Cormac McCarthy - Dziecię Boże

Здесь есть возможность читать онлайн «Cormac McCarthy - Dziecię Boże» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dziecię Boże: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dziecię Boże»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Prowadziła go zła gwiazda… Stał na rozstaju dróg, poza społeczeństwem, ponad prawem, ponad moralnością. Niekochany, niechciany. Mordował, przekroczył próg zła, odkrył w sobie bestię. Lester Ballard w peruce z wyschłego skalpu ludzkiego, ubrany w bieliznę należącą do swych ofiar. Lester Ballard, „dziecię boże, stworzone na wzór i podobieństwo twoje”. Powieść dla osób o mocnych nerwach. Tylko dla dorosłych.

Dziecię Boże — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dziecię Boże», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Ballard przestrzelił mu tułów, przez co tamten się potknął. Drugi strzał oddał, kiedy mężczyzna znikł za rogiem domu, i nie wiedział, czy go zabił. Sam puścił się teraz biegiem, nie przestając kląć, znów szarpiąc się z zamkiem strzelby, obiegł róg domu, a kiedy poślizgnął się na zakręcie w błocie, omal nie zwichnął sobie nogi. Ze strzelbą wzniesioną ku górze i kciukiem na kurku pokonywał schody szalonymi, podrygującymi susami – i tak dopadł drzwi.

Przypominał diabła, który wyskakuje znienacka na sprężynie, albo komiczny wymysł filmowego montażysty, kiedy pochłonęły go drzwi i niemal od razu wypluły, wypchnąwszy z potężną siłą do tyłu. Okręcił się, wyrzucił jedną rękę w dziwacznym geście, w obłoku bladoróżowej krwi, w poszarpanym ubraniu; w całym tym hurgocie strzelba tylko szczęknęła cicho na deskach ganku i Ballard usiadł ciężko na podłodze, lecz zaraz zerwał się i czmychnął do ogrodu.

Chociaż Greer dostał kulę w pierś, ze śrutówką w ręce przestąpił chwiejnym krokiem próg i zszedł po schodach, żeby zobaczyć, w co trafił. U podnóża schodów podniósł perukę i zobaczył, że jest zrobiona z wyschłego skalpu ludzkiego.

Ballard obudził się na sali spowitej prawie szczelnymi ciemnościami.

Obudził się na sali zalanej jasnym światłem dnia.

Obudził się na sali – o świcie albo o zmroku, bo nie mógł się połapać – w której pyłki kurzu, przelatując przez nieuchwytne kraty światła, rozbłyskiwały na chwilę i odtruwały jak maleńkie robaczki świętojańskie. Trochę im się przyglądał, a potem podniósł rękę. Ale żadna ręka się nie podniosła. Podniósł drugą i padł na nią cienki pasek żółtego światła słonecznego. Rozejrzał się po sali. Na metalowym stole były naczynia z nierdzewnej stali. Dzbanek wody i szklanka. Ballard, w cienkiej białej koszuli w wąskiej białej sali, fałszywy akolita lub antyseptyczny zbrodniarz, profesjonalny producent koszmarów, dorywczo demon.

Nie spał już od kilku minut, zanim zaczął szukać brakującej ręki.

W łóżku jej nie znalazł.

Podciągnął powłoczkę pod brodę i bez większego zdziwienia obejrzał gruby opatrunek z bandaży na ramieniu. Rozejrzał się. Cała sala była niewiele szersza od łóżka. Za plecami miał małe okno, ale żeby przez nie wyjrzeć, musiałby wyciągnąć szyję, co sprawiało mu ból.

Nikt się do niego dotąd nie odezwał. Kiedy weszła pielęgniarka z metalową tacą, pomogła mu tylko usiąść, Ballard wciąż próbował podeprzeć się brakującą ręką, żeby odzyskać równowagę. Filiżanka zupy, filiżanka sosu waniliowego, mały kartonik mleka. Ballard podziobał jedzenie łyżką i znów się położył.

Przysypiał. Pęknięcia żółtego tynku na suficie i w górnych partiach ścian odkładały mu się w mózgu. Widział je nawet po zamknięciu oczu. Cienkie rysy trawersujące po pustej tafli skorodowanego umysłu. Patrzył na zakutany kikut wystający spod krótkiego rękawa państwowej szpitalnej koszuli. Wyglądał jak ogromny zabandażowany kciuk. Ciekawe, co zrobili z jego ręką.

Kiedy przyszła pielęgniarka z kolacją, zapytał:

Co zrobili z moją ręką?

Podsunęła ruchomy stolik, postawiła na nim tacę.

Odstrzelili panu – powiedziała.

Tyle to sam wiem. Chciałem się tylko dowiedzieć, co z nią zrobili.

Nie wiem.

Gówno to panią obchodzi, co?

Rzeczywiście.

Dowiem się. Dojdę swego. A co to za fajfus sterczy przez cały czas pod drzwiami?

Zastępca szeryfa.

Zastępca szeryfa?

Tak – potwierdziła. – A ten postrzelony przez pana mężczyzna?

Ale o co się rozchodzi?

Nie chce pan nawet wiedzieć, czy przeżył?

Bo ja wiem.

Rozwijał sztućce z lnianej serwetki.

