w miniaturowym przydomowym ogródku albo po prostu stojąc w ciemnej sieni. Miała najdziwniejszy głos, ponieważ był to głos męski – babcia Cucuzza wyglądała jak malutki staruszek przebrany w długą czarną suknię, i przemawiała jak mężczyzna, zwłaszcza gdy kapralskim tonem wydawała rozkazy, instrukcje i polecenia, od których Joey nigdy nie śmiał się uchylić. Za to kiedy zostawaliśmy z Joeyem sami, poznawałem wyłącznie figlarny rys jego osobowości – radosną duszę, której zakonnice i księża nie potrafili dostrzec ani zbawić. Trudno było litować się nad nim z powodu wady słuchu, skoro on sam był wesołym, psotnym chłopakiem, skorym do śmiechu, gadatliwym, ciekawskim, niesamowicie łatwowiernym i obdarzonym bystrym, choć nieortodoksyjnym umysłem. Trudno było litować się nad Joeyem, a jednak jego posłuszeństwo wobec rodziny było tak skrupulatnie bezwzględne, że napawało mnie tym samym niemal zdumieniem, co skrupulatnie bezwzględna pogarda dla zasad Shushy’ego Margulisa. Joey był bez wątpienia najlepszym synem w całym włoskim Newark, dlatego szybko podbił serce mojej matki – jego synowskie oddanie i długie, ciemne rzęsy, pytające spojrzenie, jakie kierował do dorosłych, czekając na polecenia, sprawiły, że wyzbyła się sztywnej wyniosłości, stanowiącej jej głęboko zakorzeniony mechanizm obronny przed gojami. Za to przy włoskiej babci ze starego kraju moja matka – podobnie jak ja – czuła się nieswojo.
– Celuje się – tłumaczył pan Cucuzza mojemu ojcu, imitując broń palcem wskazującym i kciukiem – no i się strzela. Celuje się i się strzela, cała sztuka.
– Kiedy mnie to niepotrzebne – bronił się ojciec.
– A jakby tak przyszli, to czym się pan będziesz bronić?
– Panie Cucuzza, ja się urodziłem w mieście Newark w roku tysiąc dziewięćset pierwszym. Przez całe życie terminowo spłacałem czynsz, podatki i rachunki. Nigdy nie oszukałem pracodawcy ani o dziesięć centów. Nigdy nie próbowałem kantować rządu Stanów Zjednoczonych. Ja wierzę w ten kraj. Ja kocham ten kraj.
– Ja tak samo – zapewnił go nasz potężny sąsiad z dołu, którego szeroki czarny pas wciąż hipnotyzował mnie swoją niezwykłością, jakby był obwieszony spreparowanymi głowami. – Jak żem tutaj przyjechał, miałem dziesięć lat. Najlepszy kraj na świecie. Bez Mussoliniego.
– Cieszę się, że pan tak uważa, panie Cucuzza. To tragedia dla Włoch, to tragedia dla takich ludzi jak pan.
– Mussolini, Hitler, mnie się od nich chce rzygać.
– Wie pan, co ja kocham, panie Cucuzza? Dzień wyborów. Kocham głosować. Odkąd jestem pełnoletni, nie opuściłem ani jednych wyborów. W dwudziestym czwartym głosowałem przeciwko Coolidge’owi, na Davisa, ale Coolidge wygrał. I wszyscy wiemy, co zrobił dla biednych w tym kraju. W dwudziestym ósmym głosowałem przeciwko Hooverowi, na Smitha, ale Hoover wygrał. I też wiemy, co zrobił dla biednych. W trzydziestym drugim głosowałem drugi raz przeciwko Hooverowi, a pierwszy raz za Rooseveltem – i, Bogu dzięki, wygrał Roosevelt, który postawił Amerykę z powrotem na nogi. Wyciągnął kraj z Wielkiego Kryzysu i spełnił daną ludziom obietnicę – wprowadził nowy ład. W trzydziestym szóstym głosowałem przeciwko Landonowi, za Rooseveltem, i znowu Roosevelt wygrał – Landon pociągnął za sobą tylko dwa stany, Maine i Vermont. Nawet w Kansas mu się nie udało. A Roosevelt zyskał w skali kraju nienotowaną wcześniej liczbę głosów i znów dotrzymał wszystkich obietnic złożonych podczas kampanii klasie robotniczej. I co w związku z tym zrobili wyborcy w roku czterdziestym? Zamiast Roosevelta wybrali faszystę. Nie idiotę w stylu Coolidge’a, nie błazna w stylu Hoovera, tylko czystej wody faszystę, legitymującego się faszystowskim medalem. Posadzili na fotelu prezydenckim faszystę, jako prawą rękę dali mu podżegacza Wheelera, a do rządu wsadzili Forda, który jest nie tylko antysemitą rangi Hitlera, ale i wyzyskiwaczem niewolników, bo zamienił człowieka pracy w ludzką maszynę. A dzisiaj pan, szanowny panie, przychodzi do mnie do domu i proponuje mi pistolet. W Ameryce, w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym drugim, przychodzi do mnie mój nowy sąsiad, człowiek, którego nawet jeszcze nie znam, i proponuje mi pistolet, żebym mógł bronić siebie i swojej rodziny przed Lindberghowską antysemicką tłuszczą. Proszę nie myśleć, że nie jestem panu wdzięczny, panie Cucuzza. Nigdy nie zapomnę pańskiej troski. Ale jestem obywatelem Stanów Zjednoczonych Ameryki, tak samo jak moja żona i moje dzieci, tak samo jak… – tu głos lekko mu się załamał -… jak Walter Winchell… I w tej samej chwili radio zaczęło nadawać komunikat na temat Waltera Winchella.
Читать дальше