Cormac McCarthy - Dziecię Boże

Здесь есть возможность читать онлайн «Cormac McCarthy - Dziecię Boże» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dziecię Boże: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dziecię Boże»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Prowadziła go zła gwiazda… Stał na rozstaju dróg, poza społeczeństwem, ponad prawem, ponad moralnością. Niekochany, niechciany. Mordował, przekroczył próg zła, odkrył w sobie bestię. Lester Ballard w peruce z wyschłego skalpu ludzkiego, ubrany w bieliznę należącą do swych ofiar. Lester Ballard, „dziecię boże, stworzone na wzór i podobieństwo twoje”. Powieść dla osób o mocnych nerwach. Tylko dla dorosłych.

Dziecię Boże — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dziecię Boże», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Kierowca półciężarówki otworzył drzwi, wysiadł. Inne pojazdy zatrzymały się za nim, wysypali się z nich mężczyźni. Stłumione głosy, trzaskające drzwi. Na siedzeniu półciężarówki Ballard z gołymi łydkami.

Niech Otis go pilnuje.

Może od razu go tam weźmy?

Niech zostanie tutaj.

Dlaczego się nie ubrał?

Otworzyły się drzwi półciężarówki.

Nie jest ci zimno? – spytał mężczyzna.

Ballard popatrzył na niego tępo. Bolała go ręka.

Każ mu się ubrać.

Włóż to na siebie – poprosił mężczyzna.

Ballard zaczął szukać w zawiniątku rękawów i nogawek.

Otis, pilnuj go teraz.

Powinno mu się związać ręce.

Można by mu przywiązać ręce do nogi, jak mułowi.

Jerry, odłóż tę flaszkę. To nie przelewki.

Ballard włożył koszulę i teraz mocował się z guzikami. Nigdy przedtem nie próbował zapiąć koszuli jedną ręką i nie najlepiej mu to szło. Włożył kombinezon, zapiął szelki. Kombinezon był miękki, pachniał mydłem, a zmieściłby się w nim drugi taki Ballard. Pusty rękaw koszuli wetknął do środka, rozejrzał się. Mężczyzna ze śrutówką siedział na platformie półciężarówki i obserwował go przez tylną szybę. Ogień na wzgórzu przy tartaku lizał wiatr, a wokół zebrali się mężczyźni. Ballard nacisnął guzik schowka w desce rozdzielczej, klapa opadła. Pomacał między papierami, nic nie znalazł. Zatrzasnął klapę. Po chwili opuścił okno.

Ej, wy tam z tyłu, nie macie papierosa? – zapytał.

Mężczyzna wychylił się, podał mu przez otwarte okno paczkę papierosów. Ballard wziął jednego, wsadził sobie do ust.

Masz ogień? – spytał.

Mężczyzna podał mu zapałkę.

I co, może cię jeszcze podetrzeć? – spytał.

Nie ja się prosiłem o tę wycieczkę – odparł Ballard.

Potarł zapałkę o deskę rozdzielczą i zapalił papierosa. Siedząc po ciemku, palił i obserwował ognisko na wzgórzu.

Po chwili zszedł do niego mężczyzna, otworzył drzwi i kazał mu wysiąść. Ballard z trudem się wygramolił, stanął przed półciężarówką.

Przyprowadź go tu, Otis.

Ballard, trzymany na muszce, drapał się na górę. Musiał się zatrzymać, żeby podwinąć nogawki spodni. Stanął przy ognisku i wbił wzrok w swoje bose stopy.

Ballard.

Nie odezwał się.

Ballard, możesz się teraz wytłumaczyć.

Czekał.

Jak nam pokażesz, gdzieś schował tych ludzi, żebyśmy mogli im urządzić porządny pochówek, to odstawimy cię z powrotem do szpitala i niech już sąd się tobą zajmie.

Aleście to sobie obmyślili – powiedział Ballard.

Gdzie są ciała?

Nic nie wiem o żadnych ciałach.

To twoje ostatnie słowo?

Ballard przytaknął.

Masz tę linę, Fred?

Jasne.

Z kręgu wystąpił mężczyzna ze zwojem plecionej stalowej liny.

Musimy ci przywiązać rękę. Ktoś ma w samochodzie sznur?

Ja mam.

Ernest, zapytaj go, wiesz o co.

Wal, Ernest.

Mężczyzna odwrócił się do Ballarda.

Jaki miałeś interes do tych martwych kobiet? – spytał. – Pieprzyłeś je?

Ballard zrobił dziwny grymas w świetle ogniska, ale nie odpowiedział. Potoczył tylko wzrokiem po swoich gnębicielach. Mężczyzna ze stalową liną pociągnął jej koniec po ziemi. W końcówkę liny była wmontowana obręcz, cała lina przechodziła przez tę obręcz i przypominała ogromne zajęcze wnyki.

Przecież wiesz, że pieprzył – powiedział mężczyzna. – Bierz go, i tyle.

Ktoś związał Ballardowi rękę sznurem. Stalowa lina ześlizgnęła mu się z szyi i opadła na ramiona. Była zimna, śmierdziała smarem.

