– Nie ufała ci?
– Po Heathrow już nie. Wiedziała, czego naprawdę chcę. Stephen był zdenerwowany, czuł się odpowiedzialny za śmierć wszystkich tych ludzi.
– Dziwisz się?
– I tak, i nie. – Gould dotknął pajacyka naklejonego na szybę, jakby objaśniał rzecz dzieciom z hospicjum w Bedfont. – Stephen widział to dwojako. Po zamachu na Heathrow powiedział mi, że znów poczuł obecność Boga, jak urojoną kończynę budzącą się do życia. Potrzeba mu było tego poczucia winy. Dlatego zgodził się wziąć udział w robocie przy galerii Tatę. Nieświadomie żywił nadzieję, że ktoś zginie.
– Ale nie Joan Chang. Widział, jak biegnie w panice, i domyślił się, że znalazła bombę. Dlatego zadzwonił do ochrony.
– Trochę za późno. To kłopot z wszystkimi religiami – za późno przychodzą na miejsce zdarzenia. – Gould wyjął chusteczkę z mojej kieszonki na piersi i wytarł sobie palec wskazujący. – Przykro mi z powodu Joan. Lubiłem ją, a to zepsuło eksperyment.
– A Dexter? Wcześniej czy później zawiadomi policję.
– Na razie nie. Potrzebuje jeszcze poczucia winy, jeśli Bóg ma wrócić i zbawić go. Poza tym on mnie rozumie. Ty też, Davidzie.
– Nie. – Zatrzasnąłem drzwi jaguara i spróbowałem zapanować nad sobą. – To jest szaleństwo. Wszystko – bezsensowna przemoc, przypadkowe morderstwa, zamachy bombowe. To zamknięty krąg przestępstw. Życie jest więcej warte.
– Niestety, życie nic nie jest warte. Albo prawie nic. – Niespeszony moim wybuchem gniewu, wziął mnie pod ramię. – Bogowie umarli, a my już nie ufamy własnym marzeniom. Wyłaniamy się z otchłani, patrzymy przez chwilę za siebie i znów wchodzimy w otchłań. Młoda kobieta leży martwa na progu swojego domu. Bezsensowne przestępstwo, ale świat wstrzymuje oddech. Nasłuchujemy, ale kosmos nie ma nam nic do powiedzenia. Jest tylko cisza, więc to my musimy przemówić.
– My?
– Ty i ja. – Głos Goulda przeszedł nieomal w szept, jakby mówił do jednego z umierających dzieci. Złapał mnie za ramiona uspokajającym gestem. – Jest wiele do zrobienia, kolejne akcje, które trzeba zaplanować. Wiem, że mnie nie zawiedziesz.
– Nie zawiodę? Przecież zabiłeś moją żonę.
– Nie będę wymagał, żebyś dokonał czegoś brutalnego; to nie leży w twojej naturze. Przynajmniej na razie…
Mówił aksamitnym, uspokajającym głosem, ale dłoń sięgała do kabury pod pachą. Oparł się o mnie, głowę miał o kilkanaście centymetrów od mojej. Źrenice powędrowały w górę, otoczyła go ostrzegawcza aura, którą widziałem w Bishop’s Park. Zrozumiałem, że zastanawia się, czy nie jestem zbyt niebezpieczny, żeby zostawić mnie na parkingu. Gdyby znaleziono mnie martwego w jaguarze, z biletem parkingowym w dłoni, policja szybko doszłaby do wniosku, że to ja byłem sprawcą zamachu na terminal numer 2 i zabójcą byłej żony.
– Davidzie, muszę być pewien…
– Jestem z tobą. – Ostrożnie dobierałem słowa. – Mogę zrozumieć, co robisz.
– To dobrze. Musimy zostać przyjaciółmi.
– Jesteśmy przyjaciółmi. Po prostu muszę się z tym wszystkim oswoić.
– Naturalnie. Nie możesz się z tym zgodzić. – Gould poklepał mnie po policzku. – Nie martw się, omówimy następną akcję.
– Wybrałeś już… cel?
– Jeszcze nie. Ale będzie duży, wierz mi.
Odwrócił się ode mnie i uniósł ręce w górę. Odpowiedziało mu pulsowanie reflektorów samochodu, zaparkowanego sto metrów dalej. Citroen kombi wyjechał z zatoczki i potoczył się w naszą stronę. Za kierownicą siedziała Vera Blackburn. Gould ruszył w stronę drogi przy parkingu, trzy kroki przede mną, sprawdzając, czy buty lśnią jak należy. Gdy doszedł do krawężnika, zatrzymał się, żeby zaczerpnąć powietrza.
– Będziemy w kontakcie. Nadal mieszkasz u Kay?
– Tak. Ona jest w wirze walki. Czy Chelsea Marina mieści się w twoich planach, czy nie?
