Kiedy dotarłem na King’s Road, policjanci z prewencji pili herbatę przed biurem administracji, a ekipy telewizyjne pakowały kamery. Gwizdy wypełniały powietrze wokół mnie; przypuszczałem, że przekleństwa skierowane są pod adresem policji.
Ale celem wyzwisk było rodzinne bmw opuszczające osiedle. Rodzice i trójka dzieci siedzieli stłoczeni między walizkami, a wystraszony labrador tkwił przy tylnym oknie. W świetle neonówek rozpoznałem kierownika oddziału banku i jego żonę, z Grosvenor Place. Z opuszczonymi głowami skręcili w King’s Road. Tłum obsypywał ich wyzwiskami, rzucał drobne monety i potrząsał stalowymi barierkami. Obok mnie bileterka z kina przy King’s Road, kobieta w średnim wieku, potrząsnęła z obrzydzeniem głową.
– Gdzie są wszyscy? – zapytałem ją. – Osiedle wygląda jak opustoszałe.
– Odeszli. Mnóstwo ludzi. Setki samochodów. Po prostu wsiedli i pojechali.
– Dokąd?
– A kogo to obchodzi? – Strzepnęła zwęglony kawałek odcinka kontrolnego czeku z szamerowanego uniformu. – Kradną w sklepach, kupują benzynę na lipne karty kredytowe. Jak Cyganie. Krzyżyk im na drogę!
– Nie wie pani, dokąd pojechali?
– Nie chcę wiedzieć. Patrz pan, w jakim stanie zostawili to miejsce. Ładnie zbudowane, te domy mogłyby przyjąć…
Wyjeżdżała kolejna rodzina. Żona ponuro wczepiona w kierownicę, mąż walczący z mapą, dwie nastoletnie córki trzymające wystraszonego perskiego kota. Odwracali wzrok, a szyderstwa goniły ich, aż zniknęli w ruchu ulicznym King’s Road.
W bramie pojawił się wóz strażacki, załoga uchylała kasków przed tłumem. Za nimi jechał samochód policyjny z zakutym w kajdanki więźniem na tylnym siedzeniu, obok policjantki z zabandażowanym nadgarstkiem. Rozpoznałem sierżant Angelę, którą ostatni raz widziałem przed Domem Radia. Patrzyła surowo na wiwatujących widzów i najwyraźniej była czymś zaniepokojona. Wtedy zdałem sobie sprawę, że więźniem jest Kay Churchill, z włosami ściągniętymi taśmą w barwach maskujących i policzkami wysmarowanymi czarną farbą, używaną przez komandosów. Wzniosła środkowy palec pod adresem gapiów, grożących jej pięściami, wyczerpana, ale jak zwykle uduchowiona, nadal w myślach stała na barykadzie.
Przepchnąłem się obok gwiżdżącej bileterki i przecisnąłem między dwoma fragmentami stalowych barier. Przeszedłem przez King’s Road z nadzieją, że dotrę do Kay, zanim samochód policyjny ruszy dalej, ale jakiś policjant złapał mnie za ramię i energicznie doprowadził do budki strażnika.
Dwóch mężczyzn ubranych po cywilnemu stało przy biurze, rozmawiając wśród rozrzuconych plastikowych kubków do herbaty. Jednym z nich był jasnowłosy major Tulloch, znudzony, ale czujny, z wzrokiem utkwionym w wielką chmurę pary wznoszącą się nad strawionymi przez ogień domami przy Beaufort Avenue. Obok niego stał Henry Kendall w żółtej, policyjnej kurtce, narzuconej na garnitur. Światło odbite od kurtki nadawało pewnej siebie twarzy chorobliwy odcień. Wyglądał, jakby bardzo chciał wrócić w bezpieczne pielesze St John’s Wood i instytutu.
Na mój widok powiedział coś do majora Tullocha, który dał znak policjantowi, a potem wycofał się w tłum policjantów i strażaków.
– No, Henry – przyjąłem plastikowy kubek z herbatą dla ofiar bombardowań, podaną przez stłuczone okno biura kierownika – wstąpiłeś do Scotland Yardu?
– Jestem cywilnym ekspertem – Henry zakasłał, podrażniony pełnym sadzy powietrzem. Krawat miał elegancko zawiązany, ale wyglądał na rozstrojonego ciężkim dniem. – Przedstawiam im to wszystko w odpowiednim kontekście.
– To ładnie z twojej strony. I jaki jest ten kontekst?
– To nie był zwyczajny bunt. Ważne, żeby policja to zrozumiała. – Zdawało się, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy. – A co ty robisz w Chelsea Marina?
– Mieszkam tutaj, Pamiętasz?
