Cormac McCarthy - Dziecię Boże

Здесь есть возможность читать онлайн «Cormac McCarthy - Dziecię Boże» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dziecię Boże: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dziecię Boże»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Prowadziła go zła gwiazda… Stał na rozstaju dróg, poza społeczeństwem, ponad prawem, ponad moralnością. Niekochany, niechciany. Mordował, przekroczył próg zła, odkrył w sobie bestię. Lester Ballard w peruce z wyschłego skalpu ludzkiego, ubrany w bieliznę należącą do swych ofiar. Lester Ballard, „dziecię boże, stworzone na wzór i podobieństwo twoje”. Powieść dla osób o mocnych nerwach. Tylko dla dorosłych.

Dziecię Boże — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dziecię Boże», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

No wiemy. Wyciągnęliśmy skurwiela z pierdla i puściliśmy wolno, żeby znów mógł mordować. Samiśmy chcieli.

Święte słowa.

Jeszcze go zdybiemy.

Może nas załatwił. Pamiętacie, czy szliśmy tędy?

Nic nie pamiętam. Idę jak po sznurku za facetem przede mną.

Przez trzy dni Ballard penetrował jaskinię, do której wszedł, żeby znaleźć z niej drugie wyjście. Wydawało mu się, że minął tydzień, i dziwił się, że tak długo działają baterie w latarce. Co jakiś czas przysypiał, a potem budził się i ruszał dalej. Spał krótko, bo nie miał do czego przyłożyć głowy, mógł tylko do kamienia.

W końcu stukał latarką o nogę, żeby się rozżarzyło gasnące pomarańczowe światło. Wyjął baterie, włożył je z powrotem w odwrotnej kolejności. Raz słyszał za sobą głosy i raz zdawało mu się, że widzi światło. Poszedł ku niemu przez te ciemności, żeby sprawdzić, czy to nie są światła wrogów, ale niczego nie znalazł. Ukląkł i napił się z ciurkającego stawu. Odpoczął, znów się napił. W dziurce wywierconej światłem latarki patrzył na przeźroczyste ryby, których cieniste kości, przeświecające spod delikatnych łusek przypominających mikę, sunęły po płytkim stawie ze skalistym dnem. Kiedy wstał, woda chlupnęła mu na wychudzony brzuch.

Wygramolił się jak szczur po długim, śliskim, błotnym brzegu i wszedł do długiej pieczary pełnej kości. Obszedł to prastare ossuarium, kopiąc w szczątki. Brązowe, podziurawione szkielety bizona, łosia. Czaszka jaguara z jednym kłem, który Ballard wyłamał i schował do kieszeni kombinezonu na piersi. Tego samego dnia doszedł do przepaści i kiedy próbował ją oświetlić słabnącą teraz latarką, spadła mu na ziemię przy wilgotnej ścianie i dokonała żywota w pustce i nocy. Znalazł kamyk, rzucił go w dół. Spadł cicho. Spadł. Cicho. Ballard już zaczął się rozglądać za kolejnym, kiedy z głębi dobiegł go cichy plusk kamyka wpadającego do wody.

W końcu dotarł do małej pieczary, w której z sufitu sączył się cienki słup światła dziennego. Dopiero teraz pojął, że w nocy mógł zupełnie nieświadomie mijać inne szczeliny prowadzące do świata zewnętrznego. Wyciągnął rękę do góry, włożył w szparę. Poskrobał. Wyczuł ziemię.

Obudził się po zapadnięciu zmroku. Pomacał ręką dookoła, znalazł latarkę, nacisnął guzik. Na chwilę rozżarzył się czerwony drucik w żarówce i powoli zgasł. Ballard leżał w ciemnościach, nastawiając uszu, ale słyszał tylko bicie własnego serca.

Rano, kiedy światło szczeliny oświetliło mizernie jego zarys, ten drzemiący więzień wydrążonej w kamieniu twierdzy zupełnie nie wyglądał na winowajcę, można by wręcz przyznać mu niemal rację, jeśli czuł się skrzywdzony przez bogów.

Pracował cały dzień, drążył w ziemi dziurę odłamkiem kamienia i gołą ręką na przemian. Spał, pracował i znów spał. Albo grzebał w zakurzonych pozostałościach gniazd, szukając całych orzechów hikorowych wśród kościanych czerepów, zdobnych w zawijasy kanałów, obranych do czysta z mięsa przez myszy zaroślowe o precyzyjnych zębach, zakrzywionych jak igły do szycia żagli. Nie znalazł, ale też nie był głodny. Ponownie zasnął.

W nocy słyszał ujadanie psów myśliwskich i próbował je wołać, ale potężne echo własnego głosu w jaskini przepełniło go strachem i bał się zawołać jeszcze raz. Słyszał, jak myszy harcują w ciemnościach. Może zagnieżdżą mu się w czaszce i złożą swój mały, łysy, piskliwy pomiot w jamach płatowych, w których przedtem tkwił jego mózg. Wypolerują mu kości na glans jak skorupy jaj, w wyssanych ze szpiku piszczałkach kostnych będą spały stonogi, a białe, smukłe żebra pozawijają się niczym kwiat kostny w ciemnej kamiennej misie. Marzył o tym, żeby jakaś okrutna akuszerka wydobyła go na świat z tego skalistego łona.