– Zupełnie nie. – Gould patrzył na swoje ręce i, zaciskając dłonie, próbował wywołać na nich trochę koloru. – To banalna sprawa – zebranie komitetu rodzicielskiego, które wyrwało się spod kontroli. Rodzice zdemolowali pokój nauczycielski i zamknęli dyrektorkę w ubikacji.
– Jesteś niesprawiedliwy. Osiągnięto poważny postęp.
– Masz rację. Klasa średnia to bardzo poważni ludzie. – Pomachał do Very, gdy citroen podjechał bliżej. – Dlatego musieli wymyślić tyle zabaw. Prawie każda gra, którą sobie wyobrazisz, została wynaleziona przez klasy średnie.
Usadowił się na fotelu obok kierowcy. Vera uśmiechnęła się do niego przelotnie, nie zwracając na mnie uwagi. Spieszyła się z odjazdem, zanim numer rejestracyjny wozu zostanie zapisany w komputerze.
Gould oddał mi chusteczkę.
– Przy okazji, w ubiegłym tygodniu widziałem Sally.
– Mówiła mi.
– Była bardzo miła. Sądzę, że chce, żebyś wrócił.
– Zawsze tego chce. To jedna z tych zabaw klasy średniej. Po co tam poszedłeś, Richardzie?
– Nie jestem pewien. Szukałem cię.
– Miałeś ze sobą pistolet.
– Musiałem. Żyjemy w niebezpiecznych czasach.
– To ty sprawiłeś, że są niebezpieczne. Chciałeś ją zastrzelić?
– Prawdę mówiąc…
Nie skończył zdania, bo Vera zdjęła nogę z hamulca i citroen odjechał.
Patrzyłem, jak samochód jedzie uliczką między zaparkowanymi wozami, zajeżdża drogę autobusowi lotniskowemu i rusza ku wyjściu. Za mną stał jaguar pokryty płaszczem kurzu. Wyjąłem komórkę i zastanawiałem się, czy zadzwonić na policję. Najlżejsze naciśnięcie guzika połączyłoby mnie z ochroną terminalu numer 2 i policja szybko upolowałaby citroena.
Tak, jak się spodziewałem, mój kciuk zawahał się. Richard Gould był bardziej obłąkany niż którykolwiek z pacjentów, którzy przewinęli się przez Instytut Adlera, ale zawsze było mi miło, gdy go widziałem. Mimo że usiłował mnie zabić, poczułem się spokojniejszy i bardziej pewien siebie. Długie poszukiwanie zabójcy Laury zakończyło się, a szalony pediatra, przyznając się, uwolnił mnie.
32. Spadek cen nieruchomości
Kiedy wróciłem do Londynu, Chelsea Marina stała w ogniu. Z estakady w Hammersmith widziałem chmury dymu i pary unoszące się znad rzeki. Słyszałem zawodzenie karetek, przewożących rannych do szpitala Charing Cross. Tłumy gapiów wypełniały King’s Road. Ściśnięci za stalowymi barierkami patrzyli, jak płomienie unoszą się nad kilkunastoma domami osiedla. Wozy strażackie i policyjne furgonetki blokowały ulicę, ich światła omiatały kluby tańca erotycznego i biura turystyczne z tanimi biletami lotniczymi.
Zaparkowałem na Fulham Road, o kilometr od osiedla i poszedłem za tłumem podekscytowanych uczniów zmierzających w stronę tego przedwczesnego pokazu sztucznych ogni z okazji spisku prochowego Guya Fawkesa. Z góry sfrunęły kawałki zwęglonego papieru, strzepnąłem z rękawa spopielony strzęp karty kredytowej. Rachunki z winiarni, rachunki za lekarza i akcje dryfowały w dół z nieba, inwentarz dobiegającego końca życia klasy średniej.
Tak jak się obawiałem, zawieszenie broni okazało się krótkie. Wkrótce po moim wyjeździe do Heathrow wielki oddział policji wkroczył do Chelsea Marina i błyskawicznie przejął kontrolę nad osiedlem. Ekipy umundurowanych funkcjonariuszy przecwałowały przez furtki dla pieszych, a desant rzeczny skorzystał z przypływu, żeby wylądować na przystani.
Trzy godziny później było po akcji. W geście oporu właściciele podpalili kilkanaście domów, ale samochody strażackie czekające na King’s Road nadjechały bezzwłocznie. Kilku mieszkańców, którzy doznali oparzeń lub zostali brutalnie pobici przez policję, przeniesiono do karetek, zanim ekipy telewizyjne podeszły bliżej. Małą barykadę wzniesioną na Beaufort Avenue zmieciono w kilka sekund. Chelsea Marina była teraz zarządzana wspólnie przez policję i lokalne władze gminne.
Читать дальше