Mama zachowywała się tak, jakby nie wierzyła już w żadne moje słowo. Ale od razu przypięła się do telefonu i próbowała zdobyć jakieś informacje o tym Narkononie.
Strasznie się napaliłam na to leczenie. Byłam jak nowo narodzona. Już tego popołudnia zrezygnowałam z klientów i w ogóle nie miałam hery. Zamierzałam się odtruć przed pójściem do Narkononu. Nie chciałam wylądować na początek w pokoju dla tych na głodzie. Chciałam pójść czysta, żeby od razu mieć fory przed tymi, co przyjdą równo ze mną. Chciałam zaraz na początku udowodnić, że autentycznie mam zamiar rzucić nałóg.
Poszłam wcześnie do łóżka. Na poduszce przy twarzy położyłam sobie kotka, z którym było już coraz gorzej. Byłam troszkę dumna z siebie. Robią odwyk zupełnie sama, autentycznie dobrowolnie. Który narkoman umiałby się na to zdobyć? Wprawdzie powiedziałam mamie, że zaczynam od razu, ale mama tylko uśmiechała się z niedowierzaniem. Tym razem nie zwolniła się z pracy. Taki odwyk to było już dla niej coś całkiem normalnego i bezskutecznego. Czyli, że musiałam to wszystko przejść autentycznie sama.
Następnego dnia rano byłam już oczywiście na pełnym głodzie. Było tak samo, jak przy poprzednich próbach, a może nawet trochę gorzej. Ale ani przez chwilę nie pomyślałam: nie, nie dasz rady. Kiedy mi się wydawało, że skonam z bólu, zaraz sobie mówiłam: coś ty, to tylko trucizna wyłazi z organizmu. Będziesz żyła, bo nigdy już żadna trucizna się tam nie znajdzie. Kiedy zapadałam w krótkie drzemki, nie miałam koszmarów. Pojawiały się wizje pogodnego życia po skończeniu leczenia.
Kiedy trzeciego dnia bóle stały się trochę bardziej znośne, cały czas miałam przed oczami ten swój raj, jak na filmie. Stawał się coraz konkretniejszy. Chodzą dalej do szkoły. Robię maturę. Mam własne mieszkanie. Volkswagen kabriolet stoi pod domem. Jeżdżę prawie zawsze z opuszczonym dachem.
Mieszkanie w okolicy, gdzie jest pełno zieleni. W Rudow, a może nawet w Grunewald. Stare budownictwo. Ale nie takie burżujskie kamienice, jak te frontowe budynki przy Kurfürstendamm z niesamowicie wysokimi sufitami i sztukaterią. Żaden tam dom z holem zamiast sieni, z czerwonymi chodnikami, marmurami, lustrami i złotymi literami na wizytówkach. Jednym słowem, mieszkanie w innym domu niż te cuchnące z daleka bogactwem. Bo bogactwo, tak sobie wyobrażałam, oznacza kiwanie innych, nerwowe i stres.
Chciałam mieć mieszkanie w starym robotniczym domu, dwa albo trzy małe pokoiki, niskie sufity, małe okienka, wydeptane schody na klatce, gdzie zawsze pachnie jakimś jedzeniem, a sąsiedzi przechodząc mówią sobie „dzień dobry, co tam słychać”? Schody byłyby tak wąskie, że przechodząc obok kogoś, trzeba się o niego otrzeć Wszyscy mieszkańcy domu ciężko pracują, ale są bardzo zadowoleni. Nie interesuje ich tylko zgarnianie-forsy, nie są zawistni, pomagają sobie nawzajem, są po prostu zupełnie inni od bogaczy, ale też inni od robotników z bloków Gropiusstadt. Zwyczajnie nie czuje się tu nerwowy.
Najważniejsza w moim domu jest sypialnia. Po prawej stronie, pod ścianą, stoi bardzo szeroki tapczan, poduchy obszyte ciemnym materiałem. Z każdej strony nocny stolik. Jeden dla Detlefa, jak będzie u mnie spał. Do tego po obu stronach tapczanu palmy. W ogóle w całym pokoju pełno roślin i kwiatów. Za łóżkiem tapeta, jakiej nie można kupić w sklepie. Na tapecie pustynia, ogromne piaskowe wydmy. I kilka palm. Oaza. Na piasku siedzą sobie beduini w białych turbanach i beztrosko popijają herbatę. Na mojej tapecie panuje kompletny spokój. Po lewej stronie sypialni, we wnęce, tam gdzie okno wpuszczone jest w ukośny dach, mam swój kącik do siedzenia. Taki kącik, jak u Arabów albo w Indiach. Dużo poduszek dookoła niskiego, okrągłego stolika. Tam siedzę sobie wieczorami, w domu kompletny spokój, nic mnie nigdzie nie gna, nie mam żadnych życzeń ani żadnych problemów.
