– A ja i tak mam przeczucie, że coś z tego będzie! Co byś chciała?
Ola bierze głęboki wdech i decyduje się skoczyć na główkę z najwyższej wieży.
– Podjęłam w końcu decyzję. Wyjeżdżam do Londynu.
– No pewnie, jedź. Matka z rozmachem siada na wąskim tapczaniku Oli. – On na te swoje zagraniczne szkolenia, a ty na zagraniczne stypendium. Co tak wytrzeszczasz oczy? Niech nie myśli, żeś tu sroce spod ogona wypadła!
Starsza pani Pankiewicz ma zupełną rację – Ola wytrzeszcza oczy, jakby ducha zobaczyła.
– Ale mówiłaś… przecież nie chciałaś…
– O tam, nie chciałam, różne rzeczy człowiek plecie. A ty się musisz tak od razu wszystkim przejmować?
Pytanie jest retoryczne, zresztą Ola, nawet gdyby chciała, nie mogłaby odpowiedzieć, bo matka gładko przechodzi do szczegółowego wykładu na temat dobrodziejstw pompy insulinowej, którą pokazała jej sąsiadka.
– Niech się w końcu na coś przydadzą te złote ruble po babci Pankiewicz – podsumowuje matka triumfalnie i wychodzi z pokoju.
Ola, rzecz jasna, nigdy na oczy nie widziała złotych rubli, dużo za to słyszała o beznadziei wdowiego losu. Nie zadała też sobie trudu, by dokładniej obejrzeć pompę insulinową, automatycznie zakładając, że to rozwiązanie nie wchodzi w grę. Była o krok od tego, by zrezygnować z wielkiej szansy z głupiego strachu najlepszej uczennicy w klasie przed nagłą zmianą szkoły. Dlaczego wcześniej nigdy nie zauważyła, że używa troski o matkę jak zasłony dymnej, kiedy tylko sytuacja ją przerasta?
Ale to wszystko nic. Rzuca okiem na wyświetlacz telefonu. Jest kolejna wiadomość. „Ale bez dżinsów jest ci jeszcze lepiej. Będziesz mi się dzisiaj śniła. Aleksander".
Wzajemnie, Aleksandrze, wzajemnie.
To śmieszne, myśli Aleksander, kątem oka przyglądając się Alicji siedzącej w fotelu obok. Tyle razy wyobrażał sobie to spotkanie po latach i zawsze, nie wiedzieć czemu, zakładał, że stanie twarzą w twarz z tą samą trzydziestoparoletnią kobietą w pełni rozkwitu.
Alicja nigdy nie była lalą, której urodę określałby rodzaj czy intensywność makijażu. Nadal jest więc piękną kobietą o regularnych rysach. Ale dla niego, dla Aleksandra, ona jest już po tamtej, drugiej stronie, skąd przyglądać się można kobiecie z życzliwością, ale bez zainteresowania. A może to tylko przez porównanie z Olą…To na pewno przez porównanie z Olą…
– Wygląda na to, że się dogadaliście – podsumowuje z ulgą Wiktor. – Jeśli wolno mi wyrazić swoje zdanie, to była bardzo rozsądna propozycja, Olku.
– Przede wszystkim zdejmuje mi kamień z szyi – mówi Alicja, popijając powoli znakomitą whisky Wiktora. – Doskonała. -Podnosi w jego stronę ciężką szklankę.
– Nie przesadzajmy – wtrąca cicho Aleksander.
– Ja nie przesadzam – Alicja odwraca się żywo w jego stronę. – Przez ostatnie pół roku dwa razy zmieniałam numer komórki. Potrafili zadzwonić w środku nocy, że wyje czyjś alarm samochodowy. Paranoja. Jestem za stara, żeby użerać się z najemcami.
– Nie przesadzajmy – mówią jednocześnie Aleksander z Wiktorem.
– Dziękuję wam obu – reflektuje się Alicja i wybucha śmiechem.
Śmiech Alicji. Nie ten dyskretny i stonowany śmiech eleganckiej wdowy z Saskiej Kępy. Nie ten nerwowy chichot kobiety niepewnej swoich atutów. Nie, to śmiech zrelaksowanej, spokojnej Alicji. Tego się nie zapomina, to nie ma wieku. Bo wszystko inne ma. Aleksander przygląda się Alicji z całym nieświadomym okrucieństwem dawnego kochanka, który znał każdy zakamarek jej ciała i każdy grymas.
– Mam nadzieję, że już się nie rozmyślicie – mówi Wiktor, który w swoim życiu widział już niejedno zawieszenie broni i niejedną na nowo wybuchającą wojnę.
