Cormac McCarthy - Dziecię Boże

Здесь есть возможность читать онлайн «Cormac McCarthy - Dziecię Boże» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dziecię Boże: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dziecię Boże»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Prowadziła go zła gwiazda… Stał na rozstaju dróg, poza społeczeństwem, ponad prawem, ponad moralnością. Niekochany, niechciany. Mordował, przekroczył próg zła, odkrył w sobie bestię. Lester Ballard w peruce z wyschłego skalpu ludzkiego, ubrany w bieliznę należącą do swych ofiar. Lester Ballard, „dziecię boże, stworzone na wzór i podobieństwo twoje”. Powieść dla osób o mocnych nerwach. Tylko dla dorosłych.

Dziecię Boże — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dziecię Boże», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Rozpalił ognisko na dnie jaskini obok płynącego strumienia. Pod jej kopułą zebrał się dym, który wysączał się powoli przez miriady pęknięć i porów, aby wzbić się stygijską mgłą przez ociekający las. Próbował uruchomić strzelbę, ale zamarzła na amen. Ukląkł na lufie, zaczął się z nią mocować, szarpać zamek. Ponieważ zamek nie ustąpił, wrzucił strzelbę do ognia. Zaraz jednak wyjął i oparł o ścianę, żeby nie ucierpiała bardziej, dość, że miała osmalone łoże. Wkruszył dziką cykorię do sczerniałego czajnika i nalał do pełna wody. Kipiała, syczała, śpiewała w płomieniach. Ciemna, zmutowana sylwetka Ballarda majaczyła nad wklęsłymi, kamiennymi ścianami. Wyjął blachę z napoczętym chlebem kukurydzianym, postawił przy ognisku obok suchych skórek leżących niczym odłamki glinianych skorup.

Obudził się w czarny dzień, na wpół skostniały z zimna, i znów rozpalił ogień. Gorący ból raz po raz przeszywał mu stopy. Ponownie się położył. Przesiąknięty wodą materac chłodził plecy, Ballard leżał więc, dygocząc, z założonymi na piersi rękami, a po jakimś czasie znów zasnął.

Obudził go wielki ból. Usiadł, złapał się za stopy. Zawył w głos. Ostrożnie stąpając, przeszedł po kamiennej posadzce do wody, usiadł, włożył nogi. Wydało mu się, że strumień parzy. Siedział, moczył nogi i coś mamrotał, nieledwie płakał, a jego głos odbijał się echem od ścian groty, przypominał pomruki stada współczujących małp.

Szeryf hrabstwa Sevier zszedł po schodach sądu na ostatni stopień nad zalanym trawnikiem, spojrzał na wodę – szare płaskie rozlewisko, pełne rozmaitych szczątków, wpływające cichymi kanałami w ulice i zaułki, sponad którego wystawały ledwie widoczne czubki parkometrów, a na lewo jakiś nikły ruch, znikome, ospałe falowanie, tam gdzie nurt rzeki Little Pigeon atakował wodę stojącą na równinie. Kiedy zastępca szeryfa płynął skifem przez trawnik, szeryf tylko patrzył i kiwał głową. Zastępca zawrócił skif i wiosłował tyłem, aż pawęż uderzył o kamienne nabrzeże.

Cholera, Cotton, ale z ciebie wioślarz.

Żebyś, cholera, wiedział.

Gdzieś ty się, psiakrew, podziewał?

Zastępca szeryfa stał przy wiosłach, łódź zanurzyła się głęboko.

Będziesz tak pływał na stojąco, jak Napoleon?

Spóźniłem się, bo musiałem wystawić Billowi Scruggsowi mandat.

Mandat?

Tak. Złapałem go na Bruce Street, jak grzał motorówką.

Jasny gwint.

Zastępca uśmiechnął się i zanurzył wiosła.

Widziałeś kiedyś gorsze gówno? – spytał.

Deszcz tylko siąpił. Szeryf wyjrzał spod ociekającego ronda kapelusza na zalane miasto.

Nie widziałeś gdzieś starca z długą brodą budującego arkę? – zapytał.

Wiosłowali główną ulicą miasta, mijali zalane sklepy i kawiarenki. Dwaj mężczyźni opuścili sklep łodzią załadowaną poplamionymi pudłami i hałdami ubrań. Jeden wiosłował, drugi brnął z tyłu w wodzie.

Dzień dobry, szeryfie! – zawołał mężczyzna idący za łodzią i podniósł rękę.

Dzień dobry, Ed – przywitał go szeryf.

Mężczyzna w łodzi kiwnął brodą w bok.

Zgłosił się już do ciebie Parker? – zapytał.

Właśnie tam jedziemy.

Zdawałoby się, że nieszczęście powinno zbliżać ludzi, a nie żeby jedni drugich okradali.

Są ludzie i ludziska, co poradzisz? – odparł szeryf.

Święte słowa.

Popłynęli w swoją stronę.

Trzymajcie się! – zawołał za nimi szeryf.

Jasne! – odpowiedział mężczyzna w wodzie.

Wpłynęli do sklepu z materiałami żelaznymi, zastępca złożył wiosła do łodzi. We wnętrzu oświetlonym lampą uwijali się ludzie, brodząc w wodzie. Jeden mężczyzna wszedł przez witrynę i wyjrzał na szeryfa przez rozbitą szybę.

