Babsi wsiadła raz do wozu takiego alfonsa. Zwinął ją na trzy dni. Normalnie ją torturował. Potem przepuścił przez nią całe tabuny facetów. Kasztanów, zarzyganych włóczęgów i innych w tym stylu. Oczywiście Babsi była przez cały czas na głodzie. Po tych trzech dniach dostała autentycznej szajby. Ale dalej łaziła na Kurfürstenstrasse. W końcu z tą swoją anielską twarzyczką, bez zadka, bez piersi, była tam autentyczną królową.
Zawodowe prostytuty były prawie tak samo groźne jak alfonsy. Od Potsdamer Strasse, gdzie jest rewir najgorszych berlińskich kurew, do Kurfürstenstrasse, gdzie kręcą się siusiary, jest tylko dwieście metrów. Czasami prostytuty urządzały regularne polowania na ćpunki. Jak dorwały taką, to pazurami robiły jej z twarzy siekaninę.
Wysiadłam na dworcu Kurfürstenstrasse i od razu dostałam nieziemskiego cykora. Przypomniałam sobie wszystkie rady, jakie Babsi i Stella mi dawały: żadnych młodziaków w sportowych wozach, to alfonsy. Starsi faceci z brzuszkami, krawat, może być kapelusz w porządku. Najlepsi są tacy, co mają na tylnym siedzeniu fotelik dla dziecka. Grzeczni ojcowie rodzin, którzy chcą na chwilkę jakiejś odmiany od ciepłej żonki i bardziej robią w majtki, niż ta, co do nich wsiada.
Przeszłam sobie te sto metrów od dworca kolejki podziemnej do Genthiner Strasse, gdzie jest „Sound”. Zachowywałam się tak, jakbym w ogóle nie wyszła na zarobek. Nie szłam od strony jezdni, tylko pod samymi domami. Mimo to od razu się jakiś zatrzymał. Wydał mi się jakiś dziwny. Może z powodu brody. Wyglądał tak jakoś agresywnie. Pokazałam mu, żeby się wypchał i poszłam dalej.
Na ulicy nie było żadnej innej dziewczyny. W końcu przedpołudnie. Wiedziałam z opowiadań Babsi i Stelli, że faceci najbardziej są napaleni, jak uda im się wyrwać na drobne pół godzinki, a dziewczyn akurat nie widać. Czasem na Kurfürstenstrasse było więcej klientów niż dziewczyn. Zaraz znowu zatrzymało się paru. Udawałam, że ich w ogóle nie widzę.
Popatrzyłam na wystawę sklepu meblowego i od razu wrócił ten sen o mieszkaniu. Powiedziałam do siebie: Dziewczyno, weź się w garść. Raz dwa załatw sprawę tych gównianych 20 marek. Wystarczy się sprężyć i po krzyku. W tych sprawach zawsze musiałam się starać, żeby to mieć jak najszybciej za sobą.
Zatrzymał się biały commodore. Wprawdzie bez fotelika dla dziecka, ale facet wydał mi się w porządku. Wsiadłam, bo nie było się co zastanawiać. Umówiłam się na 35 marek.
Pojechaliśmy na Askanischer Platz. Tam jest stary dworzec podlegający pod kolej NRD. Podjechaliśmy tam. Poszło dosyć szybko. Facet był miły, tak, że od razu wrócił mi dobry nastrój. Nawet zapomniałam, że to klient. Powiedział, że chętnie by się jeszcze ze mną spotkał. Tylko na razie nic z tego, bo za trzy dni wyjeżdża z żoną i dwójką dzieciaków na urlop do Norwegii.
Zapytałam, czyby mnie nie podrzucił na Hardenbergstrasse, pod politechniką Zrobił to bez gadania. Przed południem pod politechniką był rynek.
Był ładny, ciepły dzień, 18 maja 1977. Pamiętam dokładnie datę, bo za dwa dni miałam piętnaste urodziny. Pokręciłam się trochę między ludźmi, z paroma sobie pogadałam. Długo głaskałam jakiegoś psa. Byłam absolutnie szczęśliwa. Genialnie się czułam, bo nie musiałam się spieszyć z władowaniem i mogłam sobie czekać tak długo, aż mi autentycznie przyjdzie na to ochota. W końcu fizycznie nie byłam już uzależniona.
Wreszcie podszedł jakiś człowiek i zapytał, czy nie chcę kupić hery, a ja powiedziałam, że tak. Poszłam za nim na Ernst Reuter Platz i kupiłam ćwiartkę za czterdzieści marek. Od razu poszłam do damskiego szaletu przy tym placu. Tam jest dosyć czysto. Wsypałam na łyżkę tylko połowę działki, bo po odtruciu nie wolno zaczynać od pełnej ilości. Władowałam sobie w takim trochę jakby podniosłym nastroju. Bo mi się wydawało, że to mój ostatni raz.
