– Ochrona terminalu numer 2. – Wróciłem myślą do komórki biskupa Chichester, którą znalazłem w samochodzie Joan Chang przed galerią Tatę. – Po co Stephen do nich dzwonił?
– Pomysł.
– Miał za zadanie wykonać telefon ostrzegający. Tymczasem ktoś inny podkładał bombę. Ochronie trzeba było dać czas, żeby ewakuowała wszystkich z terminalu.
– Ale telefonu z ostrzeżeniem nie było. Policja jest tego pewna. – Gould kiwał zachęcająco głową. – Stephen nie zadzwonił do ochrony. Dlaczego?
– Bo zamachowiec miał zadzwonić do Stephena, jak tylko podłoży bombę. Ale nie zadzwonił.
– Właśnie. No więc…?
– Stephen pomyślał, że nastąpiła jakaś zwłoka. – Spostrzegłem, że trzymam książkę w ręku i wrzuciłem ją do samochodu. – Siedział tutaj, czytał o Bogu i neurologii. Potem usłyszał wybuch. Domyślił się, że bomba wybuchła, zanim zamachowiec zdołał się z nim skontaktować. Włączył radio w samochodzie i dowiedział się o ofiarach. Musiał być przerażony.
– Był. – Gould odepchnął się od samochodu i zatoczył wokół mnie półkole. – Był głęboko wstrząśnięty. W gruncie rzeczy nigdy się z tego nie otrząsnął.
– I wtedy stracił wiarę. Zostawił tu samochód i jakoś wrócił do Chelsea Marina. Biedak – ale jak usprawiedliwił wobec siebie to, że był zamieszany w zamach bombowy?
– To była część kampanii przeciwko turystyce, zmontowanej przez Kay Churchill. W zamierzeniu miała spowodować zamknięcie Heathrow na kilka dni i zmusić ludzi do myślenia o Trzecim Świecie. Odwołaliby wakacje i przekazali pieniądze dla Oxfam i Lekarzy bez Granic. – Gould uniósł blade dłonie ku słońcu. – Tragiczna pomyłka. To miało być ostrzeżenie. Nie chcieliśmy nikogo zabijać.
– Ale kto był zamachowcem? Vera Blackburn?
– Jest zbyt nerwowa.
– Kay? Nie wyobrażam jej sobie w tej roli.
– Nigdy w życiu. Stephen i ja przyjechaliśmy tutaj sami.
– Ty przyjechałeś ze Stephenem? Więc to ty byłeś zamachowcem? – Odwróciłem się, żeby popatrzeć na Goulda, jakbym go zobaczył po raz pierwszy, obdartego doktorka z dziwnymi obsesjami. – Ty zabiłeś wszystkich tych ludzi… i moją żonę.
– To był wypadek. – Gałki oczne Goulda podeszły do góry pod powiekami, tak jak w parku przy Fulham Palace. – Nikt nie miał zginąć. Byłeś przecież w Filmotece Narodowej, Davidzie, zostawiłeś bomby zapalające w wypożyczalni wideo. Nie wiedziałem, że twoja żona jest w tym samolocie.
– To ty podłożyłeś bombę… – odwróciłem się, dotykałem palcami kurzu na przedniej szybie jaguara, jakby ta powłoka brudu mogła osłonić mnie przed tym, czego dowiedziałem się o śmierci Laury. Z trudem opanowałem gniew. Chciałem, żeby Gould mówił swobodnie, nawet kosztem prawdy. Byłem wstrząśnięty i przygnębiony sobą samym. Przez całe miesiące robiłem za naiwniaka naciąganego przez małą sektę w Chelsea Marina. Wiedziałem teraz, dlaczego Kay zawsze tak się niepokoiła moją coraz bliższą znajomością z Gouldem. O dziwo, nadal martwiłem się o niego.
Gould spojrzał mi w twarz.
– Cały drżysz. Usiądź w samochodzie.
– Nie, dziękuję. Nie w tym wozie, wiem, jak musiał się czuć Dexter. – Odepchnąłem go i złapałem za rękaw. – Ale jak się tam dostałeś? Ochrona przy odbiorze bagaży jest ścisła.
– Nie tak ścisła w hali przylotów. Pewien architekt w Chelsea Marina pracuje dla firmy zajmującej się konserwacją portu lotniczego. Zaopatrzył mnie w przepustkę. Włożyłem biały fartuch i przypiąłem plakietkę lekarza. Bombę miałem w neseserze lekarskim. Myślałem, że to urządzenie o niewielkiej mocy. Ale Verę poniosło – to wszystko ze złości.
– A potem położyłeś bombę na konwejerze? Dlaczego właśnie na tym?
