– Bardzo go polubiłeś, prawda? No tak, w końcu to może być twój pasierb!
– Przesadzasz! – ucina Paweł.
– Słyszałem, jak ten, jak mu, Wiktor, coś wspominał, że na tego Kranacha zawsze baby leciały, ta twoja Alicja też.
– Chcesz, żebym go tak samo nienawidził jak ty? Usiądziemy sobie przy piwie i będziemy się rozkoszować wspomnieniami. Już to widzę: dwaj bracia i wianuszek byłych i niedoszłych kochanek… – Trochę Pawłowi odpuszcza.
– No to może zaraza gdzieś tkwi w nas? – słusznie rozumuje Marcin.
– Tylko nie mieszaj w to mamy i ojca. Pamiętam twoją uroczą panią psycholog. Jeszcze do dzisiaj dźwięczą mi w uszach jej teorie. – Paweł przypomina bratu romans z psychoterapią w tle. – Obieraj, obieraj.
– Nic nie mieszam. Ty dryfujesz w stronę starszej kobiety, bon voyage. Ja siedzę w loży szyderców. Każdy na swoim miejscu.
Marcin obiera ostatniego ziemniaka, podaje Pawłowi garnek i nóż. Paweł niesie garnek do kuchni, płucze ziemniaki, wlewa wodę i włącza gaz.
– A propos kobiet i zobowiązań. Pamiętasz, że jesteśmy na szóstą umówieni z kwiaciarką? Ona dzisiaj specjalnie wcześniej wyjdzie z pracy – wychyla się Paweł z kuchni. – Pamiętam, zaraz tu ogarnę, rzuć tylko jakąś szczotkę, to oprawię Flesza wieczorowo. – Marcin wyraźnie składa broń.
Skacowany Artur obudził się połamany po nocy przespanej w fotelu. Bogu dzięki, że to niedziela. Raczej trudno uwierzyć, że w tym stanie mógłby pokazać się w pracy. Przewrócił już całą domową apteczkę w poszukiwaniu czegokolwiek, co uśmierzyłoby tępy ból głowy. Na próżno. W końcu na dnie szuflady kuchennej znalazł pojedyncze opakowanie alka seltzer. Rozpuścił tabletkę w szklance wody i wypił z ulgą.
Nieco zdumiony, ale przede wszystkim wściekły, snuje się po mieszkaniu. W końcu dociera do niego, że Małgorzata nie wróciła na noc.
W pokoju przy fotelu leży opróżniona butelka, telefon i komórka. Artur sięga po komórkę i natychmiast prostuje się z jękiem. Ból w krzyżu błyskawicznie zagłusza ból głowy. Z trudem siada w fotelu. Ciężko mu skoncentrować wzrok, ale po dłuższej chwili odczytuje zapisane na wyświetlaczu nieodebrane połączenia. Uśmiecha się ironicznie, przekonany, że to Elżbieta próbowała się do niego dodzwonić, ale jeden zapisany numer nic mu nie mówi, drugi to komórka Małgorzaty. Wzrusza ramionami i wybiera numer żony.
Melodia z „Fortepianu" odzywa się zza drzwi, bo Małgorzata właśnie dotarła do domu. Dojmujący zapach alkoholowych wyziewów uświadamia jej w progu, że nieuchwytny telefonicznie mąż mimo wszystko spędził tę noc w domu. Resztę wątpliwości rozwiewa widok Artura, nie mówiąc już o butelce nadal wartującej przy fotelu.
– Proszę, proszę, pani domu wróciła – odzywa się Artur nieco schrypnięty, ale agresywny.
– Piłeś – raczej stwierdza, niż pyta, Małgorzata.
– A co miałem robić, jak mi się żona puszcza po mieście.
– Przestań!
– A niby czemu mam przestać? Odgrywasz mi tu, jaka to ty jesteś skrzywdzona, a sama, co? Dobrze było? Lepszy był ode mnie?
Małgorzata odwraca się i wychodzi z pokoju. Artur dźwiga się z trudem, ale idzie za nią z wyraźną intencją kontynuowania.
– Pytam cię o coś! – krzyczy. – Był lepszy czy nie?
– Pokrzycz sobie jeszcze – odpowiada Małgorzata spokojnie, ale głos jej drży. -To nawet dobrze. -Wskazuje aparat zawieszony w pasie. – Od razu zapiszą się wszystkie moje stresy.
Artur trochę przytomnieje.
– Holter? Co się stało?
– Zasłabłam.
– Czemu nikt mnie nie zawiadomił? – pyta i w tym samym momencie przypomina sobie nieodebrane połączenia zapisane w komórce. – Przecież byłem w domu – dodaje już mniej pewnie.
– Alicja wydzwaniała pół nocy.
– Znowu polazłaś do tej baby od torebki?
– „Ta baba od torebki" jest moją przyjaciółką.
– Przyjaciółką? – Artur jest już w domu. – Wszystko przez tę starą lesbę.
