Powiedziałam do całej reszty, że trzeba iść do pensjonatu „Norma” przy Nurnberger Strasse, bo tam są największe pokoje. Gdzie indziej w szóstkę nawet by nas nie wpuścili do pokoju. Potem poszliśmy. Nagle przypałętał się skądś trzeci kasztan. Tych dwóch wyjaśniło: – Kolega. Też hotel.
Na razie nic nie mówimy, tylko zainkasowałyśmy stówę. Stella z jednym kasztanem poszła po towar. Znała jednego handlarza, który sprzedawał największe połówki ze wszystkich. Kiedy wrócili z herą, poleźliśmy dalej całą ósemką przez Tauentzien. Przodem my we cztery i Detlef, wszyscy pod ręce. Wymiataliśmy cały chodnik. Za nami tych trzech kasztanów.
Ale sytuacja była troszkę napięta. Tiny chciały dostać hery. Stella ani myślała dać. Oczywiście bała się, że Tiny dadzą dyla. Poza tym chciałyśmy się pozbyć jakoś tego trzeciego kasztana, który w ogóle nie był przez nas zaplanowany.
Stella odwróciła się, pokazała palcem na tego trzeciego i powiada: – Jak ten kasztan z nami, to my nic. – Potrafiła powiedzieć do Turka „kasztan”.
Ale tych trzech zdążyło się już pokumać i wcale się nie przejęli. Stella powiedziała, że w takim razie trzeba ich zwyczajnie wyrolować i dać nogę. Początkowo nie miałam nic przeciwko temu, bo miałam na nogach płaskie buty. Po raz pierwszy od co najmniej trzech lat założyłam buty bez obcasa. Też pożyczone od siostry. Ale potem zaczęłam się łamać. Powiedziałam: – Na pewno kiedyś ich znowu spotkamy i sprawa się rypnie. – Zwyczajnie zapomniałam, że miało to być moje ostatnie popołudnie w tym bagnie.
Stella była zła. Została trochę z tyłu i próbowała jeszcze raz przekonać kasztanów. Akurat przechodziliśmy pod kładką dla pieszych przy Europa-Center. Kiedy za nami zrobiło się dziwnie cicho, odwróciłam się. Patrzę, a Stelli nie ma. Jakby się zapadła pod ziemię. Z całym towarem. Kasztany też to zauważyły i zaczęły się denerwować.
Pomyślałam tylko: Cała Stella. Poczułam straszną wściekłość. Pomyślałam, że mogła zwiać tylko do Europa-Center i pognałam na górę schodami przejścia dla pieszych. Detlef za mną. Tiny już nie zdążyły. Kasztany je dorwali. Jak wariatka latałam po Europa-Center. Ja prawą, Detlef lewą stroną. Ani śladu Stelli. Ja też jej nie znalazłam, w dodatku miałam wyrzuty sumienia ze względu na Tiny. Widziałam, jak Turcy powlekli je do pensjonatu, i czekałam potem na dworze, aż Tiny skończą wreszcie tę parszywą robotę. Chciałam, żeby przynajmniej dostały po tej działce, na którą się tak napalały. Domyślałam się, gdzie może być Stella. Pojechałam z jedną Tiną na dworzec metra przy Kurfürstendamm. Nic się tam prawie nie działo, bo o tej porze wszystkie ćpuny przenoszą się na górę, do „Cieplarni” przy Kurfürstendamm. Ale nam chodziło tylko o Stellę i poszłyśmy prosto do dworcowego szaletu. Ledwieśmy weszły w drzwi, od razu usłyszałam Stellę w akcji. Właśnie komuś bluzgała. W tym szalecie jest od cholery drzwi, ale od razu wyczułam, w którym sraczu siedzi Stella. Zaczęłam walić pięściami w drzwi kabiny i wrzeszczeć: – Stella, natychmiast otwieraj, bo ci przyłożę!
Drzwi od razu otworzyły się gwałtownie. Wyszła Stella. Mała Tina od razu przylutowała jej w pysk. Stella, kompletnie przymulona, powiedziała: – Macie tu całą swoją działkę. Nic z tego nie chcę. – I zmyła się.
Oczywiście to było gówno prawda. Stella od razu władowała sobie połowę tego, co było, żebyśmy jej nie mogły zabrać. Razem z obiema Tinami zmieszałyśmy do kupy resztkę z połówki grama razem z tym, co zdążyłyśmy już dokupić, i podzieliłyśmy sprawiedliwie między siebie.
Po odtruciu starczyło mi tego aż zanadto. Miałam kłopoty z wstaniem z kibla.
Pojechałyśmy do „Cieplarni”. A tam znowu Stella w akcji. Właśnie pośredniczyła dla jednego handlarza. My zaraz do niej: – Ej, ty, jesteś nam jeszcze winna ćwiartkę. – Dała nam bez gadania. Widać miała trochę wyrzutów sumienia.