No to jak? – zapytała.

No to przeżył czy nie?

Przeżył.

Przyglądała mu się. Nabrał musu jabłkowego, popatrzył na łyżkę, odłożył. Otworzył karton mleka, napił się.

Naprawdę to pana nie obchodzi? – zapytała.

Obchodzi – odparł Ballard. – Wolałbym, żeby ten skurwiel nie żył.

Jadł i gapił się w ściany. Korzystał z basenu albo z nocnika. Czasem słyszał z sąsiedniej sali radio. Pewnego wieczoru przyszli go odwiedzić jacyś ludzie, chyba myśliwi.

Chwilę rozmawiali pod salą. Potem drzwi się otworzyły i sala wypełniła się mężczyznami. Obstąpili łóżko Ballarda. Obudził się, usiadł, spojrzał na nich. Jednych znał, drugich nie. Struchlał.

Lester – zwrócił się do niego mężczyzna słusznej postury. – Gdzie są wszystkie ciała?

Nic nie wiem o żadnych ciałach.

Owszem, wiesz. Ilu ludzi zabiłeś?

Nikogo nie zabiłem.

Gówno prawda. Zabiłeś małą Lane, spaliłeś ją razem z dzieckiem w jej własnym domu, pozabijałeś ludzi w autach zaparkowanych pod Żabią Górą.

Nigdy w życiu.

Zamilkli, tylko na niego patrzyli. Wtedy jeden zarządził:

Lester, wstawaj!

Ballard podciągnął powłoczkę.

Nie mogę wstawać – powiedział.

Mężczyzna zerwał z niego kołdrę. Na prześcieradle ukazały się wychudzone, blade i żółte nogi Ballarda.

Wstawaj!

Ballard pociągnął brzeg koszuli nocnej, żeby się zakryć. Spuścił nogi z łóżka, posiedział tak chwilę. Po czym wstał. Znów usiadł, chwycił się stolika.

Dokąd idziemy? – spytał.

Ktoś z głębi tłumu coś powiedział, ale Ballard nie dosłyszał.

Nic więcej na siebie nie włożysz?

Nie wiem.

Otworzył szafkę i zajrzał, ale były tam tylko szmaty do podłogi i wiadro. Stali i patrzyli na Ballarda, który miał nietęgą minę.

Jak mamy iść, to chodźmy. Bo Earl pewno pojechał po szeryfa.

Idziemy, Ballard.

Podnieśli go, pchnęli w stronę drzwi, zwarli za nim szeregi. Jeszcze raz rzucił okiem na łóżko. Maszerowali szerokim szpitalnym korytarzem. Mijali otwarte drzwi, zza których pacjenci w łóżkach odprowadzali go wzrokiem. Czuł zimne linoleum pod nogami, które trochę się pod nim uginały.

Była chłodna, przejrzysta noc. Spojrzał na zimny wysyp gwiazd ciągnących się za latarniami na szpitalnym parkingu. Przeszli czarnym asfaltem, mokrym po niedawnym deszczu. Mężczyźni otworzyli drzwi półciężarówki, gestem zaprosili Ballarda do środka. Wsiadł do szoferki i zajął miejsce, ścisnąwszy gołe nogi. Mężczyźni usiedli z obu stron, kierowca zapalił silnik i włączył światła. Jak na komendę w innych samochodach i półciężarówkach na parkingu też zapłonęły światła. Ballard musiał podnieść kolana jak dziecko, żeby kierowca miał dostęp do dźwigni skrzyni biegów. Wyjechali z parkingu na ulicę.

Dokąd jedziemy? – spytał Ballard.

Dowiesz się na miejscu – odparł kierowca.

Jechali szosą w stronę gór kawalkadą półciężarówek i samochodów osobowych. Zatrzymali się przy jakimś domu. Z auta za Ballardem wysiadł mężczyzna i podszedł do drzwi. Wpuściła go kobieta. W środku, w świetle nagiej żarówki, zobaczył kobietę z dziećmi. Mężczyzna po chwili wrócił, wsiadł i podał mu przez okno jakieś zawiniątko.

Niech to włoży – powiedział.

Kierowca podał zawiniątko Ballardowi.

Włóż! – rozkazał.

Dostał kombinezon i koszulę wojskową.

Siedział w szoferce z ubraniem na kolanach. Znów ruszyli pod górę. Skręcili w polną drogę, która wiła się przez wzgórza, na zakrętach w światła reflektorów wpadały zębatkowo czarne sosny, potem zjechali w następną drogę, zarośniętą trawą, aż w końcu znaleźli się na wysoko położonej łące, gdzie w świetle gwiazd stały szczątki tartaku. Szopa z zaciemnionymi oknami. Kupa szarych desek i stos trocin, gniazdo lisów.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dziecię Boże»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dziecię Boże» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Cormac McCarthy - Child of God
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Orchard Keeper
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - Cities of the Plain
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Crossing
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Sunset Limited
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - En la frontera
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - Droga
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Road
Cormac McCarthy
Cormac Mccarthy - No Country For Old Men
Cormac Mccarthy
Cormac McCarthy - All The Pretty Horses
Cormac McCarthy
Отзывы о книге «Dziecię Boże»

Обсуждение, отзывы о книге «Dziecię Boże» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x