Próbowałem zaprotestować, zaskoczony jego obojętnością. Drogą biegnącą obok parkingu zbliżał się samochód, szary citroen kombi. Jechał powoli, jakby patrolował okolicę. Zatrzymał się obok nas, za kierownicą siedziała kobieta. Gdy się nam przyglądała, rozpoznałem jaskrawy makijaż oczu i wydatne czoło, ironicznie uśmiechnięte usta i fioletową szminkę.
– Vera Blackburn?
– To ona. – Gould pomachał do niej. Wóz podjął swoją służbę patrolową. – Lady Makbet spod taniego supermarketu.
– Na litość boską… – byłem zniecierpliwiony tym bezceremonialnym poczuciem humoru. – Jak się tu dostałeś?
– Dzisiaj? Vera mnie przywiozła. Lubi przejażdżki na Heathrow.
– Byliście pewni, że znajdziecie tego jaguara? Rozumiem, że nasze spotkanie nie jest dziełem przypadku?
– Mało prawdopodobne, żeby było. – Gould położył mi uspokajającą rękę na ramieniu. – Przepraszam, Davidzie. Nie lubię wodzić cię za nos. Zawsze byłeś taki prostolinijny – wobec wszystkich, tylko nie wobec siebie. Pomyślałem, że nadszedł czas, żeby doprowadzić całość do punktu krytycznego. I ta aktywność policji, ludzie z bezpieczeństwa, którzy nas coraz ściślej otaczają. Musimy omówić wiele spraw.
– Domyślam się. – Po raz ostatni zerknąłem na citroena. – Więc Vera czekała na mnie w domu Stephena? Wie, że chodzę codziennie do przystani.
– Tak to wyglądało. Jesteś zdumiewająco punktualny. To burżuazyjne wychowanie, lata doświadczeń, że pociągi się nie spóźniają.
– Udawała, że przetrząsa dom i włożyła bilet wraz z kluczykami do sutanny. Zakładałeś, że je znajdę.
– Mieliśmy nadzieję. Vera trochę ci pomogła. Sutanna to był jej pomysł.
– Zgrabne posunięcie. Kobiety są sprytne w takich sprawach.
– Przymierzałeś?
– Sutannę? Kusiło mnie. Powiedzmy, że jestem nie z tej sekty. – Patrzyłem, jak Gould uśmiecha się do siebie, jak uczniak, któremu ulżyło, że prawda wyszła na jaw. – Czy Stephen Dexter jeszcze żyje?
Gould odwrócił się do mnie zaskoczony.
– Gdzieś się przyczaił. Nie popełni samobójstwa, wierz mi, ma zbyt wielkie poczucie winy. To, co zdarzyło się w terminalu numer 2, prawie przywróciło mu wiarę.
– A co się zdarzyło? Ty wiesz, Richardzie.
– Wiem. – Gould zwiesił głowę, patrząc na swoje zdarte buty. – Chciałem ci powiedzieć, bo ty zrozumiesz, wiedziałbyś, o co nam chodzi…
– Nie rozumiem śmierci na Heathrow. Po co zabijać ludzi? Na litość boską…
– Trzeba przeprawić się przez głęboką rzekę, ale jest most, Davidzie. Jesteśmy usidleni przez kategorie, ściany, które nie pozwalają nam widzieć tego, co dzieje się za rogiem. – Gould wskazał palcem na rozbity pickup. – Akceptujemy śmierć, gdy uważamy, że jest usprawiedliwiona – wojny, wspinaczka na Mount Everest, budowa drapacza chmur, budowa mostu.
– To prawda… – Wskazałem w stronę terminalu numer 2. – Ale nie widzę tam mostu.
– Mosty są w umyśle. – Gould wzniósł białą rękę, czyniąc gest w stronę pasa startowego. – Prowadzą nas do prawdziwszego świata, bogatszego odczucia siebie samych. Gdy tylko te mosty się pojawiają, naszym obowiązkiem jest przejść po nich.
– Rozrywając na strzępy Chinkę? Czy Dexter był zamieszany w zamach bombowy na Heathrow?
Gould jakby się zapadł w głąb swojego wyświechtanego garniturku.
– Tak. Był zamieszany.
– To on podłożył bombę?
– Nie. Z całą pewnością nie.
– Więc kto to zrobił?
– Davidzie… – Gould wyszczerzył nierówne zęby. – Nie chcę robić uników. Musisz ujrzeć zamach na Heathrow jako część większego obrazu.
– Moja żona zginęła w tym terminalu.