Powiedziałam: – Jesteś ostatnie bydlę. Nie chcę mieć z tobą więcej nic wspólnego.
Poszłam do „Cieplarni”, władowałam co moje z tej działki od Stelli i kupiłam sobie colę. Siedziałam samotnie w jakimś kącie. To były pierwsze chwile od wczesnego popołudnia, że mogłam sobie trochę odetchnąć. Przez moment miałam nadzieję, że przyjdzie Detlef. Potem zrobiło się już za późno. No i zaczęłam rozmyślać.
Początkowo było całkiem niewinnie. Myślałam sobie: Co za kurewski fart. i Najpierw robi cię w konia twój jedyny przyjaciel, potem twoja najlepsza przyjaciółka. Bo między ćpunami nie ma przyjaźni. Jesteś kompletnie sama. Zawsze jesteś sama. Wszystko inne to urojenie. Cała ta szarpanina dzisiaj o głupią działkę. To przecież nic nadzwyczajnego. Codziennie jest to samo.
To był taki przebłysk zrozumienia. Miałam czasem takie przebłyski. Ale tylko jak byłam nagrzana. Jak nic nie wzięłam, to byłam kompletnie niepoczytalna. Dzisiejszy dzień dostarczył wystarczających dowodów.
Rozmyślałam sobie dalej. Nie było żadnego dramatu. Byłam całkiem spokojna, bo przecież władowałam sobie hery ile trzeba. Do szpitala nie wróciłam. Było już po jedenastej wieczorem.
I tak by mnie zresztą stamtąd wykopali i żaden szpital już by mnie nie przyjął.
Lekarka powiedziała mamie, że jestem o krok od marskości wątroby. Jak tak dalej pójdzie, to nie pociągnę dłużej niż dwa lata. Z „Drogen-info” koniec. Nie miałam po co do nich dzwonić, bo byli w stałym kontakcie ze szpitalem. Zresztą słusznie, że nie przyjmują takich jak ja. W końcu w Berlinie jest tylu narkomanów, którzy chcą się leczyć, a tak mało miejsc. Jasna sprawa, że miejsca dostaną tylko ci, co mają wystarczająco dużo siły, znaczy, że można liczyć, że naprawdę wyjdą z nałogu. A ja do takich na pewno nie należę. Chyba po prostu trochę za wcześnie zaczęłam, żeby jakoś móc się wyrwać.
Byłam zupełnie świadoma. Całkiem na zimno robiłam ten bilans, pijąc przy tym colę. Rozumowałam całkiem praktycznie. Gdzie mam iść na dzisiejszą noc? Mama zatrzasnęłaby mi drzwi przed nosem. Albo następnego dnia rano wezwałaby policję, żeby wsadzili mnie do zakładu wychowawczego. W każdym razie ja bym tak na jej miejscu zrobiła. Ojciec w Tajlandii. Stella nie wchodziła w rachubę. Co do Detlefa, to nie miałam nawet pojęcia, u którego klienta będzie dziś nocował. Albo jeśli faktycznie mówił serio z tym odwykiem, to jest u ojca. A jutro i tak wybywa na leczenie. Czyli, że nawet nie mam gdzie przekimać. Ani tej nocy, ani następnej.
Ostatnim razem, kiedy tak trzeźwo rozważałam swoją sytuację, to doszłam do tego, że mam tylko dwie drogi: albo ostatecznie rzucić ćpanie, albo „złoty strzał”. A teraz niestety tej pierwszej już nie było. W końcu pięć czy sześć odwyków bez najmniejszego rezultatu to chyba wystarczy. Nie byłam ani lepsza, ani gorsza od innych ćpunów. W końcu dlaczego akurat ja mam się zmieścić w tych paru procentach ludzi, którzy wychodzą z nałogu? Przecież nie jestem żadna nadzwyczajna. Poszłam na Kudamm i pojechałam na Kurfürstenstrasse. Jeszcze nigdy nie byłam tam na zarobku. Ćpunki nie łaziły tam po nocy, bo za dużo się tam kręci zawodowych kurew. W ogóle się nie bałam. Bardzo szybko obskoczyłam dwóch klientów i wróciłam do „Cieplarni”. Miałam sto marek i kupiłam sobie pół grama.
Nie chciałam iść do szaletu w „Cieplarni” ani na dworcu Kurfürstendamm. Za duży był tam w nocy ruch. Kupiłam jeszcze jedną colę i zastanawiałam się, do jakiego szaletu pójść. Przyszedł mi do głowy ten przy Bundesplatz. W nocy nie ma tam żywego ducha. Rano też jest tam właściwie całkiem spokojnie.
Читать дальше