– Próbuję – uśmiecha się gorzko Małgorzata. – Z wydatną pomocą tabletek uspokajających.
– Jakich? – pyta profesor czujnie.
Małgorzata wysupłuje małe pudełko z wypchanej, jak zwykle, nie wiadomo czym torebki. Podaje je profesorowi, który zdejmuje okulary i zaczyna studiować skład.
– Waleriana, melisa, chmiel, serdecznik. W porządku – oddaje opakowanie Małgorzacie. – Z pewnością pomoże pani bardziej niż papieros. Proszę tylko pamiętać, że to jednak lekarstwo. Nawet od waleriany można się uzależnić.
– Lepiej od waleriany niż od nikotyny – wtrąca Paweł. Małgorzata wstaje i żegna się z profesorem. Paweł odprowadza ją do drzwi oddziału.
– Wszystko jasne? – pyta, podając rękę na pożegnanie. – Żyjesz normalnie, działasz normalnie, reagujesz tak jak zwykle. Jutro wracasz tu, mniej więcej o tej porze, oddajesz mi aparat, a w poniedziałek wskakujesz na test wysiłkowy.
– Tak jest – odpowiada Małgorzata. – Wszystko pod kontrolą.
– Żebyś wiedziała, że wszystko. Tam się wszystko zapisuje.
– Złe myśli też?
– Nie, ale złe emocje, owszem. Nie miałabyś ochoty na drugie śniadanie? Moglibyśmy zejść do bufetu.
– Właściwie, czemu nie – odpowiada Małgorzata, widząc, że Paweł ma jeszcze ochotę pogadać, choć chyba jednak nie na temat jej małżeńskich problemów.
Mimo protestów Paweł ordynuje po dwie parówki z musztardą i po szklance soku pomidorowego. Jedzą w milczeniu. – Całkiem miło było wczoraj – bąka Paweł w końcu.
– Świetnie, jeśli chodzi o mnie. Pomijając, rzecz jasna, finał – śmieje się Małgorzata. -Trochę hałaśliwy, choć nieplanowany. Ale na przykład twój brat… – Paweł macha ręką z westchnieniem. – Pani doktor nieźle go zdołowała.
– Mniejsza z tym. – W innej sytuacji Paweł być może wyjaśniłby Małgorzacie, jak bardzo się myli, ale teraz woli nie wpuszczać się w poboczne, z jego punktu widzenia, wątki. -Uwierz mi, że sprawiedliwości stało się zadość.
– To co innego.
– Od jak dawna znasz Alicję?
Sztucznie swobodny ton pytania zdradza tak duże napięcie, że Małgorzata odpowiada po prostu.
– Od piętnastego maja.
– Masz to zapisane w kalendarzyku czy co?
– Po pierwsze, nie mam kalendarzyka. Po drugie, tego dnia pierwszy raz w życiu zemdlałam. Na komunii córki, a właściwie pod kościelnym murem, i Alicja…
Małgorzata zaczyna opowiadać historię torebek, ale Paweł słucha nieuważnie, bo już przypomniał sobie, że tego dnia przeprowadzał się na Berezyńską.
– A co właściwie o niej wiesz? – wypala Paweł z desperacją właściwą ludziom na ogół nieśmiałym i dyskretnym. Widać nawet tacy czasami czują, że tylko pytanie wprost uwolni ich od niepewności.
Małgorzata przygląda mu się z namysłem.
– A co ty chciałbyś o niej wiedzieć?
– O jej życiu i w ogóle…
– …i w ogóle, czyli o jej facetach?
Sytuacja jest idiotyczna i Paweł czuje się jak idiota, ale nie ma pojęcia, jak z tego wybrnąć, więc tylko kiwa głową.
– Wiem, że miała dwóch mężów. Pierwszy zginął w katastrofie lotniczej, a drugi umarł po długiej chorobie – recytuje Małgorzata. – Reszta jest milczeniem Alicji, Paweł. Jakie to ma dzisiaj znaczenie, z kim spała i kogo kochała?
– Nie wiem – odpowiada Paweł zgodnie z prawdą.
Na razie może tylko przerwać tę rozmowę, może tylko przestać się nad tym zastanawiać. Może z czasem naprawdę przypomni sobie, na czym właściwie polega zaufanie.
Flesz szczeka, słysząc kroki Pawła na schodach. Marcin siedzi w salonie i ogląda telewizję. Obok niego porozrzucane teczki, wpół rozpakowana torba z Sopotu, jakieś brudne skarpetki i mnóstwo fruwających po podłodze kudłów kaukaza.
– Dlaczego ty pracujesz w niedzielę? – Marcin już od progu wita Pawła wymówkami. – Jestem głodny jak ten pies.