Duży pokój jest właściwie taki sam jak sypialnia. Rośliny, dywany. Z tym, że na środku stoi duży okrągły stół, drewniany, a naokoło niego wiklinowe krzesła. Przy stole zbierają się od czasu do czasu moi najlepsi przyjaciele, jedzą to, co im ugotuję, popijają herbatę. Na ścianach wiszą półki z mnóstwem książek. Same obłędne książki, pisane przez ludzi, którzy też znaleźli spokój, znają przyrodę i zwierzęta. Półki zrobiłam sama, z desek i sznurów. Większość rzeczy w moim domu sama zrobiłam, bo w sklepach meblowych nie ma nic, co by mi się podobało. Bo wszystkie meble w tych sklepach są takie dostatnie, żeby od razu było widać, że kosztowały kupę forsy. W całym mieszkaniu nie ma drzwi, tylko same kotary. Bo«jak się otwiera i zamyka drzwi, to od razu jest hałas i pośpiech.
Mam też psa, wielkiego owczarka, i dwa koty. Wymontowałam tylne siedzenia w kabriolecie, żeby pies miał wygodnie w czasie jazdy.
Wieczorem, w kompletnym spokoju, gotuję coś do jedzenia. Bez tego wariackiego pośpiechu, jak moja mama. Potem zgrzyt klucza w zamku. Detlef wraca z pracy. Pies skacze mu z radości na ramiona. Koty wyginają grzbiety i ocierają mu się o nogi. Detlef całuje mnie na przywitanie i siada do kolacji.
Tak sobie wtedy śniłam na głodzie. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że to tylko sen. Dla mnie to była rzeczywistość z pojutrza. Tak właśnie będzie po leczeniu, i w ogóle nie wyobrażałam sobie, że może być inaczej. Wszystko było dla mnie takie oczywiste, że trzeciego dnia głodu powiedziałam wieczorem do mamy, iż po leczeniu wyprowadzam się do swojego mieszkania.
Czwartego dnia poczułam się już na tyle dobrze, że mogłam wstać. Miałam w kieszeni jeszcze 20 marek i te 20 marek strasznie mnie niepokoiło. Bo tak się składa, że dwadzieścia marek to dokładnie połowa czterdziestu. I myślałam sobie, że jakbym miała drugie dwadzieścia, tobym sobie mogła przed pójściem do Narkononu kupić jeszcze hery na ten ostatni raz.
Zaczęłam mówić do chorego kota. Powiedziałam mu, że to chyba nie będzie takie straszne, jak go na godzinę czy dwie zostawię bez opieki. Wlałam mu strzykawką trochę herbaty rumiankowej z glukozą, jedyne co jeszcze zostawało mu w żołądku, i powiedziałam: – Ty też nie umrzesz.
Miałam ochotę jeszcze raz, na pełnym luzie, połazić po Kudammie. Bo wiedziałam, że w Narkononie nie dają przepustek, a jak jest wyjście, to pod opieką. No i chciałam coś przedtem władować, bo jak człowiek nie jest naćpany, to Kudamm wcale nie jest aż taki super. Brakowało mi tylko tych 20 marek. Musiałam jeszcze trafić klienta. Ale nie chciałam spotkać na dworcu Detlefa, bo musiałabym mu powiedzieć: Wiesz, sama zrobiłam odtrucie, poszło genialnie. A teraz czekam na klienta, bo mi brakuje dwudziestu marek na działkę. Sto procent, że nic by z tego nie zrozumiał. Normalnie by mnie wyśmiał i powiedział: Jesteś stara ćpunka i taka już zostaniesz. A tego chciałam za wszelką ceną uniknąć.
Ten pomysł przyszedł mi do głowy dopiero w metrze: zrobić jakiegoś z samochodem. Pomyślałam o tym z powodu tych 20 marek. Jak się wsiadało do kogoś do wozu, często były z tego tylko dwie dychy. Babsi i Stella zarabiały już nieraz w ten sposób na Kurfürstenstrasse i Genthiner Strasse. Ale ja zawsze miałam cholernego cykora przed włażeniem do wozu nieznanego faceta. Nie podobało mi się już samo to, że taki klient nie przychodzi do mnie, jak ci na dworcu, których sobie mogę spokojnie obejrzeć, tylko, że muszę włazić do wozu faceta, który na mnie kiwa. Przy takim tempie nie było mowy, żeby się zorientować, co to za jeden.
Najgorzej, jak się trafiło na alfonsa. Alfonsy często udawały klientów. Jak już się wsiadło do takiego, to koniec. Większość alfonsów nie miała zamiaru zatrudniać narkomanek, bo za dużo forsy szło na herę. Chodziło im tylko o to, żeby przegnać ćpunki z Kurfürstenstrasse, bo takie siusiary strasznie zarywały ceny zawodowym prostytutkom.
Читать дальше