Ocknęłam się dopiero w jakieś dwie godziny później. Tyłkiem wpadłam do muszli. Igła cały czas była wbita w ramię. Moje rzeczy leżały rozsypane na podłodze mikroskopijnej kabiny. Ale jakoś dosyć szybko doszłam do siebie. Pomyślałam sobie, że wybrałam autentycznie dobrą, mianowicie ostatnią chwilę, żeby skończyć z ćpaniem. Ze wspaniałej przechadzki na luzie po Kurfürstendamm oczywiście nici. Cały dobry nastrój diabli wzięli. W stołówce polibudy zjadłam za dwie i pół marki kartofle puree i surówkę z porów, ale oczywiście zaraz wszystko wyrzygałam. Powlokłam się jeszcze na dworzec, żeby powiedzieć Detlefowi „do widzenia”, ale go nie było. Musiałam wracać do domu, bo czekał na mnie chory kotek.
Bidulek leżał w tym samym miejscu, w którym go zostawiłam. Na poduszce w moim łóżku. Wypłukałam strzykawkę i znowu wlałam mu do pyszczka trochę herbaty rumiankowej z glukozą. Tak właściwie, to inaczej wyobrażałam sobie ostatni dzień mojej narkomańskiej kariery. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie przesunąć całej sprawy o jeden dzień i nie połazić sobie trochę po Kudammie przed pójściem do Narkononu.
Potem przyszła z pracy mama i zapytała, gdzie byłam po południu. Powiedziałam, że na Kudammie. Mama stwierdziła: – Jak to, przecież już dzisiaj miałaś wpaść do Narkononu, żeby się o wszystko dowiedzieć.
Od razu się wpieniłam i wydarłam się na mamę: – Daj mi spokój, do jasnej cholery! Nie miałam czasu, rozumiesz! – Nagle mama też się na mnie rozdarła: – Jeszcze dziś wieczorem pójdziesz do Narkononu! Natychmiast masz spakować swoje rzeczy! Zostajesz tam od dzisiaj i nie ma gadania!
Właśnie przygotowałam sobie kotleta z ziemniakami. Wzięłam talerz, poszłam do klopa, zamknęłam drzwi i jadłam siedząc na kiblu. Tak wyglądał ostatni wieczór z mamą. Wydzierałam się, bo mama od razu skapowała, że znowu jestem nagrzana i szlag mnie trafiał na samą siebie, że jednak musiałam sobie jeszcze władować. W końcu sama doszłam do wniosku, że jeszcze dzisiaj muszę pojechać do Narkononu.
Zapakowałam trochę rzeczy do plecionej torby, a strzykawkę, resztę hery i łyżkę wsadziłam sobie z przodu za majtki. Pojechałyśmy taryfą do Zehlendorf, gdzie był Narkonon. Ci z Narkononu rzeczywiście o nic mnie nie pytali. Faktycznie przyjmowali każdego. Mieli nawet naganiaczy, którzy kręcili się wśród narkomanów i pytali, czy ktoś nie miałby ochoty przyjść do Narkononu.
Ale do mamy mieli pytania. Mianowicie zanim mnie przyjęli, chcieli zobaczyć forsę. 1500 marek z góry za pierwszy miesiąc. Mama oczywiście nie miała tyle forsy. Obiecała, że wpadnie z forsą zaraz jutro przed południem. Miała wziąć kredyt. Powiedziała, że jej bank bez żadnych trudności udzieli takiego drobnego kredytu. Prosiła i błagała, żeby tylko pozwolili mi zostać. W końcu się zgodzili.
Zapytałam, czy mogę iść do klopa. Pozwolili. Czyli, że nie było tu przeszukiwania, jak w innych ośrodkach, gdzie od razu wyrzucali do domu, jak się miało przy sobie sprzęt. Poszłam do kibla i szybko władowałam sobie resztę hery. Oczywiście widzieli, że wyszłam stamtąd nagrzana, ale nic nie gadali. Oddałam im sprzęt. Ten człowiek, któremu oddałam strzykawkę, powiedział zaskoczony: – Podoba się nam, że oddałaś dobrowolnie.
Musiałam pójść do pokoju dla takich, co są na głodzie, bo przecież widzieli, że jestem kompletnie naćpana. Było ze mną jeszcze jakichś dwóch. Jeden z nich prysnął od razu następnego dnia rano.
Tym z Narkononu tylko w to graj, że ktoś, kto zapłacił za miesiąc z góry, pryska od razu następnego dnia.
Dostałam książki z naukami Scientology Church. Niesamowicie zwariowane bajery. Ta sekta była zupełnie obłędna. W każdym razie te ich historie były nieziemskie. Można było wierzyć albo nie. A ja szukałam czegoś, w co mogłabym uwierzyć.
Читать дальше