– Słucham?
– Dlatego tak się zmieniłaś. -Ja?
– No pewnie, wściekasz się, szalejesz, gdzieś łazisz po nocach… wszystkie jesteście takie same, jak nie…
Artur urywa, dostrzegając w końcu, że Małgorzata patrzy na niego, jakby się z choinki urwał. Przygląda mu się jeszcze chwilę z niedowierzaniem, po czym rzuca okiem na zegar kuchenny i rusza do wyjścia.
– A ty dokąd znowu? – pyta Artur. Gdyby choć odrobinę zmienił ton, być może Małgorzata miałaby szansę usłyszeć w nim zaniepokojenie i troskę. Niestety, słyszy jedynie złość i zniecierpliwienie.
– Maja wraca za piętnaście minut.
– Ja pójdę.
– Przecież nawet nie wiesz, jak wygląda jej wychowawczyni.
– Wystarczy, że wiem, jak wygląda moja córka. Nie mówiąc o tym, że ona mnie pozna.
– No, nie wiem.
Zabrzmiałoby to pewnie bardzo ironicznie, gdyby nie było szczerą prawdą. Wymięty, nieogolony i zdecydowanie nieświeży Artur nie nadaje się dzisiaj do roli czułego tatusia. I chyba sam dochodzi do tego wniosku, bo nie zatrzymuje już Małgorzaty.
Właściwie powinna się popukać w czoło. Rzeczywiście, dyskusje na ciężkim kacu to jest to, czego teraz oboje najbardziej potrzebują. Choć trzeba przyznać, że udało mu się ją zaskoczyć: albo się puszcza, albo została lesbijką, prosta piłka. Tertium non datur.
Małgorzata zaczyna się uśmiechać do swoich myśli. W samą porę, bo wesoły autobus skręca właśnie z fantazją na szkolny parking. Już widzi Maję machającą do niej przez okno.
Dzieci wysypują się z autokaru. Poprzez zgiełk powitań i pożegnań z trudem przebija się głos wychowawczyni nawołującej, by każdy sprawdził, czy zabrał wszystkie swoje rzeczy. Maja biegnie do matki, ale zatrzymuje się jeszcze, by pożegnać się ze swoimi przyjaciółkami. Małgorzata parska śmiechem, widząc czułe pocałunki dziewczynek. Jej śmiech zamiera jednak błyskawicznie, bo Maja odwraca się i Małgorzata dostrzega oko podbite różnokolorowym sińcem.
– Co się stało? – woła, uginając się pod ciężarem córki, która swoim zwyczajem wita się z nią, wskakując jej na biodra.
– Nic – macha ręką Maja pośród uścisków i pocałunków. -Poprosiłam Błażeja, żeby rzucił mi colę.
– No i co?
– No i rzucił. Nie zdążyłam złapać. -I…?
– I nie martw się, mamo. Następnym razem na pewno złapię.
Przed szóstą mieszkanie Pawła wygląda zupełnie inaczej. Marcin siedzi w łazience i doprowadza z kolei siebie do stanu użyteczności publicznej. Jego stylizowany trzydniowy zarost od wczoraj przypomina raczej szczecinę. Najgorzej idzie mu z baczkami.
Basia przychodzi punktualnie. Ma rozpuszczone włosy prosto spod fryzjerskiej gofrownicy, niebieską princeskę mini, niebieskie japonki i torebkę ze sznurka. Właśnie rozpoczęła wakacje. Ostatnie wakacje w technikum ogrodniczym, w którym zdała do piątej, dyplomowej klasy.
Na widok Pawła od progu zaczyna tłumaczyć, dlaczego nie dotarła na wczorajszy wieczór. Tłumaczenie jest niezwykle drobiazgowe, gdyż Basia nie może powiedzieć wprost, że zaproszenie w ostatniej chwili na ogródkowe przyjęcie wydało jej się dużo mniej atrakcyjne niż perspektywa kręgli w Hula-Kuli.
Marcin nie byłby sobą, gdyby nie doszło do kolejnego qui pro quo. Słysząc głos szczęśliwej znalazczyni psa w przedpokoju, zaczyna wyć cichutko, a właściwie skowyczeć. Basia robi krok do przodu i w tym momencie do jej kolan rzuca się… Flesz ze szczerym zamiarem potraktowania swej wybawicielki od wolności szczerym liźnięciem przez pół twarzy. Basia, usiłując uniknąć aż tak gorących dowodów wdzięczności, próbuje wyminąć Flesza i wchodzi, a właściwie wsuwa się wielkim ślizgiem na japonkach po wypastowanej przez Pawła podłodze do pokoju. Zatrzymuje się dokładnie przed kanapą, a ściślej przed nogą zdziwionego Marcina, i łapie go za spodnie w dość niefortunnym, jak się zdaje, miejscu. Marcin podskakuje na jednej nodze i znowu skowycze – zupełnie udatnie – ale tym razem z bólu.
Читать дальше