Minister, uśmiechając się radośnie, wsiadł do limuzyny. Machał do powracających, którzy w odpowiedzi naciskali klaksony, a wielki pies poszczekiwał z otwartej tylnej klapy samochodu.
W hałasie rozbrzmiewającym wokół Cadogan Circle prawie nie usłyszałem odgłosu wystrzału z dachu. Samochód ministra zahamował ostro, przednia szyba rozgwieździła się płatkami mrożonego szkła. Na chwilę zapadła cisza, a potem policjanci i eksperci rozbiegli się, szukając schronienia za samochodami, kucając pod ścianami pustych domów.
Na niebie nad Tamizą pojawił się helikopter, jego reflektor omiatał dachy osiedla. Czekałem na drugi strzał, ale powracające rodziny rozproszyły snajpera, co prawie na pewno uratowało ministra. Osłaniając go własnymi ciałami, członkowie ochrony wyciągnęli go z limuzyny i zaciągnęli po chodniku do drzwi najbliższego domu.
– Sally… – Przycisnąłem ją do siebie, czułem jak jej serce bije, choć raz, w rytm mojego serca. Usłyszałem, jak na dachu przebiegły czyjeś stopy, z helikoptera zagrzmiał głośnik, ostrzeżenie utonęło w ryku syren i silników motocykli.
– Davidzie, czekaj! – Chwyciła mnie za ramię, żona głupiego męża, dochodzącego powoli do rozsądku. – Niech policja go złapie.
– Masz rację. Będę ostrożny. Muszę być…
Patrzyła, jak otwieram drzwi sypialni. Salon był pusty. Mój laptop leżał na kanapie, ale niebieska płócienna torba zniknęła wraz z Richardem Gouldem. Uspokajającym gestem zatrzymałem Sally, wyszedłem z mieszkania i przeszedłem przez korytarz. Zbiegłem po schodach, mijając puste piętra i otwarte drzwi. Dopadłem holu przy drzwiach wejściowych, gdy helikopter obniżał lot nad Cadogan Circle.
Przez tornado hałasu usłyszałem dwa krótkie odgłosy wystrzałów w podziemnym garażu.
Cienie pędziły po ścianach piwnicy, jak kinetyczne murale w jakiejś obłąkanej galerii. Popchnąłem drzwi przeciwpożarowe i stanąłem na cementowej podłodze. Helikopter lądował na podwórku za blokiem, przez otwarte drzwi rampy wjazdowej widziałem jego śmigło ogonowe.
W garażu stał tylko jeden samochód, zaadaptowany saab Sally, schowany za rzędem kontenerów na śmieci obok zsypu.
Gdy szedłem, cienie łopat helikoptera biegły do tyłu, gwałtownie skręcały i wracały, żeby mnie wyprzedzić. Stanąłem przy oświetlonym reflektorem helikoptera saabie, nieomal ogłuszony wibracjami betonu.
W białym, oślepiającym świetle zobaczyłem mężczyznę skulonego za kierownicą wozu, jego lewe ramię spoczywało na dźwigniach hamulca i gazu. Prawe zwisało przez okno, jakby chciał zasygnalizować nagły skręt. Za nim, na tylnym siedzeniu leżała kobieta z czołem opartym o zgięcie łokcia.
Gould i Vera Blackburn zginęli razem, w samochodzie. Vera leżała twarzą w dół na szkockim pledzie, wąska spódnica eksponowała jej cienkie, dziewczęce nogi. Strzelono jej w plecy, a krew zbierała się w załamaniach lakierowanej skórzanej kurtki i skapywała na gumowy dywanik na podłodze samochodu. W swoich ostatnich chwilach uczepiła się oburącz pledu, zdzierając paznokcie.
Richard Gould siedział na fotelu z przodu z pojedynczą dziurą od pocisku w białej koszuli. Wilgotny ślad wlotu kuli, prawie bezbarwny w jaskrawym świetle lądującego helikoptera, wyglądał jak rozetka przypięta do piersi dzielnego, ubogiego cywila, ubranego w swój jedyny garnitur. Dotknąłem jego dłoni i poczułem skórę, cieplejszą teraz niż za życia. Dostrzegłem wystrzępiony kołnierzyk i prymitywne ściegi, którymi próbował go naprawić.
Wziąłem go po raz ostatni za rękę i włożyłem ją do samochodu. Krew odpłynęła mu z twarzy i wyglądał o całe lata młodziej niż ten stroskany lekarz, którego znałem. Ale jego nierówne zęby były jak zdemaskowane oszustwo, tania stomatologia odsłonięta w najszczerszym grymasie. Richard Gould do samego końca ukrywał myśli, ale odsłaniał rany.