– Wiem. To była tragedia. Jednak, po pierwsze… – odwrócił się do mnie plecami, patrzył na rdzewiejące samochody, potem znów szybko spojrzał mi w oczy. – Jak myślisz, co zaszło w Chelsea Marina?
– Dokonała się rewolucja klasy średniej. Ta, dla której pracowałeś. Tak?
– Ależ nie. Protest klasy średniej to tylko objaw. To część znacznie większego ruchu, prądu drążącego życie nas wszystkich, chociaż większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Istnieje głęboka potrzeba działań bezsensownych, im gwałtowniejszych, tym lepiej. Ludzie wiedzą, że ich życie pozbawione jest sensu, i wiedzą też, że nic na to nie poradzą. Albo prawie nic.
– Nieprawda. – Byłem zniecierpliwiony znanymi argumentami. – Twoje życie nie jest pozbawione sensu. Gdy tylko rada lekarska cię oczyści, znów będziesz chodził po salach szpitala dla dzieci…
– Mam coś więcej.
– Szybowce? Zapisałeś się na kurs.
– Odwołałem to. Za bardzo przypomina terapię zajęciową. – Gould osłonił oczy. Samolot wznosił się z pasa startowego. Napinał skrzydła na tle nieba, tytaniczny wysiłek woli i stali. Gdy wzniósł się nad Bedfont i skręcił na zachód, Gould pomachał z podziwem. – Heroiczne, ale…
– Nie dość bezsensowne?
– Właśnie. Pomyśl o tych wszystkich pasażerach, w każdym z nich huczy od planów i projektów jak w ulu. Wakacje, konferencje, śluby – tyle celów i energii, tyle małych ambicji, że nikt ich nawet nie spamięta.
– Lepiej byłoby, gdyby samolot się rozbił?
– Tak! To miałoby jakieś znaczenie. Powstanie pusta przestrzeń, w którą możemy zajrzeć z prawdziwym szacunkiem. Bezsensowna, niewytłumaczalna, zagadkowa jak Wielki Kanion. Nie widzimy drogi spoza znaków. Usuńmy je, żebyśmy mogli popatrzeć na tajemnicę pustej drogi. Potrzeba nam więcej pracy przy burzeniu…
– Nawet jeśli giną ludzie?
– Tak, niestety.
– Jak w Heathrow? I w Hammersmith? Czy to Dexter ją zastrzelił?
– Nie. Nie było go w pobliżu.
– A terminal numer 2? – Wyjąłem bilet parkingowy z portfela i przytrzymałem go przed oczami Goulda. – Przyjechał twoim samochodem na dwie godziny przed wybuchem bomby. Co robił, kiedy wysiadł?
– Siedział w wozie. – Gould patrzył na mnie uważnie, zdziwiony, że tak trudno mi pojąć prawdę. – Może nawet myślał o tobie.
W złości uderzyłem go w ramię.
– Muszę wiedzieć!
– Uspokój się… – Potarł ramię, potem sięgnął do samochodu i wyjął egzemplarz Neurologa patrzącego na Boga. Przekartkował go i znalazł moje zdjęcie, młodzieńca uśmiechającego się z samozadowoleniem. – Tamtego ranka Stephen podwiózł mnie do Heathrow. Miałem tu… sprawę do załatwienia.
– Lekarską?
– W pewnym sensie. On miał za zadanie czekać tutaj.
– Zadanie? Jakie zadanie? Dawał komunię świętą na parkingu?
– Musiał gdzieś zadzwonić. – Gould wskazał na cyfry nagryzmolone zielonym długopisem. – Wybierz ten numer, Davidzie. Masz komórkę. To wiele ci wyjaśni.
Wyjąłem komórkę i czekałem, póki lotnisko się nie uciszyło. Gould oparł się o samochód, dłubiąc coś przy paznokciach, jak mentor znudzony niegdyś dobrze się zapowiadającym uczniem. Popatrzyłem na cyfry wypisane na książce wydanej przez BBC i wybierałem numer.
Szybko odezwał się jakiś głos.
– Ochrona Heathrow… Terminal numer 2. Słucham?
– Halo? Przepraszam?
– Ochrona terminala numer 2. Czym mogę panu służyć?
Wyłączyłem komórkę i trzymałem ją jak granat. Powietrze wokół mnie zrobiło się rzadsze. Rzędy zaparkowanych samochodów, druciany płot i stery ogonowe samolotów zbliżyły się do mnie, jak spiskowcy zamierzający zaatakować niebo. Heathrow było wielką ułudą, centrum świata znaków, które niczego nie wskazywały.
– No, Davidzie? – Gould podniósł wzrok sponad paznokci. – Ktoś odpowiedział?
Читать дальше