– Bagażowy powiedział mi, że w samolocie z Zurychu odkryto gapowiczów. Pasażerów zatrzymali w maszynie i mieli ich nie wypuścić do odprawy celniej przez co najmniej pół godziny. – Gould mówił cicho, ledwie słyszalnym głosem, tłumionym przez ruch na drodze przy parkingu. – Nastawiłem zapalnik na piętnaście minut i podrzuciłem walizeczkę na konwejer, gdy bagaż z Zurychu zaczął spadać ze zrzutni.
– Obok walizki Laury. Kompletny przypadek.
– Nie. To nie był przypadek. Przepraszam cię, Davidzie. – Zanim zdążyłem się odezwać, Gould dokończył: – Na rączce była plakietka z nazwiskiem. Dostrzegłem je. Myślałem, że walizka należy do kogoś innego.
– Do kogo, mianowicie?
– Do ciebie, Davidzie. – Gould zdobył się na mrugnięcie, wyrażające sympatię. Próbował ukryć uśmiech. – Czytałem Neurologa patrzącego na Boga. Na nalepce hotelowej przymocowanej do walizki było coś o konferencji psychiatrycznej sprzed dwóch lat. Doszedłem do wniosku, że to twoja walizka.
– Moja? Więc to ja…?
– Tak, byłeś właściwym celem. – Gould dotknął mojego ramienia jak lekarz, który chce powiedzieć, że wcześniejsza, niepomyślna diagnoza była prawdziwa. – Zawsze uważałem, że ta bomba nas zbliżyła. W pewnym sensie nasza przyjaźń zaczęła się od tej strasznej tragedii.
– Nie sądzę. Ale dlaczego ja?
– Widziałem cię w telewizji, jak mówiłeś o chorobach z wyboru: o narzuconym sobie paraliżu, wymyślonym kalectwie, stanach dobrowolnego szaleństwa – myślałem, że do tej kategorii zaliczasz religię. Strach przed otchłanią, o której tylko prawdziwy szaleniec może myśleć bez drżenia. Pomyślałem, że wstrząsnę tobą i wydobędę cię z tego samozadowolenia. Pożyteczna lekcja zamiast tego, czego dowiedziałeś się na konferencji w Zurychu.
– Więc co się nie udało?
– Wszystko. Teraz wiem, dlaczego zawodowcy zawsze pozostawiają rewolucję amatorom. Celnicy sprawdzali walizkę ciężarnej Jamajki, pracującej jako mrówka dla przemytników narkotyków. Dostała napadu histerii i zaczęła rodzić. Poprosili mnie o pomoc i znalazłem się w karetce pogotowia jadącej do szpitala Ashford. Próbowałem dodzwonić się do Dextera, potem do ochrony Heathrow, ale utknęliśmy w tunelu. Okazało się, że bagażowy mówił nie o tym samolocie. Gdy pasażerowie z Zurychu podeszli do konwejera, bomba wybuchła. Byłem w szoku, Davidzie. Usłyszałem twoje nazwisko w wiadomościach i uznałem, że nie żyjesz.
– A potem pojawiłem się w domu Kay.
– Wstałeś z grobu. W pewnym sensie już cię zabiłem, z najbardziej idealistycznych powodów. Lubiłem cię, Davidzie. Byłeś poważny, chociaż giętki, i szukałeś jakiejś prawdy. Laura stanowiła drzwi do twojego prawdziwego ego i ja je otworzyłem.
– Na długo się ukryłeś.
– Obserwowałem cię. Rewolucja klasy średniej była w toku, a Kay była naszą Joanną d’Arc. Wyłączyła głosy gadające do niej w głowie, wszystkie te idiotyczne hollywoodzkie filmy. Pięćdziesiąt lat temu byłaby żoną jakiegoś postawnego, młodego wikarego, organizowałaby partyjki wista i dodawała pikanterii jego życiu seksualnemu. Nie mogła pojąć, dlaczego straciłem zainteresowanie podkładaniem bomb dymnych w wypożyczalniach wideo i biurach podróży.
– Ale po Heathrow wszystko się zmieniło. – Nadal starałem się opanować i trzymałem ręce przy sobie; unikając wzroku Goulda, zachęcałem go do dalszych wypowiedzi. – Spostrzegłeś tam coś ważnego, mimo że zginęli ludzie.
– Dobrze powiedziane, Davidzie. – Gould poklepał mnie po ramieniu i poszperał w kieszeniach, jakby chciał znaleźć jakiś symboliczny podarek, żeby mi go wręczyć. – Pamiętaj, pracowałem z tymi nieszczęsnymi dziećmi. Byłem ich przedstawicielem i szukałem odpowiedzi. Jeśli staniesz naprzeciwko dwulatka umierającego na raka mózgu, co powiesz? Nie wystarczy mówić o wielkim planie przyrody. Albo świat jest w błędzie, albo szukamy znaczeń w niewłaściwych miejscach.
Читать дальше