– Nie wkurzaj mnie. – Paweł wchodzi do pokoju. Nie zdejmuje nawet butów, widząc kompletnie zadeptaną podłogę i te straszne kudły. – Przecież to wygląda jak jakaś melina!
Zirytowany rzuca teczkę na krzesło. Rano myślał, że zostawia dom w lepszym stanie. Wchodzi do kuchni. Niestety, tyle było ostatnio dodatkowych zajęć, że nikt nie miał okazji umyć naczyń. Nikt to znaczy Paweł.
– Służka, wyłaź spod łóżka! – woła pan doktor sam do siebie. To ulubiony tekst mamy. Chyba właśnie czuje się tak jak wiele kobiet po powrocie z pracy do domu. Na kanapie cierpiący i niezadowolony mąż – to Marcin. Rozkapryszone dziecko, mające pretensje, że nikt się z nim nie bawi – to Flesz. No i sfrustrowana żona nad górą statków – to on. Taką sobie wybrał wolność.
Musi to przeorać, bo inaczej zabije Marcina.
– Może obierzesz ziemniaki? – pyta brata z kuchni. – Do tego możesz użyć tylko rąk.
– Jak już muszę – mruczy pod nosem artysta fotografik. Kiedy ostatni raz obierał ziemniaki? Chyba w liceum… – Nie możemy zamówić pizzy?
Paweł, milcząc, podaje mu wiadro, torbę z ziemniakami i nóż, sam wraca do kuchni, po drodze zbierając porozstawiane w całym pokoju szklanki. Zamyka otwarte na oścież drzwiczki mini-kredensu. Zakłada rękawiczki i zmywa. Szklankę po szklance.
– Co będzie do tych ziemniaków? – krzyczy Marcin z salonu.
– Zsiadłe mleko.
– Wypiłem.
Cierpliwości! Paweł próbuje skupić się na zmywaniu. Podobno działa uspokajająco. Przy jakiejś dziesiątej szklance, wyjętej i użytej podczas jego pięciogodzinnej nieobecności, nie wytrzymuje i wchodzi do salonu, wycierając mokre ręce.
– Może ty masz cukrzycę, że tak pijesz bez umiaru, co? Byłeś sam, a zużyłeś dziesięć szklanek.
Marcin natychmiast odkłada nóż. Rozmowa i obieranie ziemniaków jednocześnie to za dużo dla jego niezbyt podzielnej uwagi.
– Będziesz się kłócił, tak? To był twój pomysł, żebym tu został. Nie wpraszałem się na tę twoją imprezę.
– Mama wyjechała na działkę. Miałem może ją odwołać, żeby zaopiekowała się chorym synkiem. Mało ma kłopotów z tobą?
– A z tobą to niby ma nieustające pasmo sukcesów? Czterdzieści pięć lat sukcesów, co? Może jej dołóż jeszcze bogatą wdówkę z Kępy. Będzie klaskała z radości. – Paweł wali Marcina ścierką. – Ale ty jesteś żałosny, doktorku. – Marcin uchyla się przed kolejnym ciosem.
– Kto tu jest żałosny… Narąbałeś się jak norka. Dobrze, że nie musiałem cię daleko taszczyć, no tak, zapomniałem, miałeś powody do cierpienia, narzeczona cię przerobiła! – zaczepia ponownie Paweł.
– Mnie? Chyba ci się persony pomieniały. – Marcin przygląda się bratu z miną urażonej niewinności.
– No, nie udawaj, przecież widziałem, że miałeś ochotę przyłożyć temu Kranachowi.
– Sam przyznasz, że za długo to ten twój ideał kobiety nie cierpiał… – ironizuje Marcin.
– Mój ideał? – dziwi się Paweł ostentacyjnie. – Chyba, niestety, twój, Marcinku… Tak można było w każdym razie wywnioskować z twojej wczorajszej kwaśnej miny. No cóż, współczuję ci… Znowu przegrałeś…
Marcin z wrażenia podnosi się z kanapy. Po chwili na nią dramatycznie opada.
– Mój czy twój, nieważne, pokazała nareszcie publicznie, kim jest naprawdę. Podłapała pierwszego napotkanego gościa i się z nim przegięła…
– Marcin, albo jesteś jeszcze pijany, albo nie jesteś synem mojej matki! Stuknij się, opoju, i zacznij myśleć, a nie ziać nienawiścią!
– No bo chociaż ten mój, pożal się Boże, następca mógł być jakiś…
– Kulawy, bezzębny i bezdomny? – pokpiwa Paweł. – Tu cię boli? Rodzimy James Dean zdeklasowany przez towar z importu.
Читать дальше