Siedział między dźwigniami układu sterowania dla inwalidy, drobne biodra wykręcił, próbując uniknąć kuli. Lewa ręka bawiła się dźwignią hamulca, a kolana uwięzły między metalowymi łącznikami pod kierownicą. Gdy umierał, jego ciało wygięło się, przyjmując rozpaczliwą geometrię odzwierciedlającą myśli, oddając doktora upośledzonym dzieciom i nastolatkom z zespołem Downa, jego prawdziwym towarzyszom.
Próbowałem spojrzeć mu w oczy, ale gapiłem się w kredowobiałą twarz, teraz równie bezbarwną i nietkniętą przez świat jak u autystycznego dziecka. Oczy utkwił w drżącym wskaźniku obrotów. Zdałem sobie sprawę, że silnik saaba jest włączony, a spaliny rozpędził helikopter. Odciągnąłem rękę Goulda od stacyjki i wyłączyłem silnik, jakbym wyłączał respirator na oddziale intensywnej opieki medycznej.
Garaż wypełniony był ciężkim łopotem śmigła helikoptera. Ogłuszony hukiem podniosłem wzrok i spojrzałem na wysokiego mężczyznę w motocyklowych skórach, stojącego między samochodem a pojemnikami na śmieci. Jego twarz ukryta była za przyłbicą hełmu, jak za oknem poprzecinanym obracającymi się cieniami, które teraz, gdy helikopter wylądował, przesuwały się wolniej. Mężczyzna miał koloratkę, i jakoś uznałem, że przyjechał na harleyu, żeby udzielić ostatniego namaszczenia zmarłej parze.
W ręku trzymał ciężki krucyfiks, wyrzeźbiony z czarnego, wypolerowanego kamienia, wyciągał go do mnie, jakby to stanowiło jakieś wyjaśnienie śmierci tych dwojga. Potem światło helikoptera znikło z garażu, żeby paść na okna parteru i zobaczyłem, że krucyfiks był pistoletem automatycznym.
– Dexter! – odstąpiłem od Goulda i obszedłem samochód. – Znalazłeś pistolet? Myślę, że się zastrzelili. Albo…
Twarz Dextera wyłoniła się z półcienia, blada jak ból, tak pozbawiona wyrazu, że byłem pewien, jak spędził ostatnie miesiące: pozbywał się wszelkich uczuć, koncentrując umysł na jedynym zadaniu, które sobie postawił. Patrzył na mnie łagodnie, ledwie świadom obecności ciał Goulda i Very Blackburn, potem jego wzrok zwrócił się ku helikopterowi, który widzieliśmy przez świetliki. Celując we mnie z pistoletu, obserwował światło w ten sam sposób, jak Gould patrzył na słońce przez gałęzie drzew w parku.
– Uciekaj stąd, Stephen. – Próbowałem zejść z linii strzału. – Uciekaj. Policjanci są uzbrojeni…
Pastor zatrzymał się, sprawdził twardość cementowej podłogi okutym czubkiem buta, nasłuchiwał cichnącego silnika helikoptera i krzyków ochrony. Podniósł przyłbicę i przeszedł wokół samochodu z pistoletem w dłoni. Wiedziałem, że zawsze widział we mnie głównego wspólnika Goulda, że chce mnie zastrzelić. Cofnąłem się do wozu i otworzyłem drzwi, gotów dołączyć do Goulda leżącego na dźwigniach.
Ale Dexter wcisnął mi pistolet w rękę. Dotarł do mnie ostry zapach jego ubrania, ten sam odór strachu, który czułem na własnej skórze po podpaleniu Filmoteki Narodowej. Chwyciłem pistolet, zaskoczony ciepłem metalu, który zdawał się pulsować jak serce. Kiedy podniosłem wzrok, Dexter wycofał się już w cień za pojemnikami na śmieci. Wyszedł przez stalowe drzwi służbowe prowadzące do kotłowni i mieszkania dozorcy. Wskazał na mnie ręką, jak instruktor na strzelnicy, zachęcający nowicjusza, zamknął drzwi za sobą i oddalił się, niknąc w innym czasie i przestrzeni. Zadanie, które wyznaczył sobie wiele miesięcy temu, na Heathrow, wreszcie zostało wypełnione.
Czekałem przy samochodzie z pistoletem w dłoni, patrząc, jak wszelki wyraz niknie z twarzy Goulda. Pozbywałem się wspomnień o młodym lekarzu, patrzącym surowo na niewytłumaczalny świat, ale myślałem o Stephenie Dexterze, o tych kilku sekundach, kiedy podnosił przyłbicę. Zobaczyłem wtedy gniew i przekonanie, że wrócił do powołania, od którego odszedł pod biczami oprawców, a potem szukał go w osiedlu na zachodzie Londynu, zachęcany do tego przez przepełnionego poczuciem winy pozbawionego praw do wykonywania zawodu lekarza.
Читать дальше