Rano zobaczył, że pajęczyna zasnuła jego skrawek nieba. Nabrał garść żwiru i cisnął do góry w komin. Raz i drugi, aż potargał całą pajęczynę. Wstał i zaczął kopać.

Obudził się z głową opartą o ścianę i kamieniem w ręce. Znów zaczął kopać. Po dłuższej pracy wreszcie obruszył cienką kamienną płytę, która spadła z łoskotem do dziury. Podczas obluzowywania skaleczył się w palec. Siedział teraz z palcem w ustach, a zatęchły smak ziemi zmieszał się z żelazistym, rdzawym posmakiem krwi. Z dziury posypała się ziemia. Na tle nieba zobaczył gałęzie drzew.

Dźwignął się i zabrał ponownie do roboty, walił w kamień, odłupywał kolejne odpadające warstwy. Parł i kopał większymi odłamkami skał. Przed zapadnięciem zmroku wytknął głowę przez dziurę w ziemi i wyjrzał na zewnątrz.

Najpierw zobaczył krowę. Stała ze trzydzieści metrów od niego na polu za lasem, w którym się wychował, za krową była stodoła, a za nią dom. Wypatrywał w nim oznak życia, ale żadnych nie zobaczył. Opuścił się do dziury i odpoczął.

Od zmierzchu minęło kilka godzin, dopiero więc czarną nocą w końcu wygramolił się na powierzchnię. W domu nie paliły się żadne światła. Szukał w gwiazdach jakiejś podpowiedzi, ale niebo zmieniło się nie do poznania i Ballard przestał mu ufać.

Wyszedł z lasu, przelazł przez płot i minął pole, aż wyszedł na drogę. Nigdy na niej nie był. Widząc, że prowadzi w góry, ruszył w przeciwną stronę i pokuśtykał przed siebie, słaby, lecz sprawny, a noc była piękna, jak wymarzona – w powietrzu już unosił się nikły zapach wiciokrzewu. Nie jadł od pięciu dni.

Nie uszedł daleko, kiedy mignął mu przed oczyma kościelny autobus. Ballard czmychnął w przydrożne krzaki, kucnął i patrzył. Autobus przejechał z warkotem. W oświetlonych szybach przemknęły twarze pasażerów, jedna za drugą, wszystkie profilem. Na ostatnim siedzeniu wyglądał przez okno z tyłu mały chłopiec z nosem przylepionym do szyby. Nie było na co patrzeć, ale on i tak patrzył. Mijając go, spojrzał na Ballarda, Ballard na niego. Po chwili autobus wjechał w zakręt i zniknął z warkotem z pola widzenia. Ballard wrócił na drogę i powlókł się dalej. Próbował sobie przypomnieć, skąd zna tego chłopca – nagle zrozumiał, że ten mały przypomina mu jego samego. Aż go ciarki przeszły, i chociaż próbował wyrzucić z głowy widok twarzy w szybie, obraz nie chciał zniknąć.

Dotarł do szosy, przeszedł na drugą stronę, ruszył w pole. Co chwila potykał się o skiby świeżo wzruszonej gleby i w końcu dotarł nad rzekę. Nadrzeczny las był usłany śmieciami i papierami naniesionymi przez powódź, drzewa oblepione mułem, a w wielkich konarach pod niebem tkwiły wielkie gniazda rzeczy porwanych przez wodę.

Kiedy podszedł do miasta, zaczęły piać koguty. Może wyczuły odpust w tym mroku nocy, którego nie chwytał wędrowiec, chociaż wciąż patrzył na wschód. Może świeżość w powietrzu. Darły się na całą śpiącą okolicę, odpowiadały sobie nawzajem. Zupełnie jak za dawnych lat. Jak w innych stronach.

O świcie stawił się w recepcji szpitala hrabstwa. Pielęgniarka z nocnego dyżuru, która właśnie szła korytarzem z kawą, zastała Ballarda opartego o kontuar. Chudy jak patyk, jednoręki mężczyzna, tonący w za wielkim kombinezonie, uwalany od stóp do głów czerwoną gliną. Oczy miał jak dwie dymiące jamy.

Tu jest moje miejsce – oznajmił.

Nigdy nie osądzono go za żadne przestępstwo. Wysłano do stanowego szpitala w Knoxville, gdzie wsadzono do klatki. Dwie klatki dalej siedział pomylony gość, który otwierał ludziom czaszki i wyjadał łyżką mózg. Ballard widywał go czasem na spacerze, ale nie miał nic do powiedzenia temu wariatowi, który w dodatku od dawna się nie odzywał, przygnieciony ogromem swoich zbrodni. Haczyk w metalowych drzwiach był wzmocniony zagiętą łyżką. Kiedyś nawet Ballard spytał, czy to ta sama łyżka, którą wariat wyjadał ludziom mózgi, ale nie doczekał się odpowiedzi.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dziecię Boże»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dziecię Boże» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Cormac McCarthy - Child of God
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Orchard Keeper
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - Cities of the Plain
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Crossing
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Sunset Limited
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - En la frontera
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - Droga
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Road
Cormac McCarthy
Cormac Mccarthy - No Country For Old Men
Cormac Mccarthy
Cormac McCarthy - All The Pretty Horses
Cormac McCarthy
Отзывы о книге «Dziecię Boże»

Обсуждение, отзывы о книге «Dziecię Boże» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x