Zaakceptowałem teraz fakt, że to Richard podłożył bombę, która zabiła Laurę na Heathrow. Prawie na pewno zastrzelił gwiazdę telewizyjną, której nazwiska nie był w stanie sobie przypomnieć, a wybrał ją dlatego że była jednocześnie sławna i kompletnie mierna, więc jej śmierć byłaby prawdziwie bezsensowna. Marzenie o Hungerford mogło go popchnąć do popełnienia jeszcze straszliwszych zbrodni.
Na swój rozpaczliwy i psychopatyczny sposób miał szlachetne motywy. Próbował odnaleźć sens w pozbawionych sensu czasach, był pierwszym z nowego, zdesperowanego gatunku ludzi, którzy odmawiają zginania karku przed arogancją bytu i tyranią czasoprzestrzeni. Uważał, że działania całkowicie pozbawione sensu pobiją wszechświat jego własną bronią. Przegrał i musiał zająć miejsce w szeregu innych odmieńców, seryjnych zabójców z boisk szkolnych i bibliotek, którzy popełniali okropne zbrodnie, żeby ponownie nadać światu świętość.
Nawet jednak Chelsea Marina dowodziła racji Goulda. Szybko się zorientował, że ta rewolucja jest skazana na klęskę od samego początku. Natura wyhodowała klasę średnią w potulności, cnocie, a zarazem obywatelskim zaangażowaniu. W samych jej genach zakodowana była zatem sprzeczność. Ale mimo to mieszkańcy uwolnili się z własnych oków i rozpoczęli rewolucję, chociaż teraz pamięta się ich tylko w związku z wysadzeniem w powietrze posągu Piotrusia Pana w Ogrodach Kensingtońskich.
Tajemnica pozostała tajemnicą. Dlaczego mieszkańcy, kiedy osiągnęli już tyle, powrócili do Chelsea Marina? Nikt nie był w stanie wyjaśnić ich zaskakującego zachowania, a najmniej oni sami. Pracownicy społeczni, psycholodzy z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i doświadczeni dziennikarze miesiącami krążyli po osiedlu, próbując zrozumieć, dlaczego mieszkańcy odwołali emigrację. Nikt z Chelsea Marina, z kim rozmawiałem, nie potrafił wyjaśnić, czemu wrócił. Wszyscy zaczynali wyrażać się dziwnie ogólnikowo, gdy tylko poruszało się ten temat.
Czy od początku wiedzieli, że protest skazany jest na klęskę i że jego bezsens jest jedynym jego usprawiedliwieniem? Wiedzieli, że rewolta pod wieloma względami jest równie bezsensowna jak akt terroru, jak pożar w Filmotece Narodowej. Tylko skracając wygnanie i wracając do osiedla, mogli dać jasno do zrozumienia, że ich rewolucja nie miała sensu, że ofiary były absurdalne, a zyski nieistotne. Heroiczna porażka zamieniła się w sukces. Chelsea Marina stała się wzorem dla protestów społecznych przyszłości, bezsensownych powstań zbrojnych i skazanych na zagładę rewolucji. Przemoc, jak powiedział kiedyś Richard Gould, zawsze powinna być nieuzasadniona. Żadna rozsądna rewolucja nie osiągnie swoich celów.
Poprzedniego wieczoru Sally i ja spotkaliśmy się z przyjaciółmi w restauracji przy King’s Road, niedaleko Chelsea Marina. Potem przeszliśmy przez bramę, obok dawnego biura administracji, które jest teraz biurem porad dla mieszkańców. Wydział księgowania i płatności, końcówki liczników spisujących zużycie gazu, wody i elektryczności przez mieszkańców, zniknęły z pola widzenia, przeniesiono je do przybudówki na tyłach. W oknie retuszowana fotografia lotnicza przedstawia Chelsea Marina jako miejsce niemal millenijnego uroku, o ulicach wolnych od przestępstw i wzrastającej bez końca cenie nieruchomości.
Szczęśliwi, że jesteśmy razem, przeszliśmy się z Sally wzdłuż Beaufort Avenue. Odbywało się tu kilka przyjęć. Nastolatki w bryczesach po lekcjach jazdy konnej flirtowały przy rodzinnych jeepach i land-roverach, drażniąc dobrze wychowanych chłopców, noszących się na czarno wedle ostatniego krzyku młodzieżowej mody.
– Bardzo tu przyjemnie. – Sally oparła się wygodnie o moje ramię. – Musi się tu fajnie mieszkać.
– Owszem. Zbudowali klub sportowy i powiększyli przystań. Jest prawie wszystko, czego można zapragnąć.
– Widzę. A właściwie przeciwko czemu się zbuntowali?
– Hm… mógłbym napisać o tym książkę.
Ale myślałem o innym czasie, gdy Chelsea Marina była miejscem prawdziwej obietnicy, gdy młody pediatra namówił mieszkańców do stworzenia jedynej w swoim rodzaju republiki, miasta bez znaków drogowych, praw bez kar, wydarzeń bez znaczenia, słońca bez cieni.
***