Tak poszedł dalej, do góry, do tartaku. Poprowadzili go po drewnianych balach, patrząc pod nogi, w świetle ogniska sunęli w poprzek przez górne partie zbocza jak teatr gałgankowych cieni. Ballard raz się potknął, a wtedy ktoś go złapał i mu pomógł. Przystanęli, żeby odpocząć, tuż nad trocinowym wyrobiskiem. Jednego podsadzili pod belkowany strop i podali mu koniec liny.

Chyba go tam nie znieczulili, co, Ernest? Szlag by mnie trafił, gdyby nie czuł, co się z nim dzieje.

Mnie się widzi, że chłop wszystko czuje.

Ballard wyciągnął szyję do mężczyzny, który przedtem go zagadywał.

Powiem wam – zaoferował.

Co nam powiesz?

Gdzie są ciała. Obiecałeś, że jak powiem, to mnie puścicie.

No to gadaj.

Są w jaskiniach.

W jaskiniach?

Schowałem je w jaskiniach.

I znajdziesz je teraz?

Yhy. Wiem, gdzie są.

Wobstawie ośmiu, a może dziesięciu mężczyzn z latarniami i lampami Ballard wszedł do niegdyś zamieszkiwanej przez siebie skalnej pieczary. Pozostali rozpalili przy wejściu ognisko, usiedli i czekali.

Dali mu latarkę i szli za nim krok w krok. Posuwali się wąskimi, ociekającymi korytarzami, mijali skalne komnaty, pełne kruchych iglic i strumieni płynących kamiennym łożyskiem w ślepych ciemnościach.

Przedostali się na czworakach między podniesionymi płaszczyznami uławicenia i przecisnęli się do góry przez wąski przesmyk. Ballard co jakiś czas przystawał, żeby podciągnąć mankiety kombinezonu. Jego eskorta nie posiadała się ze zdziwienia.

Widziałeś kiedy coś podobnego?

Kiedy byłem smarkiem, baraszkowaliśmy w tych starych grotach.

My też, ale tej tu nie znałem.

Nagle Ballard przystanął. Łapiąc równowagę jedną ręką, z latarką w zębach, wdrapał się na półkę, przeszedł po niej twarzą do ściany, znów do góry, trzymając się skał jak małpa bosymi stopami, i przeczołgał się przez wąską szczelinę w skałach.

Odprowadzili go wzrokiem.

Psiakrew, ale to mała dziura.

A ja tylko główkuję, jak my stąd wyniesiemy ciała, jeśli je w ogóle znajdziemy.

Niech ktoś poświeci i idziemy.

Masz, Ed. Potrzymaj światło.

Pierwszy mężczyzna przeszedł po półce, wspiął się przez otwór, odwrócił bokiem. Nachylił.

Dajcie mi tu światło!

Co jest?

Cholera.

No co tam?

Ballard!

Nazwisko Ballarda poniosło się niknącym, odbijanym coraz dalej echem w głąb dziury, w której zniknął.

Co takiego, Tommy?

Sukinsyn jeden!

Gdzie on jest?

Jak rany, chłop nam zwiał.

No to go gońmy!

Ja się przez tę dziurę nie przecisnę.

Pocałuj mnie w dupę.

Kto z nas jest najmniejszy?

Pewnie Ed.

Ed, chodź no tu!

Podsadzili następnego, który usiłował przecisnąć się przez dziurę, ale się nie zmieścił.

Widzisz jakieś światło albo coś?

Cholera, nic. Ni czorta.

Niech ktoś skoczy po Jimmy'ego. On się przeciśnie.

Popatrzyli po sobie w bladych, krzyżujących się snopach światła latarek.

Psiakrew!

To samo chodzi ci po głowie co mnie?

Żebyś, cholera, wiedział. Czy ktoś pamięta, jak tu doszliśmy?

Ja pierdolę.

Trzymajmy się w kupie.

Myślisz, że jest jakieś inne wejście do tej dziury, w której przepadł?

Nie wiem. Chyba powinniśmy zostawić tu kogoś na czatach.

Możemy go już nigdy więcej nie zobaczyć.

Dobrze mówi.

Moglibyśmy zostawić światło tu za rogiem, żeby wyglądało, że ktoś pilnuje.

Bo ja wiem.

Ballard!

Co za sukinsyn!

A, pierdolę. Idziemy.

Kto poprowadzi?

Ja chyba trafię.

No to idź przodem.

Szlag by trafił, jak nas ten skurwiel wykołował.

Wykombinował, że się damy nabrać. Już się nie mogę doczekać, żeby opowiedzieć chłopakom tam, na dworze, jak nas wyrolował.

Losujmy, kto będzie miał radochę z tego, że im opowie.

Uważajcie na głowy.

Wiecie, cośmy dobrego zrobili?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dziecię Boże»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dziecię Boże» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Cormac McCarthy - Child of God
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Orchard Keeper
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - Cities of the Plain
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Crossing
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Sunset Limited
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - En la frontera
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - Droga
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Road
Cormac McCarthy
Cormac Mccarthy - No Country For Old Men
Cormac Mccarthy
Cormac McCarthy - All The Pretty Horses
Cormac McCarthy
Отзывы о книге «Dziecię Boże»

Обсуждение, отзывы о книге «Dziecię Boże» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x