Na górze, w pokoju wyglądającym jak cela, Vera dokonała takich samych spustoszeń. Zerwała bawełniany kombinezon Dextera i togę nauczycielską z wieszaków i rzuciła je na podłogę obok łóżka. Poirytowana spartańską łazienką i jej skąpymi schowkami, roztrzaskała słój drogiej soli do kąpieli, prezent od parafianina, o umywalkę, która zamieniła się w jaskrawoturkusową sadzawkę.
Usiadłem na gołym materacu z kombinezonem lotniczym w rękach. Perfumy Very wisiały w powietrzu jak ostry mineralny posmak jakiegoś egzotycznego materiału wybuchowego. Obok mnie, jak ponure wspomnienie pastora, leżała sutanna Dextera ze złożonymi równolegle rękawami. Doszedłem do wniosku, że umieścił sutannę na swoim skromnym łóżku po śmierci Joan Chang, wiedząc, że już nigdy nie będą na nim spali.
Niemal ze współczuciem dotknąłem szorstkiej tkaniny, jakby w nadziei, że wyczaruję nieszczęśliwego kapłana z jej surowych splotów. Próbowałem odgadnąć, jakiego to cennego trofeum Vera Blackburn szukała tak gorączkowo. Przesunąłem ręką po kieszeni na piersi sutanny i wyczułem małe metalowe przedmioty.
Wyciągnąłem żółtą jedwabną chusteczkę, ciasno związaną i zabezpieczoną taśmą elastyczną. Otworzyłem tę miniaturową paczuszkę i znalazłem kluczyki zapłonu. Były stare i matowe, obrośnięte brudem, przymocowane do medalionu z emblematem jaguara.
Znów sięgnąłem do kieszonki i wyciągnąłem kawałek zadrukowanej karty. Rozpoznałem bilet na długoterminowy parking w Heathrow. Na bilecie Dexter napisał zielonym długopisem B 41 i 1487. Uznałem, że był to numer miejsca parkingowego.
Czy Dexter był właścicielem starego jaguara i z jakichś powodów zaparkował go na Heathrow? Przyjrzałem się dokładnie wybitym w bilecie dziurkom, sprawdzając, czy bilet został skasowany. Mój wzrok padł na czarny pasek magnetyczny, ale myśli skoncentrowane miałem na czymś, co można było odczytać znacznie łatwiej. Odcisk pieczątki z datą na brzegu biletu głosił: 11.20, 17 maja.
To była data wybuchu bomby w terminalu numer 2. Prawie dokładnie dwie godziny przed eksplozją na konwejerze z bagażami, która zabiła Laurę.
29. Parking długoterminowy
Wspomnienia rewolucji szybko zostawały w tyle, gubiły się między mknącymi w lusterku liniami na jezdni. Dotarłem do ronda przy Domu Hogartha i dodałem gazu, wjeżdżając na autostradę prowadzącą do Heathrow. Po raz pierwszy miałem namacalny dowód, łączący kogoś z Chelsea Marina ze śmiercią Laury. Pastor z mózgiem uszkodzonym od ciągłego bicia brnął jak lunatyk w coraz głębsze obszary przemocy, bo tylko ona mogła nadać rozpaczliwe znaczenie jego życiu.
Nie bacząc na kamery policyjne, mknąłem estakadą, wielkim kamiennym marzeniem, które wreszcie obudziło się ze snu. Strumień powietrza wywołany pędem wozu przelatywał mi z rykiem obok głowy, rozwiewając wszelkie wątpliwości, chociaż wiedziałem, że są i inne wytłumaczenia. Bilet parkingowy i jaguar na miejscu numer 1487 mogły należeć do jednej z ofiar wybuchu, może do starszego duchownego wracającego z Zurychu tym samym lotem, co Laura. Przesłał bilet do Dextera i poprosił go, żeby wyprowadził samochód i odebrał go z sali przylotów.
A może pastor, którego Chelsea Marina znała jako wielebnego Stephena Dextera, był w rzeczywistości oszustem, nielegalnym imigrantem, uciekającym przed kontrolą graniczną? Pomógł umierającemu kapłanowi w sali odbioru bagażu, potem skorzystał z szansy, ukradł dokumenty zmarłego i list nominujący go na stanowisko w Chelsea Marina. W każdej innej parafii motocykl, chińska przyjaciółka i brak wiary mogłyby doprowadzić do zdemaskowania, ale w Chelsea Marina uznano to za rzecz normalną, niemal niezbędną dla kapłana.