Siemasz, Fate – przywitał się.

Siemasz, Eustis.

Największe, co zabrali, to broń.

Jak zawsze.

Nawet nie wiem, ile sztuk. Pewnie minie rok, zanim się wszystkiego doszukamy.

Mógłbyś spisać numery?

Dopiero jak woda opadnie. Jeżeli w ogóle zechce opaść. Księgi inwentaryzacyjne są w piwnicy.

No tak.

Jutro ma się przejaśnić. Chociaż ja już naprawdę mam wszystko w dupie. A ty?

W życiu nie widziałem czegoś takiego – powiedział szeryf.

Podobno w tysiąc osiemset osiemdziesiątym piątym całe miasto tak zalało.

Naprawdę?

Tak słyszałem – potwierdził zastępca.

Wiem, że paliło się kilka razy – powiedział sklepikarz. – Uważasz, że Pan Bóg po prostu nie chciał, aby w pewnych miejscach osiedlali się ludzie?

Możliwe – odparł szeryf. – Czyli że jak tu jest tak ciężko, to chyba trafił na zgraję niezłych uparciuchów, co nie?

Dobrze mówisz.

Mógłbym ci w czymś pomóc?

Ni czorta. Próbujemy ratować, co tylko. Już łeb mi odpada. Cholera, jeden wielki pierdolnik.

No dobra. Jak znajdziesz numery broni, to do mnie pchnij. Coś mi się widzi, że te karabiny trafią do Knoxville.

Wolałbym, żeby te skurwiele szabrowniki oddały je z powrotem.

Rozumiem cię. Zrobimy, co się da.

Jasne.

Tylko zapalę łajbę i kopniemy się po pocztę.

Zastępca uśmiechnął się, zanurzył wiosła w szarej wodzie, wśród pływających butelek, desek i owoców.

Pogadamy później, Fate – pożegnał go sklepikarz.

Dobra, Eustis. Współczuję ci, że się włamali.

Ech.

Wiosłowali ulicą, wyciągnęli skif na brzeg na ganku poczty i weszli.

Dzień dobry, panie szeryfie – przywitała Turnera sympatyczna kobieta zza zakratowanego okienka.

Dzień dobry, pani Walker, co słychać?

Mokro. A u pana?

Ciężka sprawa, no nie?

Przesunęła mu stos przesyłek pod kratami.

To już wszystko?

Wszystko.

Przejrzał pocztę.

Znaleźliście tych ludzi, co poginęli z aut?

Jak znajdziemy jednego, to znajdziemy wszystkich.

No a kiedy znajdziecie tego pierwszego?

Kiedyś znajdziemy.

Takiej podłości to ja w życiu nie widziałam – powiedziała kobieta.

Zdarzają się gorsze rzeczy – pocieszył ją z uśmiechem.

Kiedy wracali łodzią Bruce Street, ktoś zawołał ich z okna na piętrze.

Szeryf odchylił się, żeby zobaczyć, kto go woła, zmrużył oczy przed mżącym kapuśniaczkiem.

Fate, jedziesz do sądu?

Jadę.

Zabiorę się z tobą, co?

Wskakuj.

Tylko wezmę kurtkę i zaraz schodzę.

U szczytu schodów z boku murowanego budynku, w którym był sklep, ukazał się starszy pan. Zamknął za sobą drzwi, poprawił kapelusz, zszedł ostrożnie na dół. Zastępca cofnął skif pod same schody i wtedy starszy pan, uchwyciwszy się kurczowo ramienia szeryfa, wszedł do łodzi i usiadł.

Powiedziała mi dziś jedna stara kobieta, że to Sąd Ostateczny. Że ważą się nasze grzechy. Powiedziałem jej, że chyba wszyscy mieszkańcy hrabstwa Sevier musieliby być zepsuci do szpiku kości, żeby ściągnąć sobie na głowę taki dopust boży. Może zresztą ona tak uważa. A co u ciebie, młodziaku?

Wszystko w porządku – odparł zastępca.

Mam kogoś, kto mógłby ci opowiedzieć o Białych Kapturach – powiedział szeryf.

Ludzie nie chcą o tym słuchać – odparł starszy pan.

Cotton twierdzi, że to dobry pomysł – wyjaśnił szeryf. – Że trzymałby ludzi w ryzach.

Starszy mężczyzna przyjrzał się wiosłującemu zastępcy.

Nie wierz w to, synu – poradził mu. – To była zgraja rzezimieszków, tchórzy i morderców. Tylko chłostali kobiety i okradali starych ludzi, emerytów, wdowy, z oszczędności. Nocami, w łóżkach mordowali śpiących ludzi.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dziecię Boże»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dziecię Boże» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Cormac McCarthy - Child of God
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Orchard Keeper
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - Cities of the Plain
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Crossing
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Sunset Limited
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - En la frontera
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - Droga
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Road
Cormac McCarthy
Cormac Mccarthy - No Country For Old Men
Cormac Mccarthy
Cormac McCarthy - All The Pretty Horses
Cormac McCarthy
Отзывы о книге «Dziecię Boże»

Обсуждение, отзывы о книге «Dziecię Boże» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x