– Prawda. – Nadal zaskoczony dodał: – Wszyscy wyjechali. Aresztowali twoją gospodynię za to, że ugryzła policjantkę. Czy ty…?
– Czy brałem udział w oblężeniu? Właśnie wróciłem z Heathrow. Ominęła mnie cała balanga.
– Trwała ponad pół godziny. Kilku twardzieli podłożyło ogień pod swoje domy. Inni spakowali się i wyjechali.
– Dlaczego?
– Ze wstydu. Myślę, że się wstydzą. – Zaczął przysłuchiwać się dwóm stojącym w pobliżu policjantom, którzy omawiali weekendową aukcję samochodów w Acton. – Wyglądasz na wykończonego, Davidzie. Rozmawiałeś z Sally?
– Gdzie? Nie ma jej z tobą?
– Nie. Rzadko się widujemy. Kilka razy do niej dzwoniłem, ale chyba gdzieś wyjechała z przyjaciółmi. Co robiłeś w Heathrow?
– Prowadziłem śledztwo w sprawie bomby podłożonej w terminalu numer 2. Chyba na coś wpadłem.
– Miejmy nadzieję. Scotland Yard nadal interesuje się Laurą. Nie wiem, ile to warte, ale mysią, że to nie ona była celem.
– Jestem pewien, że nie ona.
– Prawdę powiedziawszy, w ogóle mogło nie być konkretnego celu. Powstaje nowy rodzaj terroryzmu. Stare cele nie zdały egzaminu, więc uderzają na chybił trafił. Trudno to zrozumieć.
– Myślę, że w tym tkwi sedno sprawy. – Zaniepokojony jego stanem, gdy gapił się zakłopotany na dymiące domy, powiedziałem: – Henry, dookoła kręcą się bardzo dziwni ludzie.
– Szczególnie tutaj. Chelsea Marina stała się ich wylęgarnią. Ten ekscentryczny lekarz, pediatra…?
– Richard Gould? Sally raz się z nim widziała – uznała, że jest bardzo atrakcyjny.
– Naprawdę? – Henry lekko się wzdrygnął. – Był tutaj prowodyrem. Te bomby dymne i anonimowe zamachy to wszystko jego pomysł. Widziano was razem.
– Dlaczego policja nas nie aresztowała?
– Mieli taki zamiar. – Henry energicznie pokiwał głową, nie spuszczając mnie z oczu. – Sally zmusiła mnie do interwencji. Porozmawiałem z wyższymi urzędnikami w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i przekonałem ich, że możesz być dla nas cenny. To, co stało się w Chelsea Marina, może być początkiem czegoś większego. Już wtedy jest niedobrze, kiedy robotnicy podpalają gminne osiedla mieszkaniowe, ale gdy klasa średnia wychodzi na ulice, to zapowiedź prawdziwych kłopotów.
– Masz rację, Henry. Efekt, jaki to wywrze na ceny nieruchomości…
– Jest niewyobrażalny. – Henry gładko wrócił do poprzedniego tematu. – Wyjaśniłem, jakie są twoje motywy i że potajemnie pracujesz dla mnie. Obiecali, że cię zostawią w spokoju, chyba że sprawy całkowicie wymkną się spod kontroli.
– Jestem ci bardzo wdzięczny. Więc przez cały czas byłem policyjnym szpiegiem? Nie zdając sobie z tego sprawy?
– W zasadzie tak. – Henry poklepał mnie po ramieniu, jakby odznaczał mnie pomniejszym medalem za męstwo na polu bitwy. – Możesz mieć całkiem pożyteczny wkład w tę sprawę, Davidzie. Zeznania z pierwszej ręki, wgląd w to, jak uraza sama się napędza. Za jakiś tydzień planujemy wizytę u ministra spraw wewnętrznych. Zobaczę, czy uda się ciebie umieścić w składzie oficjalnej delegacji. Sally uważa, że nadszedł czas, żebyśmy zaczęli twoją rehabilitację…
Gdy opuszczaliśmy Chelsea Marina, policja regulowała okolicznym ruchem. Rozczarowany brakiem akcji tłum wiwatował na naszą cześć, a potem nas wygwizdał, gdy przechodziliśmy przez jezdnię.
St John’s Wood nie zmieniło się, trwała dekoracja sceniczna zbudowana w spokojniejszych czasach. Turyści i fani Beatlesów nawiedzali Abbey Road, a kierowcy polowali na miejsca do parkowania. Nie mogłem znaleźć wolnej zatoczki i zostawiłem range rovera na podwójnej żółtej linii. To naruszenie przepisów sprawiło, że młodą parkingową zamurowało. Podeszła do mnie, zakładając, że jestem gościem z innej planety, nieznającym społecznych zwyczajów, które chronią cywilizację i sprawiają, że chodniki wolne są od wilków i pułapek.
Читать дальше