Jakiekolwiek było ich pochodzenie, bilet parkingowy i kluczyki tkwiły w kieszeni sutanny Dextera. Gdy wjechałem w granice Heathrow przy Hatton Cross, myślałem o Laurze, której niknąca obecność znów rozbudziła się w moim umyśle i zdawała unosić nad słupkami ze znakami wskazującymi drogę do terminali lotniska. Czekałem przy obwodnicy, aż ciągnik zaholuje boeinga 747 do hangaru. Wokół mnie rozciągały się hektary parkingów, powierzchnie przeznaczone dla załóg lotniczych, personelu ochrony, podróżujących biznesmenów. Tworzyły nieomal planetę czekających samochodów, stojących cierpliwie w zagrodach, na swych kierowców, którzy okrążali świat. Upłyną stracone na zawsze dni, zanim wysiądą z autobusów lotniskowych i odbiorą samochody.
Do lądowania podchodził airbus, turbiny westchnęły, jak szept snów zatartych przez czas, gdy maszyna kładła się na pasie startowym. Z tego mirażu wyłoniła się Laura, a po kilku minutach zniknęła w tajemnicy większej niż lot.
Wziąłem bilet z automatu i przejechałem obok biura administracji parkingu w stronę sekcji B. Mimo morderczych opłat, prawie wszystkie miejsca były zapełnione. Wielka kongregacja samochodów patrzyła w stronę swojej mekki, wieży kontrolnej lotniska Heathrow. Skręciłem w aleję B 41 i przejechałem między dwoma rzędami wozów, przyglądając się uważnie numerom na asfalcie. Wbrew sobie, wyobraziłem sobie, że zamachowiec nadal siedzi w jaguarze i czeka na mnie.
Miejsce 1487 było zajęte. Imponujący mercedes sedan wypełniał przestrzeń, a jego wypolerowane cielsko lśniło jak ceremonialna zbroja. Zatrzymałem wóz i podszedłem do niego. Przez okno zobaczyłem białą, skórzaną tapicerkę i tablicę rozdzielczą z ekranem nawigacyjnym. Egzemplarz „Evening Standard” sprzed tygodnia leżał na tylnym siedzeniu. Mercedes stał tutaj od paru dni.
Dwadzieścia minut później odnalazłem jaguara. Stał w małej przechowalni, od północnej strony sektora E. Mercedes popsuł mi szyki, więc poszedłem do biura administracji niedaleko bramy wyjazdowej. Pomocny kierownik, Azjata, wyjaśnił mi, że wozy, po które nikt się nie zgłosi przez dwa miesiące, odholowywane są do przechowalni i trzymane tam do czasu, aż wydział prawny spółki nie wytropi właścicieli. Amatorzy przejażdżek kradzionymi samochodami, przestępcy uciekający za granicę, a nawet spóźnieni pasażerowie niechętni do uiszczania opłat dodatkowych często porzucali swoje wozy, zakładając, że zostaną na zawsze w czyśćcu dla samochodów.
Pokazałem kierownikowi bilet wyjęty z sutanny Stephena Dextera i powiedziałem, że znalazłem go za fotelem w hali odlotów terminalu numer 2.
– Może będzie jakaś” nagroda – powiedziałem nieśmiało. – To chyba możliwe.
– Sprawdzę to. – Rozbawiła go moja gorliwość, wstukał numery biletu i miejsca parkingowego do komputera. – Zgadza się – jaguar, sedan czterodrzwiowy, rejestracja x, model z 1981 roku. Skontaktujemy się z obecnym właścicielem za pośrednictwem biura rejestracji pojazdów drogowych.
– Ma pan jego nazwisko? Ucieszyłby się na widok biletu.
– Wątpliwe, proszę pana. Oplata jest ogromna, 870 funtów plus VAT. – Kiedy skrzywiłem się, dodał z dumą: – Parkowanie to luksus wpisany w strukturę wydatków biznesowych i wakacyjnych. Jeśli ktoś chce zaoszczędzić, ma do dyspozycji autostrady publiczne.
– Zapamiętam to. A może jakiś telefon, pod którym mógłbym skontaktować się z właścicielem?
– Nie ma tu telefonu. – Zawahał się widząc, jak moja dłoń przesuwa po biurku w jego stronę dwudziestofuntowy banknot. – Jego adres to Chelsea Marina, King’s Road, Fulham, Londyn SW6.
– A nazwisko?
– Gould. Doktor Richard Gould. Ma pan szczęście. Niewielu lekarzy zapomina o swoich samochodach.
Stałem obok starego jaguara zaparkowanego przy ogrodzeniu w szeregu innych nieodebranych pojazdów. Wiele z nich miało sflaczałe opony. Pokrywały je ptasie odchody i plamki ropy z samolotów lądujących na Heathrow.
Читать дальше