– Ja na pewno nie – wzrusza ramionami Alicja. – Choć nie wiem, co zrobisz, jeśli zadzwonią, że fryzjer nie wyłączył wywietrznika od wentylacji, wychodząc do domu, i masz przyjechać, zrobić coś, najlepiej wsadzić palec w wywietrznik, żeby lokatorzy mogli spokojnie spać.
– Poszukam patyka – odpowiada Aleksander ze śmiertelnie poważną miną.
– Ze też nigdy nie przyszło mi to do głowy – kpi Alicja.
– Jest jeszcze coś… -To naprawdę nie będzie dla niego łatwe. – Chciałbym cię przeprosić… – Alicja próbuje przerwać, ale Aleksander chce powiedzieć wszystko, co wydaje mu się słuszne. – Różnie między nami bywało i wiesz, jak ciężko było mi pogodzić się z tym wszystkim. Kiedy ojciec umarł, a ty sama wiesz najlepiej, że dla mnie była to nagła śmierć… nie wiem, wszystko wróciło z jakąś straszną siłą. Nie będę nawet mówił, co o tobie myślałem.
– Potrafię to sobie wyobrazić – szepcze Alicja.
Dzięki ci, Wiktorze, za twoją dyskrecję i spokój, myśli Aleksander, i za to, że w tej trudnej chwili, nie ruszając się zza biurka, umiesz stać się niewidzialny.
– Przyjmuję przeprosiny i sama przepraszam – Alicja wyciąga drobną dłoń, która niknie w uścisku ręki mężczyzny z głębokiej przeszłości.
Nie padną sobie w objęcia, przeszłość nie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale przynajmniej…
– Będę się zbierać – mówi Alicja. -Tak sobie myślę… Może wpadłbyś do mnie w przyszłą sobotę na spokojnego imieninowego grilla? Wiktor też jest zaproszony.
Wiktor potwierdza skinieniem głowy.
Aleksander milczy zaskoczony. Nigdy dotąd nie był w domu na Berezyńskiej. Nie dlatego, że nie był zapraszany. Przeciwnie. Tak sobie obiecał: noga moja… itd. Zawsze był dobry w dotrzymywaniu obietnic złożonych samemu sobie.
– A czy mogę przyjść z kimś? – Naprawdę powiedział to na głos?
– Oczywiście, z przyjemnością ją poznam – odpowiada Alicja po prostu.
Sobota, 21 czerwca 200…
Przygotowania do wieczoru trwają od wczesnego popołudnia. Marcin z gipsem fantazyjnie przystrojonym kolorową apaszką rozsiadł się wygodnie na stołku przy długim blacie w kuchni Alicji. Na razie więcej mówił o pomocy, niż pomógł, ale teraz chyba przyszła kryska na Matyska. Krzywi się teatralnie na widok pasków wieprzowych żeberek.
– Okropność! Czuję się jak w rzeźni!
– Zapewniam cię, że w rzeźni wygląda to zupełnie inaczej -odparowuje niewzruszona Alicja, zajęta krojeniem warzyw na sałatki. – Żeberka z grilla wymyślił twój brat. Podobno obaj bardzo je lubicie.
– Ale jeść, a nie ganiać z nożem!
– Krój, krój. Tylko nie za duże porcje. Tak na jeden ząb.
– To ja poproszę drinka znieczulającego.
– Nie mam czasu. – Parodniowa zaledwie znajomość wystarczyła, by Alicja stała się mistrzynią starannego ignorowania próśb Marcina, przyzwyczajonego do zajmowania sobą całego otoczenia. – Sięgnij po resztkę tej setki dolewanej do marynaty.
– No pięknie, rzeźnicki nóż i czyściocha! Na co mi przyszło! Mnie!
Marcin już nabiera rozpędu, by kontynuować tyradę na swój ulubiony temat, ale przerywa mu dzwonek przy furtce. Przez kuchenne okno Alicja dostrzega Wiktora z imponującym bukietem piwonii. Wybiega do furtki. Marcin zsuwa się błyskawicznie z kuchennego stołka, niezgrabnie kuśtykając, dopada przeciwległego blatu i wprawnym ruchem dolewa martini bianco do szklanki z resztką wódki.
– Wstrząśnięte, nie mieszane – mruczy z zadowoleniem, sadowiąc się z powrotem na stołku przed górą żeberek.
– Przyjechałem wcześniej, bo pomyślałem, że możesz potrzebować… -Wiktor zamiera na widok młodego przystojnego mężczyzny z nogą w gipsie, rozpartego w kuchni Alicji w pozie Jamesa Bonda. – Ale widzę, że znalazłaś już kolejnego…
Читать дальше